Wśród przejętych przez Archiwum Państwowe w Raciborzu dokumentów Urzędu Stanu Cywilnego w Rybniku, znajduje się Księga Zgonów z 1934 roku. Na kolejnych siedmiu kartach tej księgi odnajdujemy siedem aktów zgonu sygnowanych numerami od 186 do 192. Wszystkie dokumenty poświadczają śmierć osób noszących to samo nazwisko: Studnic. Trwogę budzi wiek zmarłych: najstarszy Augustyn miał 37 lat i był ojcem pozostałej szóstki, dzieci w wieku od jednego roku do dziewięciu lat.
Był wtorek 10 dzień lipca 1934 roku. Studnicowie wraz z dziećmi zajmowali mieszkanie w lokalu nr 2 na terenie Zakładu Psychiatrycznego w Rybniku przy ulicy Gliwickiej. Sześcioro małych dzieci przyzwyczaiło sąsiedztwo do głośnych odgłosów od samego rana. Jednak tamtego ranka w mieszkaniu Studniców było niepokojąco cicho. Około godziny 10 rano sąsiadka Maria Skobelowa miała zajrzeć przez okno i zauważyć, że dzieci nadal śpią. Co niektórzy zaczęli w tym samym czasie wyczuwać zapach gazu. Kiedy sąsiadom udało się wyważyć drzwi i wejść do sypialni, ich oczom ukazały się leżące na podłodze zwłoki ojca rodziny, a w łóżkach jego dzieci. Zauważono także gumowego węża, biegnącego od kuchennego kurka z gazem świetlnym, przez otwór wywiercony w drzwiach sypialni.
Szybko stało się jasne, że do tragedii doprowadził Augustyn, który od jakiegoś czasu zdradzał objawy choroby psychicznej. W prasie pojawiła się informacja, że jego pierwsze problemy z „naprężeniem nerwów” pojawiły się, gdy miał 13 lat. Pogłębić je miały wydarzenia z czasów powstań śląskich. Urodzony w Zabełkowie w 1897 roku, od zawsze czuł się Polakiem i jako taki, w czasach walk o przynależność Śląska, opowiadał się przeciwko niemieckiej władzy. Jak podaje „Sztandar Polski” Studnic miał spędzić rok w więzieniu raciborskim, zagrożony wyrokiem śmierci. „Siedem Groszy” dopowiada, że obciążono go fałszywymi zarzutami o dokonanie mordu politycznego, a umorzenie śledztwa zawdzięczał staraniom Komisji Międzysojuszniczej. Po plebiscycie, mimo iż w Zabełkowie nieznaczną ilością głosów zwyciężyli wyborcy opowiadający się za Polską, miejscowość pozostała pod rządami niemieckimi. Nie wiadomo kiedy i w jakich okolicznościach znalazł się po polskiej stronie granicy. Prasa nazywa go uchodźcą. Ożenił się z Elżbietą Jokel (w aktach zgonów dzieci, w rubryce matka wpisano Elżbieta z Jokelów), jak już wiemy urodziło im się sześcioro dzieci: Alojzy – w chwili śmierci 9 lat, Eugeniusz – 7, Agnieszka – 6, Adam – 4 , Herman – 3 i najmłodszy Jan, który przeżył jeden rok.
W Zakładzie Psychiatrycznym w Rybniku początkowo pracował jako stolarz, jednak stan jego zdrowia stale się pogarszał. Studnic miał wciąż powtarzać, że ktoś robi mu na złość. Wobec tego powierzono mu funkcję pielęgniarza – zajmował się chorymi, którzy pracowali na roli. Już po zdarzeniu, dyrekcja szpitala wydała oświadczenie, iż mężczyzna od dłuższego czasu cierpiał na uporczywe bóle głowy, które nie ustępowały pomimo podjętego leczenia. Studnic miał obawiać się, że przez chorobę straci pracę, a rodzina zostanie bez środków do życia. Gazety pisały też o innych zmartwieniach rodziców: jeden ze starszych z chłopców stracił oko, zaś Adam był sparaliżowany. Informacje, które docierały do dyrekcji musiały być na tyle niepokojące, że do mieszkania Studniców zdecydowano się wysłać ślusarza, któremu polecono zakręcić i zabezpieczyć dopływ gazu.
9 lipca Elżbieta wyjechała do Lipin w powiecie świętochłowickim, gdzie mieszkał jej brat. Ten moment wykorzystał Augustyn. Usunął zabezpieczenia, do kurka podłączył węża, wszystkie dzieci położył do sypialni, mimo iż dwoje z nich zazwyczaj spało w kuchni, przewiercił otwór w drzwiach, a gdy wszystko było przygotowane, włączył gaz i położył się przy dzieciach.
Wiadomości o wydarzeniach w mieszkaniu Studniców szybko zaczęły się rozchodzić wśród okolicznych mieszkańców. Na miejsce przybył doktor Januszewski, który stwierdził, że ofiary nie żyją od kilku godzin. Zdecydowano wysłać depeszę do Lipin, aby powiadomić Elżbietę Studnicową. Niczego nie przeczuwająca kobieta była wtedy już jednak w drodze powrotnej i po przyjeździe do Rybnika postanowiła wstąpić do sklepu, żeby kupić dla dzieci cukierki. „W sklepie żywo komentowano wiadomość o tragedii, gdy Studnicowa weszła do składu, a usłyszawszy to wszystko, padła jak gdyby rażona piorunem na podłogę. Obecni w sklepie pospieszyli nieszczęśliwej kobiecie z pomocą i wkrótce oszalała z bólu matka, wyrywając się z rąk litościwych osób, pędem pobiegła do domu” – relacjonował korespondent „Siedmiu Groszy”.
13 lipca o godzinie 8.00, przy udziale kilku tysięcy żałobników, rozpoczęły się uroczystości pogrzebowe Studniców. Z kostnicy Zakładu Psychiatrycznego w kierunku starego kościoła wyruszył kondukt z dwoma karawanami. W pierwszym, obok którego kroczyły dziewczęta w bieli, znajdowało się sześć białych trumien. Drugi wiózł trumnę ojca. Po mszy zmarłych odprowadzono na rybnicki cmentarz, gdzie pochowano ich we wspólnym grobie.
Prasa niezwykle ciepło wypowiadała się o sprawcy nieszczęścia. Pamiętano mu, że kochał i cierpiał dla polskiej ziemi. Podkreślano, że dbał o rodzinę i odznaczał się dużą religijnością. Zapewne o tym wszystkim mówił nad mogiłą ksiądz proboszcz Franciszek Wieszok, podczas swojej pożegnalnej mowy, w czasie której – jak opisują gazety – zgromadzony tłum szlochał.
Nie wiadomo jakie były dalsze losy Elżbiety Studnic. Zachowana dokumentacja Zakładu Psychiatrycznego w Rybniku, dotycząca Augustyna, wytworzona została już po wypadku, a dotyczy głównie przyznania wdowie renty i opuszczenia przez nią służbowego mieszkania. Adnotacja na korespondencji wskazuje, że kobiety należy szukać w Popielowie bądź u brata w Lipinach. Jest prawdopodobne, że przeżyła wojnę, a z racji tego, że w chwili śmierci męża miała około 30 lat, mogła nawet założyć nową rodzinę. Być może żyją jeszcze ludzie, którzy zupełnie nieświadomie, mijali na drodze spieszącą na cmentarz kobietę, której serce – tamtego poranka – rozpadło się na siedem kawałków.
Andrzej Korsarz
W artykule wykorzystałem:
- Wycinki prasy międzywojennej.
- Dokumenty Archiwum Państwowego w Katowicach oraz w Raciborzu