lut 022014
 

Publikujemy dla Państwa pierwszą część wspomnień pana Stanisława Ptaszyńskiego, rybniczanina, który jako nastolatek znalazł się wraz z rodziną prawie na linii frontu zimą 1945 roku.

Zapraszamy do lektury

Zespół Zapomnianego Rybnika

 

Zbliża się 25 stycznia kolejna rocznica Bitwy o Rybnik.

Tęgi mróz, dużo śniegu. Mam 12 lat, mieszkam na dzisiejszej ulicy Wyzwolenia. Od kilku dni od strony Gliwic zjeżdżają niemieckie wojska, okopują się od południowej strony stawów Ruda. Szpital psychiatryczny zamieniony w twierdzę. Na ulicy Rudzkiej powstaje barykada przeciwczołgowa.

15.02.2013 (22)

Niemcy rozdają ludności maski gazowe, pompy wodne (ręczne), wydają żywność z magazynów – ja dostałem wiadro sztucznego miodu. Starsi bardziej obrotni dostawali nawet kawały mięsa z rzeźni miejskiej. Obok naszego domu przy obecnej ul. Wyzwolenia – wylot ul. Świętego Antoniego Niemcy ustawiają działo. Robi się ciemno, jest późny wieczór. Wszystko zamarło, trwa absolutna cisza.

Matka przygotowała kolację i oznajmia, że zaraz po zjedzeniu schodzimy do piwnicy. Nie dojedliśmy kolacji. Ciszę przerwał narastający szum nadjeżdżających czołgów. Jeszcze słyszę pierwszy wystrzał, chwila i eksplozja. Pierwszy pocisk w bitwie o Rybnik trafił w nasz dom. Momentalnie rozpętało się piekło. Miałem starszego kolegę, był moim guru (Zefek Krok). Zabrał mnie w miejsce (do Szulika – dzisiejszy budynek, w którym mieści się redakcja rybnickich Nowin). Na skrzyżowaniu Wyzwolenia-Gliwicka płonie radziecki czołg – trafiony z działa, które stało przed naszym domem. Za pierwszym czołgiem płoną następne w odstępach około 50 metrów. Eksplozja płonącego czołgu potworna. Przed czołgiem leży czołgista, chyba motorniczy, próbował wyskoczyć, ale nie zdążył. Leżał tak parę miesięcy.tank

Bardzo ciężkie walki. Przez piwniczne okno widzimy sylwetki rosyjskich żołnierzy jak próbują wedrzeć się do miasta. Rosjanie prowadzą intensywny ostrzał artyleryjski, wyją katiusze. Łuny pożarów z okolic ul Rudzkiej, Raciborskiej. Płoną domy trafione pociskami zapalającymi.
Niemcy nie ustępują i ataki zostają odparte. W naszym domu, na czas bitwy, dowódca obrony Rybnika – pułkownik urządził swoją kwaterę. Pierwsza linia obrony Niemców znajdowała się na wysokości dzisiejszej ulicy Żużlowej. Byliśmy więc w zasięgu pierwszej linii. A w chlewie był koń, krowa i inne zwierzęta, które należało nakarmić i napoić, ale to będzie przedmiotem następnego opowiadania. Publikuję te moje przeżycie, bo widzę, że są młodzi ludzie, których interesuje historia naszego miasta. Więc ku pamięci.

Ciąg dalszy tych moich „pokudlonych”przez czas wspomnień. Pierwsze natarcie Rosjan zostało wprawdzie odparte, ale bitwa o Rybnik trwała. Ciężkie walki o szpital psychiatryczny. Potężne murowane ogrodzenie szpitala jest skuteczną barierą. Cmentarz przechodzi z rąk do rąk. Od żołnierza-łącznościowca dowiadujemy się, że Rosjanie wymordowali całą rodzinę grabarza. Jego dom stoi do dzisiaj dokładnie na przeciw pomnika bohaterów – wyzwolicieli Armii Czerwonej. Starszy o kilka lat Zefek postanawia podkraść się do domu grabarza by zobaczyć, co zrobili żołnierze sowieccy rodzinie tego grabarza. Idziemy przez „gliniok”. Dzisiejsza ulica Kotucza wtedy była w środku dołów, z których wybierano glinę. Na końcu „glinioka” był dom Kuligowskich stamtąd tylko skok przez ulicę Cmentarną i doszliśmy do domu grabarza. Potworność!  W małej szklarni obok domu zastrzelony gospodarz (leżał pomiędzy grzędami). Na schodach przed domem obnażone zwłoki młodej dziewczyny. Znałem ją z widzenia. W kuchni na podłodze zastrzelona pani domu. Byliśmy tam bardzo krótko. Ostra strzelanina trwała po drugie stronie cmentarza wokół kaplicy cmentarnej ewangelików. Tam dzisiaj stoi pomnik bohaterów.

Powrót tą samą drogą, przez”gliniok”. Wróciłem do piwnicy w naszym domu na ulicy Wyzwolenia. Opowiedziałem mamie o morderstwie na grabarzu i jego rodzinie. Nasz dom „zafasował” drugie trafienie. Tym razem katiusza przez dach wpadła do naszego mieszkania. Nie wybuchła. Wisiała w przedpokoju (długa rura z lotkami i kulistym pociskiem na przedzie). Do piwnicy wpada żołnierz łącznościowiec – ten sam, którego spotkaliśmy wcześniej.

Mówi, że Rosjanie ponownie zajęli cmentarz, spalili wóz pancerny i działo niemieckie ulokowane na wysokości dzisiejszego parkingu przy ulicy Rudzkiej. W piwnicy panuje strach i modlitwa. Lokatorzy, którzy często darli ze sobą koty teraz skupieni wokół „petronelki” pokornie szepczą różaniec. Tacy, którzy nie chodzili do kościoła też się modlą zawzięcie.

To dopiero początek. Czeka nas pełne dwa miesiące życia pod ciągłym ostrzałem.

Finałem tego wspomnienia związanego z 25 dniem stycznia 1945 roku było zdarzenie, które o mało nie zakończyło się śmiercią moją, mojej siostry i kuzynki. Ranek 26 stycznia 1945. Ustał ostrzał artyleryjski, aktorzy pewnie byli zmęczeni. Ranek wstawał bardzo mroźny. Słońce wstawało różową zorzą. Przestrzeń od ulicy Poniatowskiego do Strzeleckiej była zupełnie odsłonięta. Od naszego domu do domu pana Trybusia zupełnie odsłonięta. Rosjanie widzą każdą osobę jak na dłoni. Krowa buczy, siwek niecierpliwie domaga się picia. Wszyscy chcą pić. Najbliższa studnia jest w domku na końcu naszej ulicy. Decyzja: Stasiek (ja), Teresa (siostra starsza) i kuzynka starsza biorą duże sanki, gar do gotowania prania i konwie na mleko i jadą po wodę. Dorośli naiwnie uznali, że do dzieci nie będą strzelać.

cdn.