cze 302007
 

Rozpoczynam ten artykuł, od tego – jakże szczerego skrótu myślowego byłej więźniarki, a użytego podczas rozmowy, gdy pytałem o Jej okupacyjne przeżycia i powód uwięzienia w KL Auschwitz.

 

Bronisława Winnicka z d. Machulik
Bronisława Winnicka z d. Machulik
 

MACHULIK BRONISŁAWA z d. WINNICKA, urodzona 18.12.1921 r. w Pakoszówce, pow. sanocki, a następnie zamieszkała w Rybniku-Chwałowice, niestety, zmarła 21.05.2007 r. Przekazuję szczere wyrazy współczucia rodzinie, a w mojej pamięci, pozostaje bardzo pogodny wyraz twarzy, spokojny sposób zachowania, mówienia – gdy rozmawiałem z Panią Bronisławą, by dowiedzieć się czegoś o Jej pobycie w obozie. Wówczas właśnie, z rozbrajającą szczerością wypowiedziała słowa zawarte w tytule, i rozpoczęła swoją wzruszającą relację, od jakże ciężkich lat dzieciństwa i później panieństwa.

 

Bronisława Machulik z d. Winnicka
Bronisława Machulik z d. Winnicka
 

Pochodziła z małej wioski, z wieloosobowej rodziny rolniczej – małorolnej, posiadała liczne rodzeństwo. Matka zmarła gdy Bronisława miała 6 lat, więc po skończeniu szkoły powszechnej, musiała jak najszybciej podjąć pracę zarobkową by pomóc ojcu w wychowania tak licznej rodziny. Wykonywała różne ale przeważnie ciężkie prace: sprzątaczki, pomocy domowej, aż zawędrowała do Krynicy-Górskiej, gdzie otrzymała zatrudnienie jako sprzątaczka, w słynnej „Patrii” Jana Kiepury. Tam zastał Ją wybuch wojny 1939 r. więc wróciła do Sanoka. Nie zabawiła jednak długo w rodzinnym domu, gdyż mając 16 lat, otrzymała z Arbeitsamtu skierowanie do pracy przymusowej w miejscowości Bëmish Leipa (obecnie Czeska Lipa – Czechy) – wioska Oberlibich, gdzie pracowała u rodziny posiadającej duże gospodarstwo rolne, piekarnię i sklep. Praca w polu oraz w sklepie była dosyć ciężka, od świtu do zmroku, niemniej – nie narzekała na otrzymane wyżywienie.

W miejscowości tej były koszary wojskowe, co stało się okolicznością do poznania chłopaka – Ślązaka z Chwałowic k.Rybnika – przymusowo wcielonego do niemieckiego wojska. Po kilku spotkaniach, chłopak ten zwierzył się, o zamiarze zdezerterowania z wojska, co zyskało aprobatę Bronisławy, a nawet zapewniła go o pomocy w tym przedsięwzięciu. Gdy więc zaczął się ukrywać, pomagała mu w dożywianiu – wynosząc potajemnie artykuły spożywcze, „organizowane” od swoich zamożnych chlebodawców.

Sytuacja pary kochanków zmieniła się jednak, gdy ktoś nieżyczliwy doniósł o powyższym fakcie na policje. Za pomoc ową – dezerterowi z wojska niemieckiego, Bronisława została aresztowana 10.11.1943 r. i więziona w Bëmish Leipa, skąd 27.12.1943 r. przewieziono ją do więzienia w Dreźnie (transport z przystankami w różnych miejscowościach trwał około dwóch tygodni). Z Drezna, transportem zbiorowym (pociągiem), przewieziona została do KL Auschwitz. Zapamiętała szczególnie z tego zetknięcia się z twardą obozową rzeczywistością to, że po wprowadzeniu ich ok. godz. 11 do łaźni w Birkenau, wszystkie kobiety z tego transportu, musiały się porozbierać do naga, zabrano im cały osobisty bagaż, i tam w nie ogrzewanym pomieszczeniu (był mroźny miesiąc luty), przebywały do rana dnia następnego. Dopiero więc dnia następnego ostrzyżono im głowy, poddano zbiorowej kąpieli pod prysznicami – z bardzo zimną wodą, otrzymały więźniarski przyodziewek. Stały się więźniarkami, wpisanymi 12.02.1944 r. w obozowej ewidencji, i wówczas Bronisława otrzymała numer obozowy 75306 wytatuowanym na lewym przedramieniu. Wreszcie też, po trzech dniach głodowania, dostarczono więźniarkom kocioł jakiejś lurowatej zupy, a do jej nabierania była tylko jedna miska. Gdy więc nabrano w nią zupę z kotła, dosłownie wyrywały sobie miskę – by zaspokoić głód chociaż kilkami łykami bardzo niesmacznej lury.

Po przekazaniu do baraków mieszkalnych (ulokowana została w bloku nr 8), otrzymały tzw. przydział na pryczach do spania, a gdzie panowała wielka ciasnota. Na pryczy czteroosobowej, ulokowano po osiem więźniarek, co skutkowało tym, że obrót z boku na bok, wymagał wykonania tego manewru niemal na „rozkaz” lub wówczas, gdy któraś z więźniarek wychodziła „za potrzebą”. Dodać jeszcze należy, że sienniki ułożone na pryczach wypełnione były wiórami drzewnymi, lub więźniarki spały bezpośrednio na deskach stanowiących tzw. podstawę legowiska.

W obozie obowiązywał bezwzględny nakaz pracy w komandach roboczych – w otwartym terenie i w bardzo lichutkim odzieniu. Zimno (pamiętać należy że był mroźny miesiąc luty) i głód były wszechobecne. Prymitywnej konstrukcji piec w pomieszczeniu baraku, nie był w stanie go ogrzać. Chyba właśnie  przeziębienie podczas wykonywanej pracy lub kąpiel przy przyjęciu pod lodowatą wodą z prysznica, spowodowały, że Bronisława zachorowała i została odesłana do szpitala obozowego. Wówczas to dowiedziała się, że jest w ciąży, więc po powrocie do bloku – trafiwszy na dosyć „ludzką” blokową, od tej pory wyznaczona była do pracy wewnątrz bloku do prac porządkowych. Zbiegło się to zresztą ze szczęśliwą okolicznością, że wydane zostało zarządzenie władz obozowych o złagodzeniu rygoru dla więźniarek ciężarnych – po inspekcji w obozie Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Niemniej, obowiązywały ją wszystkie inne obozowe rygory. Musiała brać udział w codziennych porannych i wieczornych apelach. Po apelu porannym więźniarki otrzymywały kawałek chleba i czarną kawę, a później następował wymarsz do pracy wyznaczonej przez blokową – do pracy w pobliskiej fabryce, do prac w polu poza terenem obozu, lub do różnych prac na terenie obozu. Za każde najmniejsze uchybienie, więźniarki były surowo karane – nie mając absolutnie żadnych praw, skazane na humor blokowej czy władz obozowych.

Z powodów ograniczeń dla niniejszego opracowania, pomijam opis ekstremalnych warunków życia więźniarek i więźniów w tej „fabryce śmierci”. Chcącego otrzymać więcej informacji na ten temat, odsyłam do bardzo obszernych relacji byłych więźniów – dostępnych w biuletynach TOnO lub indywidualnie opisanych w książkach o obozowej tematyce.

U Bronisławy, urodzenie dziecka miało miejsce 21.07.1944 r., urodziła syna któremu nadała imię Ryszard, zarejestrowanego w obozowej ewidencji, a na nóżce wytatuowano mu numer 189678. Na bloku rewirowym zatrzymana była nieco dłużej, gdyż dziecko dosyć mocno chorowało (choroba kokluszu, niechęć do przyjmowania pokarmu i wykonana transfuzja krwi).

Po  zwolnieniu na blok, dzięki pomocy współwięźniarek udało jej się dziecko utrzymać przy życiu, lecz i tak było narażone na niepewną reakcję służb obozowych, mógł przecież zostać zabity, jak miało to miejsce w przypadku innych noworodków.  Wzruszające jest zdanie wypowiedziane z jakąż wielką matczyną czułością przez Bronisławę: Gdy uznano mnie za zdrową, wróciłam na blok nr 8, podejmując ciężką pracę i żyjąc życiem obozowym, ukrywając jednak mojego synka przed służbą obozową. Nauczyłam go nawet po cichu płakać, nie chcąc by jego płacz kogoś zdenerwował, gdyż było to zabronione i groziło jego śmiercią. Odczuwam wielką wdzięczność dla obozowej położnej Stanisławy Leszczyńskiej, która bardzo serdecznie się mną zaopiekowała – a miała wielkie uznanie także u niemieckiej służby medycznej. Gdy dostawałam się dzięki niej na blok rewirowy ze względu na mój zły stan zdrowia, pomagałam jej jak mogłam w opiece nad matkami z dziećmi które się tam także znajdowały – a przez to miałam możliwość większego opiekowania się moim synkiem.

W nawiązania do strachu matek o swoje dzieci, muszę przy okazji dopowiedzieć dla uzmysłowienia wielkości tego strachu, bólu i cierpienia jakie matki przeżywały. Matki te, niejednokrotnie były świadkami makabrycznych scen jakie rozgrywały się w obozie, kiedy zwyrodniałe bestie w mundurach SS, wyrywały bezsilnym matkom ich dzieci i zabijały uderzeniem o ściany baraku, lub zadawały śmierć w inny sposób ….
Bronisława wytrwała ze swoim maleństwem do stycznia 1945 r., w różnych warunkach obozowej egzystencji – złych czy gorszych i do czasu, gdy z oddali słychać było odgłosy zbliżającego się frontu.

Niemiecka obsługa obozu niemal „topniała’ z dnia na dzień. SS-owscy oprawcy opuszczali w pośpiechu obóz, a pozostali w nim tylko niższej rangi wartownicy. Pozostawali jednak w obozie ci z więźniów, których nie wyprowadzono w marszu ewakuacyjnym, a więc chorzy, kalecy i matki z dziećmi. Wówczas to, dosyć pospiesznie zaczęła się pojawiać w obozie ludność z terenów przyobozowych, by nieść pomoc więźniom. Uległa wraz z kilkoma innych matek namowom, by opuścić teren obozu. Załadowawszy na obozową rolwagę dzieci i jakieś zdobyczne zapasy chleba czy dostarczone przez ową okoliczną ludność produkty spożywcze, wyjechały poza bramy tak znienawidzonego miejsca oraz cmentarzyska tylu milionów ludzi. Niestety, radość ich trwała dosyć krótko, gdyż na którymś odcinku drogi ku wolności, uchodźcy owi natrafili na „zabłąkanych” SS-manów, którzy przekopawszy bagaże na rolwadze, zaczęli także sprawdzać ich tożsamość, podejrzewając (słusznie) że są uchodźcami z obozu. Dzięki przytomności umysłów znajdujących się między nimi osób z poza obozu – to oni odsłaniali przedramienia rąk, udowadniając że nie są więźniami, gdyż nie mają wytatuowanych numerów. Uznając więc tę grupkę osób za „miejscową ludność”, wyrazili zgodę na dalszą ewakuację, zabrali jednak wszystkie zapasy produktów spożywczych. W ten sposób więźniarki dotarły do miejscowości Brzeszcze, skąd tamtejszy wójt w geście dobroci spowodował odwiezienie ich wozem konnym do Krakowa, a stamtąd każda matka ze swoim maleństwem udała się w rodzinne strony.

W ten oto sposób Bronisława dostała się do rodzinnej wioski Pakoszówka w pow. sanockim, odnalazła ojca i rodzeństwo i …. rozpoczęła przystosowywanie do życia na wolności, chociaż przychodziło to bardzo trudno, ze względu na stale tkwiący w świadomości bagaż przeżyć obozowych.

 

Jerzy Klistała

Czytaj też o Alojzym Machuliku: https://zapomniany.rybnik.pl/alojzy-machulik/

cze 222007
 

Podczas mojej ostatniej wizyty w Niemczech, miałem możiwość porozmawiania z pewnym rybniczaninem przebywającym 20 lat poza terenem naszego kraju. Opowiedział mi historię swojej rodziny. Rodzina ta (nazwiska na jego prośbę nie będę wymieniał) była jedną z bogatszych w Rybniku przed wojną.

Posiadała cegielnie, bardzo dużo ziemi uprawnej, podobnie lasu oraz kilkanaście budynków mieszkalnych. Wojna spowodowała, że ojciec mojego rozmówcy trafił na front na Bałkany (oczywiście w mundurze Wehrmachtu)- brał udział w walkach przeciwko partyzantom- wspominał ich bezwzględność oraz pozbawianie życia przy pomocy noży… Kolejny z braci trafił na front wschodni  – co tam porabiał, niestety nie wiadomo. Wg pisma otrzymanego przez rodzinę zginął – tymczasem w roku 1956 z niewoli wrócił sąsiad, który widział go na Kołymie i miał nie wrócić do Rybnika. Pozostał jeszcze 3 brat… Najmłodszy w rodzinie szczęśliwie uniknął poboru do Armii, bardzo czekał na powrót starszych braci… Ale w roku najprawdopodobniej 1943 wydarzyła sie tragedia. I tu potrzebujemy Państwa pomocy bo to co za chwile napiszę jest bardzo tajemnicze i nie do końca dla mnie oraz mojego rozmówcy zrozumiałe. Brat ten wg rodzinnych przekazów został zabity przez jakichś polskich partyzantów za to, że w wojsku niemieckim służą jego bracia. Ale zastanawiające jest także to, że wraz z nim miał zginąć Anglik (?) również rozstrzelany. Miejsce w którym zginęli także jest bardzo intrygujące – zostali zabici (w sumie 5 osób) na skrzyżowaniu ulicy Rudzkiej i Bronisława Czecha (droga w kierunku Zwonowic w Chwałęcicach – taki trójkąt). Zostali pochowani na miejscu… Czy ktokolwiek z Państwa słyszał o tym wydarzeniu? Jeśli tak bardzo prosiłbym o pomoc w ustaleniu co się wtedy wydarzyło – czy była to prowokacja Niemiecka, czy celowe działanie jakiegoś polskiego oddziału partyzanckiego?

Proszę o kontakt na adres: woytas@odkrywca.pl

cze 022007
 
Następny dzień ciężkiej pracy. I po raz kolejny okazało się, że wśród Nas są ludzie, którzy chcą pomóc. Dziękujemy Saperowi i Whiteowi za farbę, Tomkowi za dłubanie (sobie nie dziękujemy – sami się władowaliśmy w to wszystko 🙂 ). Zapraszamy chętne osoby do pracy w czwartek – godzinę podamy później. Fajnie, że wszystko idzie w dobrym tempie. Odkopaliśmy całą strzelnicę, mamy się gdzie przebierać (posprzątane wnętrze z pajęczyn i 60 letniego kurzu) – teraz tylko pomalujemy od środka – lampa naftowa oświetla schron… Czuć klimacik i truskawki (Adam kupił naftę o zapachu truskawkowym…). Czeka nas teraz odkopanie czoła i musimy coś zrobić z płotem sąsiada. Wiemy co – musimy to zrealizować. Myślę tak – będzie dobrze!