mar 082015
 

Dzień Kobiet… a ściślej Międzynarodowy Dzień Kobiet ustanowiono ponad 100 lat temu. Nie interesują nas polityczne aspekty tego święta a jedynie panie, którym ten dzień jest poświęcony i którym dedykujemy nasz kolejny album. Dzięki zdjęciom, które przesłaliście do nas oraz dzięki przekopaniu własnych zasobów, Zapomniany Rybnik może pokazać najpiękniejsze z pięknych, czyli nasze rybniczanki.

Zaczynamy od bardzo znanego obrazka. Większość naszych czytelników go kojarzy. To rybniczanki-emancypantki. Ta stara pocztówka pokazuje jak śmiałe były mieszkanki naszego miasta i jak dobrze radziły sobie z nowymi technologiami. Do sklepu Noah Leschczinera podjeżdżały po ciuchy automobilem  :mrgreen:

emancypantki

 ____________________________________________________________________________

Skoro zaczęliśmy od najbardziej reprezentacyjnej ulicy miasta, na której rybnickie elegantki zaopatrywały się w stroje, to pokażemy jak wyglądały, gdy już były wystrojone i niezwykle eleganckie. Zdjęcie przesłała nam pani Małgosia. I znowu widzimy tłumy na ulicy Sobieskiego. Ehh, czy to se vrati?od Malgosi Mioduszewskiej

 ____________________________________________________________________________

Cztery niesamowite zdjęcia dostaliśmy od pana Mariana. Nie wiemy kim są panie z tych zdjęć, ale czujemy, że to były niezwykłe kobiety. Najpierw dwie gracje w strojach jesienno-zimowych. Jak widzicie kapelusze były obowiązkowe w tamtych czasach.

od Mariana Grodonia 3

 

Dwie kolejne rybniczanki to dziewczyny na luzie, czyli fajne, zwyczajne i bez pozy. Nam bardzo podoba się pani w sukience w groszki siedząca na stopniach domu pod winoroślą. Ponoć to gdzieś na Meksyku zrobiono. Widzicie te klaperlacze? Genialne!

od Mariana Grodonia 1

Relaks w fotelu…

od Mariana Grodonia 2

Ostatnie zdjęcie od pana Mariana, to grupa pań siedząca pod budynkiem starostwa. Być może pracownice tego urzędu. Super, nie?

od Mariana Grodonia 4____________________________________________________________________________

Donata przesłała nam 4 fotografie swojej cioci Hildegardy. Ciocia przyszła na świat na Emmie (dziś to Radlin), ale wiele lat pracowała i mieszkała w Rybniku. Jak zobaczycie Hildegarda była bibliotekarką – pracowała m.in. w bibliotece przy ul.Kościuszki (poniższe zdjęcie zrobiono w innej bibliotece). Ktoś jeszcze pamięta w którym  budynku była biblioteka na Kościuszki?

Hildegarda od Donaty 1

Hildegarda od Donaty 2

 

A tu zwracamy uwagę na fryzurę cioci Hildegardy. Zdjęcia zrobiono pod koniec lat 40-tych XX wieku.

Hildegarda od Donaty 3

 

Hildegarda od Donaty 4_______________________________________________________________________________

Były emancypantki, elegantki, intelektualistki, zalotne panienki. Czas na coś, co dla większości kobiet jest najważniejsze w życiu, czyli macierzyństwo. Na zdjęciu chwałowiczanki z dziećmi. Fotografię wykonano w połowie lat 30-tych.

chwalowiczanki

 

____________________________________________________________________________

Macierzyństwo to wynik miłości. A takim uczuciem na pewno była darzona babcia pani Marty, gdy fotograf cykał zdjęcie.  Marta tak do nas napisała: „

Jako załącznik przesyłam Wam zdjęcie mojej babci – Aleksandry „Oleńki” Ptaszyńskiej. Babcia na tym zdjęciu ma około dwudziestu lat. Chyba wtedy już znała dziadka Stanisława, bo ma taki błysk w oku, jaki mają zakochane i szczęśliwe kobiety. Niestety, nie ma jej już wśród nas… Zmarła w kwietniu ubiegłego roku, ale zostawiła wiele pięknych wspomnień….” Ocieram łezkę wzruszenia. Pani Marto, babcia na pewno teraz patrzy na niebiańskiego laptopka i się tak samo pięknie uśmiecha, bo rozpiera ją duma z wnuczki. A dziadka znamy i serdecznie pozdrawiamy 🙂

Babcia Oleńka Aleksandra Olenka Ptaszynska

___________________________________________________________________________

Następna zakochana rybniczanka to mama Anastazja. Marianie, po raz kolejny dziękujemy Ci za zdjęcia! Mamę miałeś szlangówę!

Anastazja Fojcik od Mariana

 

_______________________________________________________________________________

Z zasobów własnych wykopaliśmy trzy wizerunki kobiet, które należały do klanu, który żył w Rybniku i służył mu przez prawie 150 lat. To trzy panie Haase. Pierwsza – Eva raczej nie należała do urodziwych  😉 Co nie przeszkodziło jej zostać żoną jednego z Pragerów.

Haase Eva

Następna pani, to Bertha Haase – żona Juliusza, któremu zawdzięczamy największy rybnicki park, czyli Hazynhajdę. Bertha nie była rybniczanką z urodzenia, a z zamieszkania. Pochodziła z Krotoszyna. Eva ze zdjęcia powyżej była ciocią męża Berthy.

Haase Berta Ruhmann zona Julisza

 

 

Ostatnia z pań Haase, to Sonia. Sonia była synową eleganckiej Berthy, bowiem wyszła za mąż za ostatniego z rybnickich Haasych – Feliksa. Na zdjęciu Sonia (oficjalnie Sara) stoi ze swym małym synkiem Fritzem. Jak widzicie zdjęcie zrobiono 110 lat temu w pracowni mistrza Otto Schwittay’a.

Haase Sonia 1905 rok______________________________________________________________________________

W tym samym atelier uchwycono dwie nastolatki, o których niczego nie wiemy, za wyjątkiem tego, że są urocze i chyba były siostrami.

Otto Schwitay Atelier________________________________________________________________________________

Do uśmiechniętej babci Oleńki przysiadła się Babcia Ania. Nasz forumowy kolega tak ją opisał: „Moja Babcia Ania, która zmarła przed 2 laty. Za jej dobroć, mądrość i bezgraniczną miłość św. Pyjter pewno na rękach ją nosi.”  Na 100%! Ze zdjęcia widać, że była niesamowicie sympatyczna, więc ją w niebie uwielbiają.

Babcia AFRO

 ______________________________________________________________________________

Trzy dziewczyny, z których jedna to też Babcia. Tym razem to Babcia naszego kolegi Alojza 😉 Łatwo odgadniecie która to Salomea, gdy porównacie zdjęcie przed kościołem z następną fotografią .

Babcia Alojza

Salomea solo i poważnie.

Babcia Alojza 2________________________________________________________________________________

Teraz będzie smutno. Przedstawiamy Wam dwie rybniczanki, których za bardzo nie ma kto wspominać. Obie zginęły w obozie zagłady. Pierwsza to Geila Majerowicz, rybniczanka z wyboru, mieszkała przy ul.Powstańców. Niezwykłej urody była, nieprawdaż?

Geila Mayerovich

Druga, już o mniej intrygującej twarzy, to Flora Kaiser. Rybniczanka od pokoleń, miała kamienicę przy ulicy Sobieskiego.

Kaiser Flora_______________________________________________________________________________

Coś z zasobów pewnego serwisu aukcyjnego. Uczennice szkoły prowadzonej przez Urszulanki. Nie ośmielam się komentować.

Urszulanki 2_______________________________________________________________________________

Dziewczyny idące ulicą Zamkową wyglądają na niezwykle zadowolone. Chyba fotograf był szykowny 😉 Jak one przeżyły to, że miały te same płaszczyki?

Ogrodzenie synagogi

 

___________________________________________________________________________

I na koniec pytanie do panów rybniczan. Wolicie brunetki czy blondynki?

Mezczyzni wola blondynki

Czyż rybniczanki nie są równie piękne co gwiazdy z Hollywood? Na ostatnim, czyli ponownie bardzo osobistym zdjęciu, przyjaciółki jako druhny.  Moja Mama – rybniczanka z wyboru i moja przybrana ciocia Ela – rybniczanka z urodzenia. Zdjęcie z końca lat 50-tych. mama i ciocia Ela

Druhny mają bukiety z goździków, które dziś znowu wracają do łask tak samo jak i Dzień Kobiet. Wszystkim paniom rybniczankom życzmy, by zawsze były uwielbiane, szanowane i podziwiane tak, jak dziewczyny z naszego albumu.

Dużo dobrego od zespołu Zapomnianego Rybnika! gozdzik

Dziękujemy czytelnikom i fanom za nadesłane zdjęcia. Gdyby ktoś chciał sobie przypomnieć nasz poprzedni album, to znajdzie go tu: Wielki album zakochanych rybniczan. Tam też pokazywaliśmy przecudne dziewczyny 🙂

 

lut 142015
 

Walentynki… ani śląskie, ani polskie święto, ale jednak już na tyle zadomowione, że należy przestać się na nie obruszać. Poza tym skoro ma ono promować miłość i kochanie się, to mówimy dobra 😉  niech będzie.

Nie chcieliśmy jednak robić z okazji tego dnia jakiejś kiczowatej i serduszkowej atrakcji, ale coś co wpisze się w nasze pasje i sposób patrzenia na otaczający świat. Dlatego też kilka dni temu poprosiliśmy naszych fejsbukowych fanów o nadsyłanie starych zdjęć, na których są kochający się rybniczanie. Po cichu marzyliśmy o większym zainteresowaniu naszymi planami stworzenia Wielkiego albumu zakochanych rybniczan, ale nie narzekamy i bardzo serdecznie dziękujemy wszystkim, którzy nam zaufali i przesłali zdjęcia pradziadków, dziadków, rodziców, czy też innych rybniczan. To dzięki Wam możemy przedstawić zakochane (czy zawsze?) pary.

Zapraszamy!

Na początek zdjęcie przesłane przez pana Stanisława, a na nim jego babcia Rozalia i dziadek Wincenty spacerujący przed wojną ulicą Sobieskiego. Uwielbiam to zdjęcie! Jaki Rybnik był pełen ludzi w niedzielę!

1

 

_______________________________________________________________________________

Kolejne dwa zdjęcia nadesłał nam Alojz. Na pierwszym jego dziadkowie na zdjęciu ślubnym z początku lat 40-tych ubiegłego wieku…

2

… na następnym zaś rodzice żony w 1970 roku (kiedyś to dziewczyny miały nogi!). I nieśmiertelne w tamtym czasie goździki  :mrgreen:

3

____________________________________________________________________

Z czasów wczesnego Gierka przenosimy się do późnych lat 20-tych XX wieku. Heinrich und Anna, czyli wujek Henryk i Tante Ana. Do końca życia ciotka Ana liczyła po niemiecku  😀 Była silnym charakterem, w odróżnieniu od delikatnego i niezwykle ciepłego wujka… był piekarzem i smak jego kołoczyków pamiętam do dziś.

4

Heinrich miał brata, który chyba kochliwy był, bo raz z jedną dziewczyną, a raz z wieloma…

moje (2)

 

Popatrzcie na te zalotne spojrzenia dziewczyn. Jeden z młodych mężczyzn to właśnie brat Heinricha-piekorza. Czasem więcej miłości, czy choćby delikatnego flirtu widać na zdjęciach, których nie robił zawodowy fotograf w swoim atelier.

5________________________________________________________________________________

Marian, którego serdecznie pozdrawiamy, czasem podsyła nam takie zdjęcia, że tygodniami kombinujemy, gdzie je zrobiono. Tak na pewno będzie i w tym przypadku. To ślub w latach 1945-1948 w Rybniku.

Marian F

Od Mariana mamy też zdjęcie jego rodziców, czyli Anastazji i Pawła (ok.1950 r.)

Anastazja i Pawel

______________________________________________________________________________

Dla równowagi zdjęcie z randki pod wiaduktem. Jest niezwykłe i chyba pierwsze dotychczas, na którym widać zakochanie. Na pewno zrobiono je w czasie II wojny. randka

________________________________________________________________________________

Aż 4 zdjęcia dostaliśmy od pani Katarzyny. Najstarsza fotografia wyszła z zakładu samego Otto Shwittay’a. To ślubne zdjęcie Antoniny i Augustyna Wieczorków, czyli pradziadków pani Katarzyny. Wzięli ślub  25.01.1922 r.

6

 

Antonina i Augustyn po 25 latach pożycia wyglądali tak:

7

Ich córki brały śluby dzień po dniu w lutym 1949 roku. Delikatna Gabriela z poniższego zdjęcia 64 lata temu założyła firmę FOTO-Hojdys, istniejącą do dziś przy ul.Gliwickiej 8.

8

9

Pani Kasiu! Bardzo, bardzo dziękujemy za te fotografie!

__________________________________________________________________________

Teraz pokażemy hit! Pani Agnieszka przesłała nam zdjęcie ślubne pradziadków (para z prawej), ale również zdjęcie prababci z galanem, jak byśmy to określili, który zabiegał o jej względy zanim pokochała innego i wyszła za niego za mąż.

galan

od Agnieszki_____________________________________________________________________________

Trzy zdjęcia par z Orzepowiec mamy od naszego kolegi z forum. AFRO! Dzięki 😉 To podkolorowane jest super! Na nim Klara i Ludwik Ogonowie (ok. 1950 r.). Klara ma kapitalną fryzurę, a Ludwik ciut wystraszony. Sukienki zazdroszczę, bo jest tak klasyczna, że można w niej śmiało iść nawet teraz na wesele.

od AFRO (2)

Maria i Bronisław Witoszowie (ok. 1950 r.) – Maria była chyba u tej samej fryzjerki.

od AFRO (3)

I najstarsze z przekazanych przez AFRO, bowiem z 1925 r. Na tej fotografii Agnieszka i Franciszek Ogonowie.

od AFRO (1)

____________________________________________________________________________

Na pewno najstarsze walentynkowe zdjęcie to jest te poniżej. Para ze zdjęcia to Regina i Isidor Jacobowitz. Rybniczanką była tylko Regina – jej rodowe nazwisko to Aronade. Fotografię zrobiono w Rybniku, krótko po ich ślubie, który miał miejsce 18 marca 1890 r. w rybnickiej synagodze.

Regina  Aronade i Isidor Jacobowitz

_______________________________________________________________________

Na koniec bardzo osobiste zdjęcie, bowiem są na nim moi rodzice. Byli wtedy młodym małżeństwem. Fotografię zrobiono ponad 50 lat temu w trakcie spływu po Dunajcu.

moje (3)

 

______________________________________________________________________________

Jeszcze raz dziękujemy wszystkim, którzy odpowiedzieli na nasz apel i zapraszamy do oglądania oraz komentowania. Równocześnie wszystkim naszym fanom życzymy dużo dojrzałej miłości, jak i  tych motylków w brzuchu, które mogą świadczyć o wstępnej fazie zakochania.  KOCHAJMY SIĘ  😀

 

Małgosia vel __hipcia

mar 302014
 

Od jakiegoś już czasu poszukuję potomków rybnickich Żydów, bo to na mnie padło, gdy w niebie przydzielali trudne zadania detektywistyczne. Ktoś tam zrobił wyliczankę:

Ene due rabe
połknął bocian żabę,
a żaba Chińczyka –
Co z tego wynika?
Raz dwa trzy – szukasz  ty!

Czasem mi się to udaje, a czasem dochodzę do muru i nie wiem jak w nim znaleźć dziurę, by przejść dalej. Taką ścianę natrafiłam przy Leschczinerach – rodzinie, która mieszkała w Rybniku od mniej więcej pierwszej połowy XIX wieku. Raciborskie archiwa pokazują, iż ta familia przyprowadziła się do nas z Kamienia (onegdaj osobnej wsi o nazwie Stein). Wielce prawdopodobne, iż przybyli do nas z Leszczyn, co sugerowałoby ich nazwisko. Jeden z pierwszych rybnickich Leschczinerów – Mojżesz był prawdopodobnie arendarzem, a może i właścicielem Świerklańca, gdyż jego podpis widnieje na cenniku z 1827 roku.50bda054eadeb_o

Jednak najbardziej znamienitym członkiem tej rodziny był Noah. To on właśnie miał jeden z pierwszych wielkopowierzchniowych sklepów w Rybniku.  Ten dwupiętrowy sklep mieścił się w kamienicy przy ulicy Sobieskiego. Budynek do dziś jest jednym z piękniejszych w naszym mieście. Zbudowany został w 1903 roku, o czym zaświadcza data na jego szczycie. Rzadko rybniczanie podnoszą głowę tak wysoko, bo na ogół mają nad sobą smogowe niebo, więc przedstawiam dowód na wiek kamienicy.24.03.2011 (15)Leschcziner

Noah był członkiem zarządu gminy żydowskiej, był także radnym miejskim, o czym wspomina na stronie 140 swojej kroniki, Artur Trukhardt. Zresztą to nie był jedyny żydowski radny w naszym mieście. Było ich całkiem sporo na przestrzeni lat, podam tylko nazwiska: Prager, Müller, Schäfer, Haase, Katz, Richter, Levy, Leuchter, Altmann, Glogauer, i wielu innych.Radni

Noah był kupcem, a to wówczas nobilitowało i plasowało wysoko wśród mieszkańców Rybnika.Leschcziner telefony

Rybniccy Żydzi nie byli zbyt liczną społecznością, ale na pewno trzymającą się razem i współpracującą ze sobą. Niech zaświadczy o tym wspólna reklama, a raczej informacja o zamknięciu sklepów z okazji świąt żydowskich – tu z okazji Nowego Roku. Noah podpisał się pod tą informacją wraz z  innymi żydowskimi biznesmenami (i biznesmenkami, a jakże).Nowy Rok zamkniecie 1905 Rybniker Kreisblatt

Noah i jego żona Anna z domu Frankel, mieli 4 dzieci, z których jedno zmarło w dzieciństwie.Rybnik ur. 1874-1901 A-L (172)

Syn Alfred urodzony w 1883 roku zginął w trakcie I wojny światowej. Zanim poniósł śmierć jako żołnierz niemiecki 21 czerwca 1915 roku też był młodym kupcem, a jego tata czyli Noah przekazywał pieniądze na Czerwony Krzyż, o czym można przeczytać w Rybniker Kreisblatt z sierpnia 1914 r. Obydwa te fakty świadczą o tym, iż rodzina Leschczinerów była wierna ówczesnemu państwu czy Cesarstwu Niemieckiemu. Córka, urodzona w 1884 roku wyszła za mąż za któregoś z Priesterów. Jej losów jeszcze nie analizowałam, ale mam podejrzenia, że zginęła w trakcie II wojny. Czwarte dziecko Noah i Anny, tj. Max urodzony w 1888 roku, prowadził z tatą rodzinny interes, po jakimś czasie przejął ten geszeft i handlował konfekcją męską. Ożenił się z Małgorzatą (w niektórych dokumentach figurującą jako Maria),  po plebiscycie nie wyjechał do Niemiec, jak duża część rybnickich Żydów, a został w Rybniku. Zarówno Noah, jak i Max w okresie międzywojennym należeli do loży masońskiej Concordia, której siedziba znajdowała się w Katowicach.Stowarzyszenie Humanitarne Concordia

Noah w 1921 lub 1922 roku sprzedał swoją kamienicę przy ulicy Sobieskiego kupcowi przybyłemu do nas z Wielkopolski o nazwisku Beyga. Stąd też wielu z rybniczan do dziś na ów budynek mówi „na beygowym”.

Po sprzedaży przeniósł swój interes do kamienicy położonej bliżej Rynku, czyli pod numer 2. Kamienica ta była w posiadaniu Priesterów (być może tylko częściowo), więc w pewien sposób rodzinnie była związana z Leschczinerami.

 Leschcziner telefony miedzywojnie

W 1934 roku Noah i Max przekazali znaczną kwotę na rzecz Komitetu Niesienia Pomocy żydowskim uchodźcom z hitlerowskich Niemiec, o czym informowała Urzędowa Gazeta Gminy Izraelickiej w Katowicach.

I od połowy lat 30-tych reszta opowieści o tej żydowskiej familii, to jedynie moje przypuszczenia i domniemania. Jestem w posiadaniu kopii testamentu Max’a, sporządzonego pod koniec czerwca 1939 roku. W tej swej ostatniej woli Max wydziedzicza żonę, a wykonawcą testamentu ustanawia swojego przyjaciela Samuela Młynarskiego, również masona, oraz siostrzeńca Eryka Priestera. Równocześnie zwalnia z tego obowiązku Gerharda Bohma. Czym mu Gerhard podpadł? Może go oszukał w interesach? Wnioskował zarazem o rozwód z Małgorzatą. Z jakiego powodu? Czy może był to fikcyjny rozwód? Kto wie… W 1938 roku, czyli rok przed sporządzeniem testamentu, on i żona unieważnili swoje dowody osobiste z powodu ich zgubienia. Czy się to jakoś wiąże? Wojna była za rogiem, może Max chciał chronić majątek? Spadkobiercami ustanawiał swoje dzieci, tj. Horsta, urodzonego w 1927 oraz Ewę, która przyszła na świat w 1924.Podpis Leschczinera na testamencie

Z niepotwierdzonych informacji wiem, że Max miał też udziały w kamienicy na naszym rynku, które fikcyjnie (a może nie) sprzedał krótko przed wybuchem wojny. Chodzi o dzisiejszy Dom Towarowy.

Z kolei od historyka z muzeum w Żorach jakiś czas temu usłyszałam, iż Noah, czyli senior rodu zmarł, albo krótko przed wybuchem wojny, albo na samym jej początku i prawdopodobnie został pochowany na cmentarzu komunalnym przy ul.Rudzkiej, w części wydzielonej dla Żydów. Dziś w tym miejscu leżą żołnierze Armii Czerwonej, którzy zginęli w naszych okolicach w 1945 roku.

Tajemnicą jest dla mnie w jaki sposób Max przetrwał wojnę. Ponoć mieszkał w Krakowie przy ulicy Loretańskiej 3. Według informacji, które uzyskałam od wnuka wspomnianego powyżej Samuela Młynarskiego, być może w Krakowie mieszkała też jego żona Małgorzata (Maria). Zginęła od przypadkowej kuli pod sam koniec wojny 17 stycznia 1945 roku. Jak udało im się przeżyć te potworne czasy jest dla mnie wielką tajemnicą. Od tego samego informatora z Izraela, czyli wnuka żydowskiej rodziny Młynarskich z Rybnika, dowiedziałam się niedawno, iż Max poniósł śmierć w latach 50-tych w wypadku samochodowym. Jako wiekowy już pan dostał prawo jazdy i zginął prowadząc swego Opla. Ale gdzie to miało miejsce, tego niestety nie wiem. Czy było to w Polsce? Raczej nie sądzę.

Dzieci Max’a czyli Ewa i Horst są na liście ocalałych z Holokaustu. Ujęci są w wykazach „Pinkas HaNitzolim” opublikowanych w Jerozolimie w 1945 roku. By sprawę zagmatwać, to dodam, iż wykazano ich jako ocalałych w Rzymie. „”Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie karczmy babińskie”, czyli gdzie Rzym, gdzie Kraków, a gdzie Rybnik?

I tu dochodzę do muru, o którym wspomniałam powyżej. Stoję przed nim i w żaden sposób nie potrafię go przejść. Czuję, że na świecie gdzieś żyją potomkowie Max’a, czyli wnuki Noah, w którego dawnej kamienicy nadal robimy zakupy, ale nie umiem ich odszukać. Może kiedyś stanie się cud i na jakimś drzewie genealogicznym znajdę po nich ślad. Kto wie…

A tak przy okazji Leschczinerów, to czy kiedykolwiek spojrzeliście na kamienicę, w której handlował Noah, od tyłu? Jest zupełnie inna niż od strony reprezentacyjnej. Chuda, ceglasta i mało elegancka. Czasem warto patrzeć na pewne rzeczy, czy sprawy od drugiej strony. Hmmm, może więc jeszcze raz pokopię w necie, od innej strony i coś jednak znajdę…8.02.2013 (35)24.03.2011 (13)

Małgorzata Płoszaj

Oryginalny tekst ukazał się na Szufladzie Małgosi, która jest technicznym dziełem i przybraną córką  „Zapomnianego Rybnika”.

paź 192011
 

Gdy jakiś czas temu pisałam o biznesmenach i filantropach z żydowskiej rodziny Haase, moja wiedza o tej znamienitej rodzinie urywała się na 1921 roku. Wiele czasu spędziłam na poszukiwaniach jakichkolwiek śladów po ostatnim rybnickim Haase, czyli Feliksie. Przypomnę naszym czytelnikom, iż Feliks Haase, syn Juliusza – fundatora parku zwanego do dziś Hasynhajdą, był ostatnim właścicielem garbarni Haasych, która w 1921 roku przeszła w ręce braci Żurek.

Feliks miał trójkę dzieci, wszystkie one urodziły się w Rybniku. Najstarszym był Ernst Friedrich (ur. w 1904 r.), Rudolf Ferdinand był młodszy o niecałe dwa lata, ostatnia była Charlotte Käte.

Ernst, zwany Fritzem, Rudolf zwany Rudim i Charlotte

Ernst, zwany Fritzem, Rudolf zwany Rudim i Charlotte

W szukaniu informacji o tych honorowych obywatelach miasta pomagał mi koordynator ds. ziem pruskich i niemieckich ze strony JewishGen. W skrytości ducha marzyłam, że pewnego dnia znajdę gdzieś wiadomość, iż Feliks z rodziną zdołał uciec Hitlerowi i nie podzielił losu dużej części Żydów niemieckich. I pewnego dnia taka wiadomość przyszła! Dostałam maila ze Stanów zatytułowanego „Look what I’ve fund! ” (Patrz co znalazłem!). W załączniku była strona z jakiejś gazety z 1946 roku, w której zamieszczono informację o śmierci doktora Feliksa Haase z Rybnika. Feliks zmarł w Santiago de Chile7 listopada 1946 roku. To była cudowna wiadomość, mimo że dotyczyła śmierci.

Nekrolog w chilijskiej gazecie

Nekrolog w chilijskiej gazecie

Moim Haase udało się wyjechać z Niemiec do Chile! Założyłam, że musiało to mieć miejsce jeszcze przed wybuchem II wojny. Mając ten dowód w postaci nekrologu wiedziałam już na 100%, że gdzieś w świecie mieszkają potomkowie rybniczan. Przeszukiwanie różnych drzew genealogicznych przyniosło rezultaty. Dotarłam do dwóch wnuczek Feliksa, czyli córek Ernesta,  urodzonego w Rybniku w 1904 r. Dla obu pań to był spory szok, gdy otrzymały list od kogoś interesującego się ich rodziną w dalekiej Europie. Dodam, iż obie wnuczki mieszkają w Ameryce, jedna w Południowej, a druga obecnie w Północnej. We wspomnieniach rodziny Rybnik nie był dobrze postrzegany. Wprawdzie obie panie nigdy nie były w naszym mieście, ani nawet w Polsce, to jednak z przesyłanych listów wynikało, iż Rybnik był miejscem jakiejś rodzinnej tragedii i to stąd cała rodzina musiała wyjechać po plebiscycie. Na przesłanym mi drzewie genealogicznym widniały zapiski żony Feliksa, a zarazem babci obu pań. Z odręcznej notatki wynika, iż jeden z ich synów – Rudolf Ferdynand został zabity 15 maja 1921 roku przez polskich powstańców.

Rudolf na drzewie genealogicznym rodziny z dopiskiem jego matki

Rudolf na drzewie genealogicznym rodziny z dopiskiem jego matki

Jakie były okoliczności śmierci tego chłopaka wówczas jeszcze nie wiedziałam. Niestety, żadna z wnuczek Haase nie znała szczegółów. Enigmatycznie o takim fakcie wspominały niektóre niemieckie książki historyczne, które w internecie publikowane są jedynie we fragmentach. Wyjaśnienie przyszło po jakimś czasie z Izraela, gdzie mieszka część rodziny. Przesłano mi opis śmierci Rudolfa, sporządzony przez jego ojca na życzenie Niemieckiego Korpusu Skautów, niecały miesiąc po tej tragedii. Ta opowieść ojca, mimo że została spisana w formie suchej relacji pokazuje jakie dramaty były udziałem ludności naszych stron w czasie plebiscytu i powstań śląskich. Postaram się w miarę obiektywnie przekazać ją miłośnikom zapomnianych rybnickich historii, mając nadzieję, że postarają się zrozumieć motywy postępowania młodego niemieckiego Żyda, zarazem obywatela Rybnika. Rodzina Haase należała na początku XX wieku do najbogatszej, zarazem niemieckiej, części ludności Rybnika. Nie należy zapominać, iż byli to asymilowani Żydzi. Ich dom rodzinny stał (zresztą stoi do dziś) przy obecnej ulicy Rudzkiej (wówczas Raudnerstraße).

 

Willa Haasych przy ulicy Rudzkiej

Willa Haasych przy ulicy Rudzkiej

Rodzina ta mieszkała i prowadziła interesy w Rybniku od 150 lat, niewątpliwie przyczyniając się do rozwoju miasta. Obaj synowie Feliksa mieli w czasie powstań śląskich kilkanaście lat, czuli się Niemcami, być może i Ślązakami, na pewno chcieli zachowania na tym terenie państwa niemieckiego. Chłopcy należeli do korpusu skautów, co nie jest dziwne w ich wieku, a raczej jest naturalne. Wybuch ostatniego powstania, a przedtem plebiscyt, nagle zabawę w skauting zmienił w poważną służbę dla kraju, który był wówczas ich ojczyzną – dla Niemiec. Starszy z młodzieńców – Ernst Ferdynand, zwany przez rodzinę Fritzem, był prywatnym kurierem niemieckiego komisarza plebiscytowego w Rybniku, a później „Związku Wiernych Ojczyźnie Górnoślązaków”. Z kolei młodszy z chłopaków, Rudolf, zwany Rudim, kierował grupą młodzieży, do zadań której należało przyjmowanie Niemców przyjeżdżających tu na czas plebiscytu.

Ernst i Rudolf Haase

Ernst i Rudolf Haase

Polska prasa, również ta redagowana po niemiecku, nie pisała o tej młodzieży dobrze. Wielokrotnie grożono im śmiercią, zarówno słownie, jak i na piśmie. Feliks w swej relacji o śmierci syna napisał tak: „ Z powodu Rudolfa w dniach plebiscytu 40 uzbrojonych w karabiny członków polskiej policji plebiscytowej otoczyło niemieckie baraki dworca”. Udało mi się znaleźć w Sztandarze Polskim z 7 kwietnia 1921 roku opis tego zdarzenia:haase_sztandar_1

Fragment Sztandaru Polskiego z 1921 roku

Fragment Sztandaru Polskiego z 1921 roku

 

Feliks chciał chronić rodzinę i zaraz po plebiscycie zamierzał wyjechać z Rybnika. Zdecydował, że kupi dom w Berlinie i cała rodzina przeniesie się do stolicy Niemiec. Można założyć, że taka operacja finansowa wówczas nie była łatwa z uwagi na zawirowania na Śląsku. Przeprowadzka niestety nie doszła do skutku z powodu wybuchu III powstania. Piętnastoletni Rudi został aresztowany przez Polaków już pierwszego dnia powstania. Rodzinie na szczęście udało się go wykupić za 5000 marek. Czując zagrożenie, Feliks starał się w jakikolwiek sposób opuścić Rybnik. Jedyną szansą miał być tzw. „emigracyjny” pociąg dla uciekinierów. Skład ten miał przewieźć do Raciborza około 700 osób. Główne dowództwo wojsk powstańczych wyraziło na to zgodę. Pociąg wyjechał z Rybnika w sobotę 14 maja 1921 r. o godz. 11. 45, ale już w Nędzy został zatrzymany przez powstańców. Pasażerów zmuszono do opuszczenia pociągu. Tak to zdarzenie opisywał powstaniec Józef Połomski w 1936 roku: „Nadchodzi pociąg… Nie mając wjazdu, staje. Wtedy rozlega się komenda „wszyscy wysiadać, w dwuszeregu zbiórka”. Och, jakże pocieszne były wówczas miny pp. Oficerów „Apo”. Zaskoczeni zupełnie, zrazu pobledli. Wszakże wnet się opamiętali widząc tylko trzech dowódców powstańczych i nikogo więcej. A gdy miny ich zaczęły zdradzać animusz bojowy, posypał się nad ich głowami grad kul z ukrytych karabinów maszynowych. Wtedy to jeden wojownik za drugim pośpiesznie opuścili pociąg i rozpoczęło się rozbrojenie. Aż serce się śmiało na widok tylu broni i sprzętu wojennego.1

Feliks Haase relacjonował to zaś tak: „Znajdujący się w pociągu żołnierze francuscy zaprzyjaźnili się natychmiast z powstańcami; angielski kapitan czynił wszystko co było w jego mocy, aby uratować swoich podopiecznych. W końcu udało się wyjednać przyrzeczenie, że kobiety i dzieci oraz starsi mężczyźni zostaliby przewiezieni do Raciborza”. Wszyscy mężczyźni poniżej 40 roku życia mieli zostać z powrotem przetransportowani do Rybnika.

Fragment oryginalnej relacji Feliksa Haase, sporządzonej po śmierci syna

Fragment oryginalnej relacji Feliksa Haase, sporządzonej po śmierci syna

Niestety słowa nie dotrzymano i zostali wywiezieni do Wodzisławia. Zwolniono ich po wielogodzinnych pertraktacjach. Synowie Feliksa początkowo zostali w Nędzy przepuszczeni i mieli jechać do Raciborza. Oficer powstańczy o nazwisku Fritz pozwolił chłopakom jechać, gdyż czuł się zobowiązany do tego. Jakiś czas wcześniej straszy z synów, czyli Ernst uratował temu człowiekowi życie, gdy tonął. Rudi z bratem dotarł więc prawie do Raciborza. Pociąg zatrzymał się na stacji w Markowicach, gdyż dalsza podróż koleją nie była możliwa z uwagi na wysadzony most. Oddajmy ponownie głos ojcu: „Podczas, gdy Fritz (Ernst Ferdynand – przyp. M. Płoszaj) pewnej damie przenosił do samochodu ciężarowego walizkę, Rudolf został aresztowany przez komendanta dworca, tytułującego się kapitanem, pod zarzutem, że „terroryzował” on Polaków. Fritz chciał się za nim wstawić, ale został odpędzony uderzeniami kolb karabinów. Z wielu obecnych pań i panów nikt nie ośmielił się ująć za chłopakiem”. W Markowicach aresztowano również byłego przewodniczącego Rybnickiej Partii Socjaldemokratycznej F. Wasnera oraz kupca o nazwisku Niemietz. Ci dwaj ludzie byli świadkami śmierci młodego Rudolfa Haase. Do zabójstwa doszło 24 godziny po aresztowaniu – 15 maja 1921 r. Feliks tak zrelacjonował poszukiwania syna: „Miałem możliwość tylko krótko porozmawiania z Wasnerem, gdy we wtorek wieczorem z przywódcą Polaków dr. Białym i francuskim kapitanem Lalanne wyjechałem samochodem pod francuską flagą, aby szukać zwłok mojego chłopca. Przypadkowo odnaleźliśmy w szpitalu w Rydułtowach, również uważanego za martwego, ciężko rannego Wasnera. Został on później wywleczony ze szpitala i po wielotygodniowych męczarniach zamordowany. Dlatego nigdy niczego dokładnego nie dowiem się o ostatnich 24 godzinach życia mojego chłopca”. Komendant, który aresztował Rudolfa znał go z widzenia i wiedział kim jest, gdyż w czasie II powstania był jednym z tych, którzy plądrowali willę Haasych. Oddajmy jeszcze raz głos ojcu, który stracił swego syna: „Komendant wybrał specjalnie trzech złych drabów, którzy mieli jeńców przetransportować przed sąd wojenny, ale po około pięciokilometrowym marszu zostali w lesie, przy szosie Rybnik – Racibórz, około 2 kilometry przed Kornowacem, bez ostrzeżenia zastrzeleni. Na moje pytanie, czy Rudolf się bał, Wasner odpowiedział: ”Nie, on nawet śmiał się na tej ostatniej drodze!

Mapa z opisywanych terenów

Mapa z opisywanych terenów

Początkowo nie chciano ojcu wydać syna. Według orzeczenia lekarskiego Rudolf przed śmiercią nie był maltretowany. Zwłoki chłopca oraz kupca Niemietza zostały sprowadzone do Rybnika pod eskortą uzbrojonych Polaków. Uroczystości pogrzebowe były bardzo skromne. Nadal trwało powstanie i rodzinie doradzono, by nie prowokować powstańców. Dr Haase tak zakończył swoją relację: ”Zmarły spoczywa na żydowskim cmentarzu w Rybniku. Jeżeli Rybnik będzie utracony, to jednak jego ciało zostanie przewiezione do Niemiec. Również to piętnastoletnie dziecko stało się skautem na drodze, która musi doprowadzić do nowej odbudowy Niemiec”. Jakże dziwnie te słowa brzmią, gdy pomyślimy jakie życie, a raczej jaką zagładę te na nowo odbudowane Niemcy zafundowały swoim niemieckim obywatelom, modlącym się w synagogach, za ponad 10 lat od tego zdarzenia. Rudolf został ekshumowany i przewieziony do Berlina, gdzie jego grób do dziś istnieje na cmentarzu Weissensee. Na pewno ta decyzja była bardzo ciężka dla rodziców, bowiem z zasady religia żydowska nie dopuszcza możliwości ekshumacji. Gdyby szczątki Rudolfa zostały na naszym, rybnickim cmentarzu zostałyby zbeszczeszczone na początku 1940 roku przez hitlerowców. Dodam, że cmentarz w Berlinie nie został zniszczony w trakcie wojny, dlatego też grób Rudolfa przetrwał do czasów nam współczesnych. Feliks wraz z żoną Sonią oraz ocalałymi dziećmi, czyli Ernstem i Charlotte wyjechali z Rybnika do Niemiec. Ich fabrykę skór oraz willę kupili bracia Żurek.

 

Fragment Księgi Wieczystej z wpisem o sprzedaży nieruchomości

Fragment Księgi Wieczystej z wpisem o sprzedaży nieruchomości

Adres w Berlinie

Adres w Berlinie

Feliks w latach 1925 – 1927 pracował w Berlinie jako chemik, a następnie jako rzecznik patentowy. Państwo Haase opuścili z dziećmi Niemcy w drugiej połowie lat 30 – tych, sprzedawszy uprzednio cały swój dorobek. Te pieniądze pozwoliły im na uzyskanie wizy chilijskiej i na dotarcie do Ameryki Południowej. Feliks zmarł rok po zakończeniu II wojny, owdowiała Sonia wyjechała do Izraela, gdzie osiedliła się urodzona w Rybniku Charlotte. Jej brat Ernst przez wiele lat pracował jako prawnik, po wyborze prezydenta Allende na jakiś czas wrócił do Niemiec. Zmarł w Chile w wieku 74 lat, czyli w 1978 roku. Potomkowie naszych Haase mieszkają obecnie w różnych częściach świata, m. in. w Chile, Izraelu czy Stanach Zjednoczonych. Jak to napisała jedna z wnuczek Feliksa: „Haase mieli straszne przeżycia w Rybniku i Niemczech. Udało im się wszystko przezwyciężyć i swoim nowych ojczyznom dali to co mogli najlepszego”.  Warto pamiętać, że swej dawnej małej ojczyźnie, czyli Rybnikowi, też służyli przez wiele lat, a ślady po tej rodzinie, choć zapomniane, nadal istnieją.

 

Dawna willa rodziny Haase

Dawna willa rodziny Haase

 

Małgorzata Płoszaj

1 Józef Połomski „Mała chmura – wielki deszcz” Powstaniec Śląski Nr 5 1936 r. (Śląska Biblioteka Cyfrowa)

Dziękuję mojemu wielkiemu przyjacielowi Panu Henrykowi Wyciślikowi za przetłumaczenie z języka niemieckiego relacji Feliksa Haase oraz za duchowe wsparcie w poszukiwaniach.

Zdjęcia z archiwum rodziny Haase oraz ze strony http://gen.scatteredmind.co.uk/show_person/1183

sty 142008
 
Dzisiaj chcielibyśmy zaprezentować artykuł opisujący czasy od drugiej połowy XVIII w. do mniej więcej I Wojny Światowej – przedstawimy bowiem historię rodziny bardzo zasłużonej dla Rybnika – żydowskiej rodziny Haase.
Drzewo genealogiczne rodziny Haase

Drzewo genealogiczne rodziny Haase

Ponad 230 lat temu w naszym mieście, Jakob Fabisch, żydowski przedsiębiorca i praprzodek słynnej w Rybniku rodziny Haase, założył pierwszą garbarnię skór. W owym czasie ziemia rybnicka należała do państwa pruskiego, które poprzez swych urzędników starało się ożywić gospodarczo te tereny, nie tylko przez rozwijanie istniejących przemysłów, ale również poprzez wprowadzanie przemysłów dotychczas tu nieznanych. Do takich nowych działalności należało w Rybniku garbarstwo.

W XVIII w. we wprowadzaniu przemysłu skórzanego (i nie tylko), zarówno na Śląsku, jak i w innych pruskich krajach, znaczny udział mieli Żydzi. Nie było to specjalnie dziwne w owych czasach, bowiem Żydzi od XVII w. dzierżyli w swoich rękach gorzelnie, browary, cegielnie czy warzelnie potasu. Państwo pruskie zachęcało tą grupę społeczną do inwestowania w nowe gałęzie przemysłu, choćby z tego powodu, że Żydzi zazwyczaj nie domagali się żadnych państwowych subwencji czy też wsparcia. Do sprowadzenia Jokoba Fabisch’a do Rybnika przyczynił się ówczesny tzw. burmistrz policyjny Feller (w miastach, które były wówczas podległe odrębnym właścicielom – w Rybniku był to hrabia Węgierski – Izba Wojenno-Skarbowa miała swój organ, czyli burmistrza policyjnego).

Z protokołu spisanego 30 października 1766 roku z Jakobem Fabische’em wynika, iż ten – dziś powiedzielibyśmy – biznesmen został przez policyjnego burmistrza poproszony o założenie fabryki skór w Rybniku. W 1765 roku w Rybniku było 19 szewców i innych rzemieślników, którym skóry potrzebne były do uprawiania zawodu (najbliższa garbarnia była w Raciborzu). Do wspomnianego wyżej protokołu Jakob Fabisch oświadczył, że zadecydował się założyć fabrykę skór i w związku z tym sprowadził z Moraw specjalistę od skór Johann’a Lazarka, który przedstawił próbki wyrabianych przez siebie towarów. W protokole ujęto również oświadczenie burmistrza policyjnego, iż nie wnosi on zastrzeżeń do odstąpienia placu, będącego własnością miasta, jeżeli Fabisch za ten plac zapłaci i zobowiąże się do opłacania podatku gruntowego. 23. listopada 1766 roku Pruska Królewska Izba Wojenno – Skarbowa we Wrocławiu udzieliła Jakubowi Fabischowi koncesji na wzniesienie w Rybniku fabryki skór cielęcych i zezwoliła, by sprzedano mu miejski plac. Jakob Fabish wzniósł swą fabrykę na polu pomiędzy pańską łąką „Pasternik”, a miejskim browarem, nad wypływającym z tegoż browaru potokiem. Za koncesję zapłacił 5 talarów, a za plac mierzący 66 łokci (47,28 m) długości zapłacił 15 talarów.

O założycielu fabryki zbyt dużo nie wiemy. Można podejrzewać, że był człowiekiem majętnym, gdyż był również dzierżawcą miejskiej gorzelni hrabiego Węgierskiego i piwiarni miejskiej. W tamtych czasach Żydzi nie mieli nazwisk, więc i Jakob nie miał rodowego nazwiska w naszym rozumieniu. Zazwyczaj do imienia danej osoby dodawano imię ojca, które dla jednego pokolenia stawało się jakby nazwiskiem. I tak nazwisko Fabisch oznacza imię ojca Jakoba. Jakob prowadził założoną przez siebie fabrykę 14 lat, aż do swej śmierci w 1781 roku. Majątek Jakoba przejęła wdowa po nim Dorothea Fabisch. Jakob i Dorothea mieli 2 synów – Abrahama i Löb’a, którzy zgodnie z obyczajem żydowskim przyjęli imię ojca za swe nazwisko. Później jednak przyjęli nazwiska rodowe według ogólnego obyczaju (edykt króla Prus z 1796 nakładał na Żydów obowiązek używania nazwisk). Bracia nie przyjęli jednak tego samego nazwiska; Löb, jako handlarz winem, nawiązując do swego zawodu, przyjął nazwisko Traube (winogrono), zaś Abraham nosił nazwisko Birkheim. Abraham Birkheim był tym z synów Jakoba, który po śmierci matki, prowadził w latach 1791-1820 fabrykę skór. Do czasów wojen napoleońskich fabryka bardzo prężnie się rozwijała.

W wyniku tych wojen jednak nastąpił spadek dobrobytu na Śląsku. Abraham Birkheim w swoim testamencie pisze o nieszczęśliwych wypadkach, które bardzo poważnie naruszyły jego majątek. Do Abrahama należały m. in. dom przy rynku ze stajniami, stodołą i ogrodem, fabryka skór oraz pole orne, które swego czasu kupił wraz z bratem. Abraham Birkheim z uwagi na ciężką chorobę, jaką była podagra, nie był w stanie od jakiegoś czasu prowadzić interesów, więc przekazał je mężowi swej najstarszej córki z pierwszego małżeństwa – Ephraimowi Haase. Tym samym fabryka przeszła z męskiej linii założyciela Jakoba Fabischa, na jego żeńskie potomstwo.

Efraim Haase (1786-1870)

Efraim Haase (1786-1870)

 

Ephraim Haase urodził się 22. marca 1786r. w Hluczynie (dzisiejsze Czechy). Na mocy ustawy emancypacyjnej, przyznającej Żydom prawa obywatelskie, Ephraim Haase uzyskał w 1814 roku prawo obywatelskie miasta Rybnik, składając uroczystą przysięgę na wierność królowi Prus i zobowiązującą do przestrzegania ustaw i przepisów. Jednym z najważniejszych działań E. Haase było nabycie od miasta w roku 1825 starego browaru, sąsiadującego z parcelą, na której wzniesiona była fabryka skór. Przypuszczalnie należał do niego również młyn dla kory dębowej. Brak kory dębowej, a tym samym garbnika, ograniczał rozwój przemysłu skórzanego na Śląsku. Mimo znacznego wzrostu ludności na tym terenie, ilość garbarni stale malała. Ephraim Haase należał jednak do tych przedsiębiorców, którzy czerpali znaczne zyski ze swych interesów, bez względu na koniunkturę. Swą fabrykę, którą znacząco rozwinął, przekazał jedynemu synowi Ferdynandowi dopiero w 1853 roku, w wieku 67 lat. Przedtem jednak poszerzył swe dobra o sąsiadujące grunty i założył sklep w Gliwicach.

Efraim Haase pod koniec życia

Efraim Haase pod koniec życia

 

Ephraim Haase ufundował 28. października 1869r. rozporządzeniem testamentowym fundusz stypendialny w wysokości 500 talarów, który miał zostać przeznaczony na wspieranie będących w potrzebie uczniów wyższych zakładów naukowych lub uczniów – terminatorów. W pamięci rodziny pozostał jako elegancki, postawny i starannie ubrany pan, bywały w świecie.

Ferdynand, który przejął fabrykę w 1853 roku, zaczął tradycyjnie od dokupienia dodatkowej działki. Kupił grunt położony przed rzeką Nacyną, po lewej stronie ulicy Raciborskiej. Na parceli tej znajdowała się gospoda „Pod słońcem”, w której w roku 1847, w czasie epidemii tyfusu, mieszkał młody wówczas Rudolf Virchow, późniejszy słynny niemiecki patolog i antropolog. Na działce tej Ferdynand Haase wybudował dodatkowe pomieszczenia dla garbarni. Ta budowa została oprotestowana przez sąsiada, wskazującego na zanieczyszczenie rzeki Nacyny ściekami z garbarni. Ferdynand został zobowiązany do podjęcia szeregu działań, by zapobiec szkodliwemu oddziaływaniu fabryki. Dzięki temu, rybnicka fabryka skór stała się nowoczesnym, jak na owe czasy, kompleksem przemysłowym.

 

Ferdynand Haase (1818-1893)

Ferdynand Haase (1818-1893)

Mapka posiadłości rodziny Haase w drugiej poł. XIX w.

Mapka posiadłości rodziny Haase w drugiej poł. XIX w.

 

Garbarnia w 1862 roku

Garbarnia w 1862 roku

  

Ferdynand wycofał się z życia zawodowego i publicznego (był radnym miejskim w latach 1880-1886 oraz członkiem gminy żydowskiej) po tym, gdy w 1885 roku w jego fabryce miała miejsce eksplozja kotła, w wyniku której zginęło 4 ludzi, a wielu zostało rannych. Fabrykę skór sprzedał swemu synowi Juliusowi Haase oraz zięciowi Gustawowi Henschel.

Ferdynand zmarł 6. grudnia 1893 roku w wieku 75 lat. Tak jak i jego ojciec Ephraim, Ferdynand zaopatrzył finansowo nie tylko swoje dzieci, ale również pamiętał o ubogich mieszkańcach Rybnika. W dodatku do testamentu ustanowił fundację w wysokości 10. 000 marek, z której procenty należało rozdzielać pomiędzy żydowskich i chrześcijańskich ubogich miasta Rybnika oraz pomiędzy kilka wymienionych w testamencie instytucji dobroczynnych. A na trzy lata przed swą śmiercią, tj. w 1890 roku, gdy planowano założenie na Górnym Śląsku żydowskiego sierocińca, Ferdynand Haase zgłosił gotowość zaofiarowania 20.000 marek i działki budowlanej, jeżeli ten zakład opiekuńczy zostałby wybudowany w Rybniku. Jego ofertę przyjęto i taka ochronka została wybudowana w Rybniku w pobliżu dworca kolejowego. Oddano ją do użytku na krótko przed śmiercią głównego donatora – jesienią 1893 roku. Po drugiej wojnie w budynku tym umieszczono państwową szkołę muzyczną.

Budynek sierocińca dla dzieci żydowskich (obecnie nie istnieje)

Budynek sierocińca dla dzieci żydowskich (obecnie nie istnieje)

 

Po śmierci Ferdynanda, jego syn Juliusz i zięć utworzyli spółkę handlową, która została rozwiązana po wystąpieniu z niej Gustawa Henschla. Juliusz Haase przyjął na swego wspólnika syna Felixa w 1904 r. Julius Haase był znamienitym obywatelem naszego miasta. Był członkiem Izby Handlowej, członkiem zarządu stowarzyszenia zawodowego przemysłu skórzanego, radnym miasta od 1886 roku, zastępcą przewodniczącego rady miasta oraz przewodniczącym gminy żydowskiej. I choć od momentu, gdy jego dziadek Ephraim składał przysięgę jako obywatel Rybnika, minęło wiele lat, to i Juliusz okazał się przykładnym obywatelem miasta Rybnika.

W dowód uznania miasto nadało mu 1 lutego 1909 roku honorowe obywatelstwo.

Juliusz Haase (1851-1915)

Juliusz Haase (1851-1915)

Juliusz Haase z żoną Bertą (ok. 1905 r.)

Juliusz Haase z żoną Bertą (ok. 1905 r.)

  

Juliusz Haase kontynuował tradycje rodzinne oraz wypełniał przykazania swojej religii – był następnym w rodzinie filantropem. Bowiem w judaizmie dawanie ubogim jest obowiązkiem, którego nie wolno zaniedbywać i Juliusz tego nie zaniedbywał. W 1888 roku przewłaszczył na rzecz miasta pole orne o powierzchni 1,2 ha przy drodze do Chwałowic pod warunkiem, że zostanie ono obsadzone drzewami i przekazane rybniczanom jako promenada. Tym samym założył on podwaliny dla dużego parku miejskiego, zwanego do dziś Hazynhajdą (Haaseheide) czyli łąką Haasego. Oprócz tego Juliusz podarował 8.000 marek na rozbudowę szpitala Juliusza. Po jego śmierci jego krewni podwyższyli dwie dalsze fundacje, każdą na 10.000 marek, dla potrzebujących pomocy rzemieślników i dla niezamożnych uczniów rybnickiego gimnazjum.

Park założony przez Juliusza Haase, czyli Hasynhajda

Park założony przez Juliusza Haase, czyli Hazynhajda

Park założony przez Juliusza Haase, czyli Hasynhajda

Park założony przez Juliusza Haase, czyli Hazynhajda

 

Ostatnim biznesmenem i zarazem filantropem z tej rodziny był dr Felix Haase. Zarządzał rodzinnym interesem od 1908 roku. Na początku pierwszej wojny światowej założył  fundację w wysokości 5.000 marek. Fundacja ta miała służyć przygotowaniom do zawodu tych mieszkańców Rybnika, którzy ulegli kalectwu w czasie wojny, a ich zdolność do pracy i zarobkowania była ograniczona.

Felix Haase

Felix Haase

Felix Haase z ojcem Juliuszem w fabryce w Rybniku (1905 rok)

Felix Haase z ojcem Juliuszem w fabryce w Rybniku (1905 rok)

 

Fabryka w 1916 roku

Fabryka w 1916 roku

 

W 1915 roku, z okazji 150 – lecia fabryki skór, dr Felix Haase przekazał miastu dokument o zapisie fundacyjnym, z którego wynika, iż zakłada fundację w wysokości 25.000 marek. Procenty z tego kapitału miały być spożytkowane w Rybniku najpierw na złagodzenie biedy spowodowanej przez wojnę. A jeśli takiej potrzeby już nie będzie (najpóźniej w 1926 roku) na dzieło, służące upiększeniu miasta Rybnika. Felix wnosił w tym dokumencie, by na dziele tym umieścić trwały napis dla upamiętnienia rodziny Haase i jej fabryki skór. Jego wolę częściowo spełniono dopiero w 2005 roku, kiedy to upamiętniono 100 – lecie powstania parku ufundowanego przez jego ojca. Felix Haase miał trójkę dzieci, jednak żaden z jego potomków nie przejął rodzinnego interesu. Rodzina Haase sprzedała swoją fabrykę braciom Żurek w 1921 r. i wyjechała do Niemiec.

Dzisiaj przechadzając się po tym naturalnym parku przy ulicy Chwałowickiej, mało kto z nas pamięta, że tą zieloną plamę na mapie miasta, Rybnik zawdzięcza żydowskim biznesmenom i filantropom, którzy kiedyś tworzyli historię naszego miasta. Niestety napis na pomniku czasem jest niewidoczny, z uwagi na rodzaj użytej farby.

mp_Hajda festyn 17.08.2013 (34)

 

mp_27.01.2013 (29)

Małgorzata Płoszaj

Dziękuję mojemu przyjacielowi Henrykowi Wyciślikowi za przetłumaczenie z języka niemieckiego monografii „Gedenkschrift zum 150jährigen bestehen der Lederfabrik F. Haase in Rybnik”.

Zdjęcia pochodzą z ww. monografii  „Gedenkschrift zum 150jährigen bestehen der Lederfabrik F. Haase in Rybnik”  (Dolnośląska Biblioteka Cyfrowa), z prywatnego archiwum rodziny Haase, oraz ze strony http://gen.scatteredmind.co.uk/show_person/1177

sie 112007
 

Dziś prezentujemy wspomnienia o rodzinie Jaszków – oczywiście przygotowane przez Pana Jerzego Klistałę.

Zajmując się zbieraniem materiałów o wydarzeniach z ponurego okresu 1939-1945, o okupacyjnych losach wielu bliskich mi „krajanów”, natrafiałem na powtarzającą się zbieżność pewnych faktów. Otóż, korzenie patriotyzmu osób o których opracowuję wspomnienia, wywodzą się z jakże wielkiego zaangażowania w walkę o polskość już w powstaniach śląskich  1919-1921 (by nie zagłębiać się w odleglejsze wydarzenia). Z rodzin o takich tradycjach, wywodzili się młodzi a waleczni bohaterowie, dla których wzorem byli ich dziadowie i ojcowie. Wielu mężczyzn, zaangażowanych w ruchu oporu – organizacjach konspiracyjnych (szczególnie urodzeni przed 1900 rokiem), to członkowie POW czy POW Górnego Śląska. Natomiast młodzież urodzona po powstaniach śląskich, oprócz wzorców jakie czerpali z zachowań rodziców, pogłębiała patriotyczne wartości przez przynależność do harcerstwa, kształtującego wyjątkowo „pro narodowościowo” charakter swoich członków przed 1939 rokiem. Stąd i tak wielka aktywność harcerzy w Szarych szeregach i innych organizacjach konspiracyjnych w okresie okupacji hitlerowskiej jak: Siła Zbrojna Polski (SZP), Polska Organizacja Powstańcza (POP), Polska Tajna Organizacja Powstańcza (PTOP), Związek Walki Zbrojnej/Armia Krajowa (ZWZ/AK).

Należy jednak zdecydowanie podkreślać przy pisaniu o zasługach męskiej części śląskiej społeczności – kobiecą jej część, która okazała także przeogromną ilość przykładów heroizmu w walce z najeźdźcą hitlerowskim, za co doznała prześladowań, i oczywiście także ginęła w obozach koncentracyjnych. Często lubię posługiwać się jakże wymownymi cytatami z książki Innocentego Libury „Z dziejów domowych powiatu – gawęda o ziemi rybnickiej”. To On jakże wspaniale wypowiada się o śląskich kobietach: „Sławne matrony śląskie, matki licznych rodzin, strażniczki mowy ojczystej, wiary i obyczaju, towarzyszki swoich mężów i braci w walce o wolność. Im to w wielkiej mierze należy zawdzięczać zachowanie polskości na Górnym Śląsku”.
Ten przydługawy wstęp, wykonałem dlatego, że po pomyłce dokonanej w książce „Martyrologium mieszkańców Ziemi Rybnickiej, Wodzisławia Śl, Żor i Raciborza” (na co zwrócono mi uwagę po wydrukowaniu książki), postanowiłem nieco dokładniej „rozpracować” okupacyjną działalność rodziny Jaszek. Przepraszam więc za popełniony błąd i wyjaśniam właściwe funkcje braci Pawła i Józefa Jaszek w strukturach ZWZ. Muszę jednak z oczywistych powodów rozszerzyć to opracowanie także o rodziców obu braci.


JÓZEF JASZEK (ojciec) urodzony w 1888 r. zamieszkiwał w Markowicach k.Raciborza. Tam wstąpił do POW Górnego Śląska, brał udział w powstaniach śląskich, był także bardzo aktywnym, działaczem plebiscytowym. Po powstaniach, ze względu na prześladowania i intrygi niemieckich osadników w Markowicach, zmuszony był wraz z żoną Franciszką i czwórką dzieci uchodzić stamtąd i osiedlił się w Rybniku, gdzie w 1930 r. wybudował dom.
Józef Jaszek z małżonką Elżbietą

Józef Jaszek z małżonką Elżbietą

Cały okres do 1939 r. był pracownikiem PKP – na różnych stanowiskach, a w czasie okupacji został z kolei wyrzucony przez Niemców za działalność patriotyczną i za to że był powstańcem śląskim, pracował więc jako księgowy we młynie. Ojciec, będąc u Niemców na „cenzurowanym” i nie mogąc sam aktywnie włączyć się w działalność ruchu oporu, wspierał „duchowo” działalność synów – szczególnie Pawła i Józefa, którzy w pracę konspiracyjnej ZWZ wnosili szczególne zasługi


PAWEŁ JASZEK, urodzony 1917 r., zaangażowany był w tworzoną przez Stanisława Sobika organizację ZWZ. W czasie okupacji hitlerowskiej, w związku ze swoją pracą agenta handlowego w holenderskiej firmie Romenhellera, która handlowała gazami technicznymi i odczynnikami chemicznymi, mógł poruszać się po terenie Generalnej Guberni. Zaangażowany przy Sobiku – w ZWZ, wykorzystywał więc swoje możliwości do pracy kurierskiej, a także do kontaktów i łączności z komendą wojewódzką tej organizacji. Po masowych aresztowaniach jakie miały miejsce w Rybniku – w lutym 1943 r., Paweł wyjechał do Łodzi i tam przeczekał okres okupacji, uniknął więc aresztowania
Paweł Jaszek

Paweł Jaszek

Po wyzwoleniu, powrócił do Rybnika i pracował w Gazach Technicznych w Rybniku i Pszczynie. Zmarł w 1988 roku.


JÓZEF JASZEK pseud. „Gawron”, urodzony 31.08.1914 r. w Markowicach pow. raciborski, syn Józefa i Franciszki z d. Cyfka, zamieszkały w Rybniku. Jako jedyny z rodzeństwa, uczęszczał do rybnickiego gimnazjum i ukończył je maturą w 1935 r. W 1936 roku odbył roczne przeszkolenie w Szkole Podchorążych, a szkołę tę ukończył w stopniu starszego kaprala. W 1938 roku pojechał na studia prawnicze do Poznania, lecz studia przerwał wybuch drugiej wojny światowej. Wróciwszy do Rybnika, podjął pracę u fotografa, którego pracownia znajdowała się tuż przy zakładzie szklarskim Andrzeja Kaszuby bardzo zaangażowanego w działalność konspiracyjną.
Józef Jaszek

Józef Jaszek

Od początku okupacji szukał kontaktów z ruchem oporu, więc przez znajomość z Andrzejem Kaszubą wstąpił do ZWZ. Sztab ZWZ miał początkowo siedzibę  w mieszkaniu Kaszubów – do ich aresztowania 23.09.1942 r. W mieszkaniu tym składali także przysięgę nowo wstępujący do organizacji. Mając ukończone przeszkolenie wojskowe i kontakty z kolegami z gimnazjalistami (Sztajerem, Frosem, Kożdoniem), przydzielony został do struktur wojskowych tej organizacji i pełnił funkcję Zastępcy Dowódcy Kompanii na Okręg Rybnicki. Na krótko przed aresztowaniem (ok. maja 1943 r.) otrzymał oficjalną nominację na zastępcę dowódcy kompani Antoniego Sztajera – ZWZ na okręg Rybnicki, a już po aresztowaniu Józefa, nadszedł z Krakowa jego awans na podporucznika. W związku z tym, że w więzieniu mysłowickim podczas przesłuchań ujawnione zostało jego nazwisko, został aresztowany 25/26.06.1943 r. i przewieziony do więzienia śledczego w Mysłowicach gdzie przebywał od czerwca 1943 r. do stycznia 1944 r. Po śledztwie przesłany do więzienia policyjnego we Wrocławiu, gdzie przebywał kilka dni. Stamtąd, przesłany został do KL Gross-Rosen, i tam zarejestrowano go w obozowej ewidencji jako więźnia nr 18473. Po kilku dniach, przeniesiony został do KL Buchenwald i tam zarejestrowano go jako więźnia nr 38545. Dla uściślenia faktów – był w różnych podobozach m.in. pracował w zakładach remontowych lokomotyw i w podziemnej fabryce samolotów Junkers, oraz przy produkcji pierwszych niemieckich odrzutowców, a fabryka ta mieściła się w podziemiach kopalni soli. W KL Buchenwald przebywał od marca 1944 r. do kwietnia 1945 r. – do wyzwolenia obozu.

W końcowym okresie funkcjonowania obozu, kiedy jednostka SS ewakuowała więźniów na zachód, i wówczas Józef, żeby nie dostać się w ręce Rosjan, wraz z kilkoma współwięźniami dokonali ucieczki (z noclegu w stodole, w której byli na noc zamknięci i tak stłoczeni, że drzwi się nie domykały). Dostali się do jakiegoś ogrodnictwa w którym były brogi z ziemniakami. Zrodzona świadomość że są w pobliżu tak wielkiej spiżarni z artykułami spożywczymi (ogromne ilości ziemniaków w kopcach), nie chcieli się oddalać od tego miejsca. Trudno jednak dziwić się tak wygłodniałym więźniom, skoro Jaszek wspomina, że po powrocie do domu, jako 31 letni mężczyzna przy wzroście 167 cm ważył zaledwie 29 kg. Z okresu obozowego – gdy opowiadał swoim bliskim, zawsze podkreślał doskwierający głód oraz psy, którymi ss-mani straszyli więźniów – „szczując” więźniów. Świadomość Jaszka była tym straszeniem tak wypełniona, że jeszcze wiele lat po powrocie do domu, budził się w nocy z przerażeniem – chcąc uciekać przed goniącymi go psami ss-manskich wartowników! Po wyzwoleniu obozu, przebywał w amerykańskim obozie przejściowym w Zagłębiu Ruhry. Do Polski wrócił w 1947 r. Ożenił się w 1948 r. z Joanną Palica, a z małżeństwa tego urodziła się czwórka dzieci: Danuta, Czesław, Adam i Stanisław. Do renty, na którą przeszedł w 1975 r., pracował w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Hurtu Spożywczego w Rybniku. Zmarł w 1981 r.

Postscriptum

Wielokrotnie opowiadał rodzinie o spotkaniach konspiracyjnych w zakładzie szklarskim Kaszuby i w Zebrzydowicach u Kufiety. Z opowiadań tych wymieniał znajome nazwiska Kuczaty, Paszek, Miczajka. Przedstawiał także wersję wydarzeń do okoliczności aresztowań członków ZWZ w lutym 1943 r. Na początku lutego, miało się odbyć zebranie ZWZ  – na osiedlu Maroko albo w Zebrzydowicach. Wówczas, złe przeczucie nakazywało mu zrezygnować z udziału w tym zebraniu, a jak się okazało, uczestniczył w nim zdrajca Ziętek. Józef Jaszek zdecydowawszy się jednak na uczestnictwo w tym spotkaniu – spóźnił się, a któryś z jego kolegów ciągle mówił „Jaszka jeszcze nie ma i nie ma” (mimo, że każdy posiadał pseudonim, na zebraniach, używali prawdziwych nazwisk co okazało się błędem w tamtejszej konspiracji). Zdrajca Zientek, nie znał Jaszka osobiście, ale znał osobę o nazwisku Paszek, i wskutek podobieństwa nazwisk pomylił oba nazwiska – podając (prawdopodobnie) do gestapo zamiast Jaszek – nazwisko Paszek, mimo że Paszek nie działał w konspiracji. Znamiennym jest fakt, że właśnie wszyscy uczestnicy tego zebrania zostali aresztowani w pierwszych masowych aresztowaniach w lutym 1943 r., z tą poprawką, że zamiast Jaszka – aresztowany został Paszek.
Trzeci syn Józefa (ojca) – LUDWIK JASZEK, w okresie okupacji nie był zaangażowany w działalność konspiracyjną, a po wyzwoleniu pracował – do emerytury w rybnickiej RYFAM-ie. Zmarł w 1982 r.

Nie można oczywiście pominąć w tym rodzinnym zespole, teścia Józefa Jaszka (syna) – TEODORA PALICĘ,

Teodor Palica

Teodor Palica

Urodzony w 1890 r. w Markowicach, członek POW Górnego Śląska, powstaniec śląski i działacz plebiscytowy. Z Markowic musiał się „wynieść” z powodu prześladowań tych, którzy nie mogli mu darować udziału w powstaniach i opowiedzenia się w plebiscycie za Polską. Osiedlił się w Rybniku i w 1936 r. wybudował tam dom. Przed wojną pracował w PKP jako maszynista parowozu, a po wyzwoleniu 1945 r. pracował w parowozowni w Rybniku i został jej kierownikiem w końcu lat 50-tych. W okresie okupacji pracował także na kolei, lecz Niemcy znając jego przeszłość powstańczą, zdegradowali go do „pomocnika robotnika”. Nie mogąc się osobiście angażować w działalność konspiracyjną – był przecież także na cenzurowanym, służył doradztwem młodszym kolegom z ruchu oporu.

Często w rodzinnym gronie wspominał osobę Stanisława Sobika, gdyż znał go z okresu przedwojennego i jak wielu znajomych – znał jego niemal wzorcowe pojmowanie patriotyzmu. Spotykał się także z Sobikiem w początkowym okresie okupacji – gdy wyrzucony z pracy na poczcie, zatrudniony był w kasie biletowej na kolei (stacja Obszary).

Teodor Palica do 1951 był kierownikiem parowozowni, lecz na skutek donosu (powstańcy śląscy byli szykanowani) został aresztowany przez UB i w tymże 1951 r. skazany na 1 rok więzienia pod wymyślonym pretekstem „sabotażu”. Po wyjściu z wiezienia przeszedł na emeryturę, a w 1959 zastał zrehabilitowany. Został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Można jedynie dodać jako ciekawostkę to, że zaraz na początku okupacji został wyrzucony ze swojego budynku (obecnie ul. Mariańska) więc zamieszkał w malutkim mieszkaniu w dzielnicy Rybnika – Meksyko,  zaś w jego domu zamieszkał znany gestapowiec Mańka.


Jerzy Klistała

lip 072007
 

Jakiś czas temu opublikowaliśmy artykuł: … znalazłam się w lagrze bo się zakochałam.

Autor niniejszego opracowania, nie może jednak pozostawić czytelnika z niedomówieniami o… ojcu dziecka Bronisławy i dalszych Jej losach.

Otóż, ojcem Ryszarda był ów dezerter z wojska Alojzy Machulik.

Urodzony 27.06.1919 r. w Jankowicach k.Rybnika, syn Konstantyna i Marii, mieszkaniec Chwałowic k.Rybnika. Po ukończeniu szkoły powszechnej – do dwudziestego roku życia nie mógł znaleźć pracy. 25.11.1939 r. wysłany przez Arbeitsamt na roboty przymusowe do Niemiec – pracował w kopalni węgla brunatnego. 18.4.1943 r. powołany do wojska niemieckiego (Werhmacht), jednostka stacjonowała w Bëmish Leipa (obecnie Czeskiej Lipie – Czechy). Zdezerterował z wojska i przez jakiś czas ukrywał się dzięki pomocy Bronisławy Winnickiej, dziewczyny wysłanej z Polski na roboty przymusowe – w miejscu stacjonowania jego jednostki wojskowej.
Alojzy Machulik

Alojzy Machulik

Po aresztowaniu Bronisławy przyjechał do Rybnika, gdzie za dezercję z wojska został aresztowany 22.11.1943 r. przez Gestapo w Rybniku, a doraźny sąd specjalny skazał go na karę śmieci. Wyrok miał być wykonany przez powieszenie w egzekucji publicznej w Jankowicach. Upomniał się jednak o niego Werhmacht – jako o żołnierza, więc przekazany został do więzienia w Dreźnie, gdzie wojskowy sąd polowy orzekł karę trzech miesięcy ciężkiego więzienia. Odesłano go do więzienia w Meiszen nad rzeką Elbą. Po trzech miesiącach, wysłany został z jednostką wojskową do Grecji, następnie do Albanii, do Bułgarii i do Jugosławii – gdzie zastało go zakończenie wojny. Po miesięcznym pobycie w obozie dla niemieckich żołnierzy, przedostał się do Włoch i 18.06.1945 r. wstąpił do armii gen. Andersa, a do kraju – do Jankowic powrócił 6.12.1945 r. Od stycznia 1946 r. podjął pracę jako górnik w kop. „Chwałowice”. Oczywiście po wojnie tak on jak i Bronisława czynili starania o nawiązanie  kontaktu. Z chwilą zaś odnalezienia się, zawarli związek małżeński (3.03.1946 r.) i zamieszkali w Chwałowicach k.Rybnika. Od 18.02.1953 r. podjął pracę w Gminnej Spółdzielni w Jankowicach, od 31.12.1954 r. ponownie pracował w kop. „Chwałowice”. W czerwcu 1962 r. uległ wypadkowi, po okresie leczenia wykonywał pracę jako instruktor szkoły górniczej – gdzie pracował do przejścia na emeryturę w 1974 r.
Dodam na zakończenie, że ta bez wątpliwie szczęśliwa para małżonków, miała jeszcze piątkę dzieci – urodzonych już w innych warunkach bytu.
Alojzy Machulik

Alojzy Machulik

Ryszard Machulik

Ryszard Machulik

Państwo Machulikowie

Państwo Machulikowie

Jerzy Klistała

cze 302007
 

Rozpoczynam ten artykuł, od tego – jakże szczerego skrótu myślowego byłej więźniarki, a użytego podczas rozmowy, gdy pytałem o Jej okupacyjne przeżycia i powód uwięzienia w KL Auschwitz.

 

Bronisława Winnicka z d. Machulik
Bronisława Winnicka z d. Machulik
 

MACHULIK BRONISŁAWA z d. WINNICKA, urodzona 18.12.1921 r. w Pakoszówce, pow. sanocki, a następnie zamieszkała w Rybniku-Chwałowice, niestety, zmarła 21.05.2007 r. Przekazuję szczere wyrazy współczucia rodzinie, a w mojej pamięci, pozostaje bardzo pogodny wyraz twarzy, spokojny sposób zachowania, mówienia – gdy rozmawiałem z Panią Bronisławą, by dowiedzieć się czegoś o Jej pobycie w obozie. Wówczas właśnie, z rozbrajającą szczerością wypowiedziała słowa zawarte w tytule, i rozpoczęła swoją wzruszającą relację, od jakże ciężkich lat dzieciństwa i później panieństwa.

 

Bronisława Machulik z d. Winnicka
Bronisława Machulik z d. Winnicka
 

Pochodziła z małej wioski, z wieloosobowej rodziny rolniczej – małorolnej, posiadała liczne rodzeństwo. Matka zmarła gdy Bronisława miała 6 lat, więc po skończeniu szkoły powszechnej, musiała jak najszybciej podjąć pracę zarobkową by pomóc ojcu w wychowania tak licznej rodziny. Wykonywała różne ale przeważnie ciężkie prace: sprzątaczki, pomocy domowej, aż zawędrowała do Krynicy-Górskiej, gdzie otrzymała zatrudnienie jako sprzątaczka, w słynnej „Patrii” Jana Kiepury. Tam zastał Ją wybuch wojny 1939 r. więc wróciła do Sanoka. Nie zabawiła jednak długo w rodzinnym domu, gdyż mając 16 lat, otrzymała z Arbeitsamtu skierowanie do pracy przymusowej w miejscowości Bëmish Leipa (obecnie Czeska Lipa – Czechy) – wioska Oberlibich, gdzie pracowała u rodziny posiadającej duże gospodarstwo rolne, piekarnię i sklep. Praca w polu oraz w sklepie była dosyć ciężka, od świtu do zmroku, niemniej – nie narzekała na otrzymane wyżywienie.

W miejscowości tej były koszary wojskowe, co stało się okolicznością do poznania chłopaka – Ślązaka z Chwałowic k.Rybnika – przymusowo wcielonego do niemieckiego wojska. Po kilku spotkaniach, chłopak ten zwierzył się, o zamiarze zdezerterowania z wojska, co zyskało aprobatę Bronisławy, a nawet zapewniła go o pomocy w tym przedsięwzięciu. Gdy więc zaczął się ukrywać, pomagała mu w dożywianiu – wynosząc potajemnie artykuły spożywcze, „organizowane” od swoich zamożnych chlebodawców.

Sytuacja pary kochanków zmieniła się jednak, gdy ktoś nieżyczliwy doniósł o powyższym fakcie na policje. Za pomoc ową – dezerterowi z wojska niemieckiego, Bronisława została aresztowana 10.11.1943 r. i więziona w Bëmish Leipa, skąd 27.12.1943 r. przewieziono ją do więzienia w Dreźnie (transport z przystankami w różnych miejscowościach trwał około dwóch tygodni). Z Drezna, transportem zbiorowym (pociągiem), przewieziona została do KL Auschwitz. Zapamiętała szczególnie z tego zetknięcia się z twardą obozową rzeczywistością to, że po wprowadzeniu ich ok. godz. 11 do łaźni w Birkenau, wszystkie kobiety z tego transportu, musiały się porozbierać do naga, zabrano im cały osobisty bagaż, i tam w nie ogrzewanym pomieszczeniu (był mroźny miesiąc luty), przebywały do rana dnia następnego. Dopiero więc dnia następnego ostrzyżono im głowy, poddano zbiorowej kąpieli pod prysznicami – z bardzo zimną wodą, otrzymały więźniarski przyodziewek. Stały się więźniarkami, wpisanymi 12.02.1944 r. w obozowej ewidencji, i wówczas Bronisława otrzymała numer obozowy 75306 wytatuowanym na lewym przedramieniu. Wreszcie też, po trzech dniach głodowania, dostarczono więźniarkom kocioł jakiejś lurowatej zupy, a do jej nabierania była tylko jedna miska. Gdy więc nabrano w nią zupę z kotła, dosłownie wyrywały sobie miskę – by zaspokoić głód chociaż kilkami łykami bardzo niesmacznej lury.

Po przekazaniu do baraków mieszkalnych (ulokowana została w bloku nr 8), otrzymały tzw. przydział na pryczach do spania, a gdzie panowała wielka ciasnota. Na pryczy czteroosobowej, ulokowano po osiem więźniarek, co skutkowało tym, że obrót z boku na bok, wymagał wykonania tego manewru niemal na „rozkaz” lub wówczas, gdy któraś z więźniarek wychodziła „za potrzebą”. Dodać jeszcze należy, że sienniki ułożone na pryczach wypełnione były wiórami drzewnymi, lub więźniarki spały bezpośrednio na deskach stanowiących tzw. podstawę legowiska.

W obozie obowiązywał bezwzględny nakaz pracy w komandach roboczych – w otwartym terenie i w bardzo lichutkim odzieniu. Zimno (pamiętać należy że był mroźny miesiąc luty) i głód były wszechobecne. Prymitywnej konstrukcji piec w pomieszczeniu baraku, nie był w stanie go ogrzać. Chyba właśnie  przeziębienie podczas wykonywanej pracy lub kąpiel przy przyjęciu pod lodowatą wodą z prysznica, spowodowały, że Bronisława zachorowała i została odesłana do szpitala obozowego. Wówczas to dowiedziała się, że jest w ciąży, więc po powrocie do bloku – trafiwszy na dosyć „ludzką” blokową, od tej pory wyznaczona była do pracy wewnątrz bloku do prac porządkowych. Zbiegło się to zresztą ze szczęśliwą okolicznością, że wydane zostało zarządzenie władz obozowych o złagodzeniu rygoru dla więźniarek ciężarnych – po inspekcji w obozie Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Niemniej, obowiązywały ją wszystkie inne obozowe rygory. Musiała brać udział w codziennych porannych i wieczornych apelach. Po apelu porannym więźniarki otrzymywały kawałek chleba i czarną kawę, a później następował wymarsz do pracy wyznaczonej przez blokową – do pracy w pobliskiej fabryce, do prac w polu poza terenem obozu, lub do różnych prac na terenie obozu. Za każde najmniejsze uchybienie, więźniarki były surowo karane – nie mając absolutnie żadnych praw, skazane na humor blokowej czy władz obozowych.

Z powodów ograniczeń dla niniejszego opracowania, pomijam opis ekstremalnych warunków życia więźniarek i więźniów w tej „fabryce śmierci”. Chcącego otrzymać więcej informacji na ten temat, odsyłam do bardzo obszernych relacji byłych więźniów – dostępnych w biuletynach TOnO lub indywidualnie opisanych w książkach o obozowej tematyce.

U Bronisławy, urodzenie dziecka miało miejsce 21.07.1944 r., urodziła syna któremu nadała imię Ryszard, zarejestrowanego w obozowej ewidencji, a na nóżce wytatuowano mu numer 189678. Na bloku rewirowym zatrzymana była nieco dłużej, gdyż dziecko dosyć mocno chorowało (choroba kokluszu, niechęć do przyjmowania pokarmu i wykonana transfuzja krwi).

Po  zwolnieniu na blok, dzięki pomocy współwięźniarek udało jej się dziecko utrzymać przy życiu, lecz i tak było narażone na niepewną reakcję służb obozowych, mógł przecież zostać zabity, jak miało to miejsce w przypadku innych noworodków.  Wzruszające jest zdanie wypowiedziane z jakąż wielką matczyną czułością przez Bronisławę: Gdy uznano mnie za zdrową, wróciłam na blok nr 8, podejmując ciężką pracę i żyjąc życiem obozowym, ukrywając jednak mojego synka przed służbą obozową. Nauczyłam go nawet po cichu płakać, nie chcąc by jego płacz kogoś zdenerwował, gdyż było to zabronione i groziło jego śmiercią. Odczuwam wielką wdzięczność dla obozowej położnej Stanisławy Leszczyńskiej, która bardzo serdecznie się mną zaopiekowała – a miała wielkie uznanie także u niemieckiej służby medycznej. Gdy dostawałam się dzięki niej na blok rewirowy ze względu na mój zły stan zdrowia, pomagałam jej jak mogłam w opiece nad matkami z dziećmi które się tam także znajdowały – a przez to miałam możliwość większego opiekowania się moim synkiem.

W nawiązania do strachu matek o swoje dzieci, muszę przy okazji dopowiedzieć dla uzmysłowienia wielkości tego strachu, bólu i cierpienia jakie matki przeżywały. Matki te, niejednokrotnie były świadkami makabrycznych scen jakie rozgrywały się w obozie, kiedy zwyrodniałe bestie w mundurach SS, wyrywały bezsilnym matkom ich dzieci i zabijały uderzeniem o ściany baraku, lub zadawały śmierć w inny sposób ….
Bronisława wytrwała ze swoim maleństwem do stycznia 1945 r., w różnych warunkach obozowej egzystencji – złych czy gorszych i do czasu, gdy z oddali słychać było odgłosy zbliżającego się frontu.

Niemiecka obsługa obozu niemal „topniała’ z dnia na dzień. SS-owscy oprawcy opuszczali w pośpiechu obóz, a pozostali w nim tylko niższej rangi wartownicy. Pozostawali jednak w obozie ci z więźniów, których nie wyprowadzono w marszu ewakuacyjnym, a więc chorzy, kalecy i matki z dziećmi. Wówczas to, dosyć pospiesznie zaczęła się pojawiać w obozie ludność z terenów przyobozowych, by nieść pomoc więźniom. Uległa wraz z kilkoma innych matek namowom, by opuścić teren obozu. Załadowawszy na obozową rolwagę dzieci i jakieś zdobyczne zapasy chleba czy dostarczone przez ową okoliczną ludność produkty spożywcze, wyjechały poza bramy tak znienawidzonego miejsca oraz cmentarzyska tylu milionów ludzi. Niestety, radość ich trwała dosyć krótko, gdyż na którymś odcinku drogi ku wolności, uchodźcy owi natrafili na „zabłąkanych” SS-manów, którzy przekopawszy bagaże na rolwadze, zaczęli także sprawdzać ich tożsamość, podejrzewając (słusznie) że są uchodźcami z obozu. Dzięki przytomności umysłów znajdujących się między nimi osób z poza obozu – to oni odsłaniali przedramienia rąk, udowadniając że nie są więźniami, gdyż nie mają wytatuowanych numerów. Uznając więc tę grupkę osób za „miejscową ludność”, wyrazili zgodę na dalszą ewakuację, zabrali jednak wszystkie zapasy produktów spożywczych. W ten sposób więźniarki dotarły do miejscowości Brzeszcze, skąd tamtejszy wójt w geście dobroci spowodował odwiezienie ich wozem konnym do Krakowa, a stamtąd każda matka ze swoim maleństwem udała się w rodzinne strony.

W ten oto sposób Bronisława dostała się do rodzinnej wioski Pakoszówka w pow. sanockim, odnalazła ojca i rodzeństwo i …. rozpoczęła przystosowywanie do życia na wolności, chociaż przychodziło to bardzo trudno, ze względu na stale tkwiący w świadomości bagaż przeżyć obozowych.

 

Jerzy Klistała

Czytaj też o Alojzym Machuliku: https://zapomniany.rybnik.pl/alojzy-machulik/

maj 302007
 

Zapraszam do ostatniej już części historii Pana Jerzego Klistały o rybnickich harcerzach. Z poprzednią częścią można zapoznać się tutaj.

 

RODZINA BUCHALIKÓW,
Kolejna wielodzietna rodzina, zamieszkała w Gotartowicach k.Rybnika, o tradycjach patriotycznych, sprawdzonych w powstaniach śląskich, a później w walce z okupantem hitlerowskim. Wilhelm Buchalik, członek POW Górnego Śląska, były uczestnik trzech powstań śląskich i działacz ze strony Polski w agitacji plebiscytowej, został aresztowany w kilka dni po wkroczeniu wojsk hitlerowskich na ziemię rybnicką – we wrześniu 1939 r. Matka – Franciszka Buchalik, działaczka Koła Przyjaciół Harcerstwa w Gotartowicach, od początku okupacji hitlerowskiej wraz z synami Ernestem i Franciszkiem zaangażowała się w działalność konspiracyjną w organizacji PTOP – utworzonej przez Alojzego Frelicha (byłego ucznia gimnazjum w Żorach), zamieszkałego w Gotartowicach. Celem i zadaniem PTOP (jak podawał raport gestapo) było „ …utworzenie w wyniku zbrojnego powstania noewgo państwa polskiego i oderwanie przemocą od niemieckiej rzeszy terenów wschodnich – wcielonych do tej Rzeszy”.
PTOP zbierała fundusze na pomoc rodzinom, których członkowie zostali uwięzieni lub przekazani do obozów. Tą działalnością kierował Paweł Buchalik kuzyn Franciszka i Ernesta. Od początku okupacji zaangażowany w ruchu oporu w sztabie kierowniczym PTOP, kierował akcją pomocy dla rodzin uwięzionych Polaków (zasiłki pieniężne, karty żywnościowe i odzieżowe – zdobywane nielegalnie w urzędach).

Po zdobyciu w lipcu 1941 r. maszyny do pisania, powielacza oraz aparatu radiowego, rozpoczęto druk i kolportaż pisma „Zew Wolności”. Pismo to zawierało wiadomości radia londyńskiego, a przede wszystkim wzywało do wytrwałości w okupowanym kraju, i walki z wrogiem w każdy możliwy sposób. Kolportażem gazetki zajmowali się byli harcerze – między innymi Ernest Buchalik.

Inną dziedziną działalności PTOP było prowadzenie sabotaży, a więc utworzono grupy sabotażowe którymi dowodził Franciszek Buchalik. Kierowano się jednak rozsądną zasadą, by uszkodzenia maszyn i różnego rodzaju urządzeń, nie powodowały za ich powstanie – karania pojedynczych osób czy grupy osób. Wykonywano owe uszkodzenia w taki sposób by wyglądało to na naturalne awarie, np. samoczynne spięcia w instalacji elektrycznej, zerwanie przewodów telekomunikacyjnych wyglądające jako zaistniałe w czasie wichury czy śnieżycy, przepalanie się silników elektrycznych wynikłe z ich przegrzania, zamrażanie lub zatykanie się przewodów rurowych w wyniku mrozów itp. Franciszek skierowany przez Arbeitsamt do pracy przymusowej nad Kanałem Gliwickim, tam wykorzystał sposobność do zadawania Niemcom straty w wyniku sabotażu. Ale podobne działania odbywały się w innych zakładach pracy np. w gotartowickiej hucie, w kopalniach rybnickich, w hucie „Silesia” na Paruszowcu czy Odlewni Żeliwa w Żorach.

Niestety, gestapo wpadło na trop działalności PTOP po znalezieniu jednego numeru pisma „Zew Wolności” (z widocznymi inicjałami wydawcy gazetki – PTOP), w wyniku czego rozpoczęły się masowe aresztowania. Aresztowano wówczas ok. 87 osób, z których większość zginęła w KL Auschwitz.

Losy Buchalików zostały jednak tragiczniej zapisane w pamięci mieszkańców Gotartowic. Po aresztowaniu, przekazani zostali do więzienia śledczego w Mysłowicach, a po śledztwie do KL Auschwitz. Wyrokiem sądu z dnia 2.07.1942 r. został skazany na śmierć przez powieszenie, więc 22.07.1942 r., przewieziono Franciszka i Pawła z KL Auschwitz do Gotartowic, by tam, na oczach mieszkańców Ich rodzinnej miejscowości (spędzonych pod terrorem na placyku obok remizy strażackiej), odbyła się publiczna egzekucja harcerzy Franciszka i Pawła Buchalików – przez powieszenie.
Do dzisiaj pozostała pamięć w Gotartowicach o tym, jak postawa młodych skazańców, mimo tortur i wielkiego wycieńczenia, była do końca bohaterska. Ostatnie słowa Pawła Buchalika, wykrzyczane były donośnym głosem: „Jestem niewinny! Matko Boska, ratuj nasze rodziny”! Natomiast Franciszek, już z pętlą na szyi, zawołał: „Jeszcze Polska nie zginęła … ”!BUCHALIK WILHELM,
Urodzony 25.12.1897 r. w Gotartowicach k.Rybnika, mieszkaniec tejże miejscowości, ojciec Franciszka i Ernesta. Członek POW Górnego Śląska, były powstaniec – uczestnik trzech powstań śląskich i działacz ze strony Polski w agitacji plebiscytowej. Za przedwojenną aktywność społeczną i jako powstaniec, został aresztowany w kilka dni po wkroczeniu wojsk hitlerowskich na ziemię rybnicką tj. we wrześniu 1939 r. i wywieziony do więzienia w Bydgoszczy. Tam, na wieść o publicznej egzekucji synów, zmarł na atak serca 27.10.1942 r.

BUCHALIK FRANCISZKA z d. DZIWOKI,
Urodzona 22.01.1900 r. w Gotartowicach k.Rybnika, córka Franciszka i Joanny z d. Steuer. Działaczka Koła Przyjaciół Harcerstwa w Gotartowicach. Od początku okupacji hitlerowskiej zaangażowała się w działalność konspiracyjną w szeregach PTOP. W wyniku częściowego rozpracowania struktur organizacji przez Gestapo, została aresztowana 22 na 23. 05.1043 r. i przewieziona do więzienia śledczego (Ersatzpolizeigefängnis) w Mysłowicach, a po śledztwie przekazana 15.09.1942 r. do KL Auschwitz-Birkenau, gdzie zarejestrowano ją jako więźniarkę nr 19714. Zginęła w tym obozie 16.10.1942 r. Według wystawionego aktu zgonu nr 36288/1942 – potwierdzonego przez lekarza obozowego, zmarła o godz. 9:55, określenie przyczyny zgonu to „akuter Magendarmkatarrh” (ostry katar/nieżyt żołądkowo jelitowy).

BUCHALIK FRANCISZEK,
Urodzony 15.07.1922 r. w Gotartowicach k.Rybnika (brat Ernesta), syn Wilhelma i Franciszki z d. Dziwoki. Po ukończeniu szkoły powszechnej, pracował u gospodarza w Szczejkowicach, gdyż w rodzinie było dziewięcioro dzieci, a ojciec przez kilka lat nie miał pracy. Harcerz, –  z drużyny harcerskiej i z domu rodzinnego wyniósł głęboką miłość do Polski. W czasie okupacji hitlerowskiej pracował przy budowaniu fabryk zbrojeniowych nad Kanałem Gliwickim, zaangażował się  także w działalność ruchu oporu. Współorganizował PTOP w Gotartowicach – zastępca dowódcy, był odpowiedzialny za dywersję. W wyniku częściowego rozpracowania struktur organizacji przez Gestapo, aresztowany w nocy 22 na 23.05.1942 r. i przesłany do więzienia śledczego w Mysłowicach, a po śledztwie przekazany do KL Auschwitz. Dnia 27.07.1942 r. wraz z kuzynem Pawłem przewieziony z KL Auschwitz do Gotartowic, gdzie zginął w egzekucji publicznej – przez powieszenie.

BUCHALIK ERNEST

Buchalik Ernest zdjęcie z Oświęcimia

Buchalik Ernest zdjęcie z Oświęcimia

Urodzony 7.09.1925 r. w Gotartowicach k.Rybnika, syn Wilhelma i Franciszki z d. Dziwoki, mieszkaniec Gotartowic. Harcerz XIII Drużyny Harcerzy im. Witolda Regera w Gotartowicach. W okresie okupacji hitlerowskiej zaangażowany w działalność organizacji konspiracyjnej – Polskiej Tajnej Organizacji Powstańczej. Był kolporterem gazetki konspiracyjnej „Zew Wolności”. Niestety, PTOP została zdekonspirowana, a jej członkowie aresztowani – między innymi Ernest. Po aresztowaniu w nocy z dnia 22 na 23.05.1942 r., przekazany do więzienia śledczego w Mysłowicach, a stamtąd do KL Auschwitz i zarejestrowany 17.07.1942 r. w obozowej ewidencji jako więzień nr 47692. Na podstawie decyzji policyjnego sądu doraźnego zginął dnia 5.09.1942 r. Według wystawionego aktu zgonu nr 28174/1942 – potwierdzonego przez lekarza obozowego, zmarł o godz. 9:20, określenie przyczyny zgonu to „Herzschwäche bei Darmkatarrh” (niewydolność serca przy nieżycie jelit).

BUCHALIK PAWEŁ,

Buchalik Paweł

Buchalik Paweł

Urodzony 8.09.1922 r. w Gotartowicach k.Rybnika, syn Józefa i Marii z d. Reclik. Harcerz XIII Drużyny Harcerzy im. Witolda Regera w Gotartowicach – zastępowy. Od początku okupacji hitlerowskiej działał w ruchu oporu w sztabie kierowniczym PTOP, kierował akcją pomocy dla rodzin uwięzionych Polaków (zasiłki pieniężne, karty żywnościowe i odzieżowe – zdobywane nielegalnie w urzędach). W wyniku częściowego rozpracowania struktur organizacji przez Gestapo, aresztowany w nocy z dnia 22 na 23.05.1942 r., przetransportowany wpierw do więzienia śledczego w Mysłowicach, a po śledztwie przekazany do KL Auschwitz. Dnia 27.07.1942 r. przewieziony został wraz z Franciszkiem z KL Auschwitz do Gotartowic i tam powieszony w publicznej egzekucji.

Jerzy Klistała

maj 232007
 

Część 4 historii bohaterskich harcerzy z Rybnika. Z poprzednią częścią można zapoznać się tutaj.

 

Kolejna, niemniej liczna rodzina, której nazwiska i imiona wyryte są na pomniku w Chwałowicach, to rodzina Tkoczów. O ile jednak miałem szczęście rozmawiania z Franciszkiem Kożdoniem o Jego rodzicach i rodzeństwie, to w przypadku Tkoczów, mogłem opierać się jedynie na tym, co było osiągalne z poskładanych zdań, opublikowanych w różnych książkach. Jakże jednomyślne są jednak opinie autorów tych publikacji, że atrybutem ich wielkości, były: skromność, religijność i poczucie patriotyzmu, że aż sześć osób z tej rodziny należało do ZWZ/AK.

Jan Tkocz (ojciec)

Jan Tkocz (ojciec)

Urodzony 29.08.1886 w Chwałowicach, pracownik kopalni „Chwałowice”. Był członkiem POW Górnego Śląska, uczestniczył w powstaniach śląskich. Działacz ruchu oporu w POP, ZWZ/AK. Aresztowany dnia 13.07.1944 r., w dniu 14.09.1944 r. wysłany został przez gestapo w Katowicach do Gross-Rosen, następnie 18.09.1944 przetransportowany do KL Mauthausen gdzie otrzymał numer 58487 i P/105183. Zginął 28.02.1945 w KL Mauthausen-Gusen.

Tkocz Maria (matka)

Tkocz Maria (matka)

Urodzona 21.03.1888 r w Jankowicach Rybnickich, z domu. Zniszczoł, żona Jana Tkocza, matka ośmiorga dzieci. Przed wojną zrzeszona w organizacji „Matka Polka”, „Towarzystwo Przyjaciół Harcerzy”. Pomagała materialnie żonom uwięzionych i podtrzymywała je na duchu. Współuczestniczyła w ruchu oporu ZWZ/AK. Była duchem opiekuńczym całej rodziny. Aresztowana 13.07.1944 r., po przesłuchaniach wywieziona została do KL Ravensbrück, gdzie zmarła 3.02.1945 r.

Tkocz Alojzy, pseud. GRUSZKA

Tkocz Alojzy, pseud. GRUSZKA

Urodzony 12.08.1910 r., pracownik kopalni „Chwałowice”. Należał do IX Drużyny ZHP im. Tadeusza Kościuszki w Chwałowicach. Uczestniczył w kampanii wrześniowej 1939 r. Z nastaniem okupacji działał w Szarych Szeregach, POW, ZWZ/AK. Został aresztowany przez gestapo 25.06.1943 r. zwolniony, i ponownie aresztowany 13.07.1944 r. Przewieziony do KL Mauthausen-Gusen, gdzie zginął dnia 23.04.1945 r.

Tkocz Alfred

Tkocz Alfred

Urodzony 27.05.1914 r. Należał do IX Drużyny ZHP im. Tadeusza Kościuszki w Chwałowicach. Był uczniem Seminarium Nauczycielskiego w Pszczynie a następnie uczestniczył w kampanii wrześniowej w 1939 roku. Z nastaniem okupacji współorganizator Szarych Szeregów, działacz POP, ZWZ/AK. W stopniu kapitana pełnił funkcję zastępcy dowódcy kompanii AK w rejonie rybnickim. Aresztowany 9.02.1944 r. Więziony w KL Auschwitz i tam zginął na krótko przed wyzwoleniem obozu.

Tkocz Ryszard

Tkocz Ryszard

Urodzony 18.07.1916 r. Należał do IX Drużyny ZHP im. Tadeusza Kościuszki w Chwałowicach. Ochotniczo wstąpił do Wojska Polskiego, w 1939 r. uczestniczył w kampanii wrześniowej w stopniu sierżanta. Z nastaniem okupacji, działał aktywnie w Szarych Szeregach, POP, ZWZ/AK. W działalności konspiracyjnej współredagował (z pozostałym rodzeństwem) podziemne pismo „Zryw”. Dowódca plutonu AK w Chwałowicach. Aresztowany przez gestapo w lipcu 1944 r. i w tymże roku powieszony w publicznej egzekucji w Tychach.

Tkocz Klara, pseud. Paula

Tkocz Klara, pseud. Paula

Urodzona 24.09.1918 r. Należała do Drużyny Harcerek im. Królowej Jadwigi w Chwałowicach. Z nastaniem okupacji razem z braćmi i siostrą Jadwigą działała w Szarych szeregach, POP, ZWZ/AK. Aresztowana w lipcu 1944 r., osadzona została w KL Auschwitz-Birkenau. Wywieziona do KL Ravensbrück. Doczekała się wyzwolenia w 1945 r. przez wojska alianckie. Przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż wysłana została na rekonwalescencję do Szwecji, gdzie osiedliła się na stałe i założyła rodzinę. Zmarła 23.01.1996 r. – pochowana w Fritzaf

Tkocz Jadwiga,
Urodzona 9.10.1922 r. Należała do Drużyny ZHP im Królowej Jadwigi w Chwałowicach. Z nastaniem okupacji działała w Szarych Szeregach, POP, ZWZ/AK. Aresztowana 13.07.1944 r., wysłana została do KL Ravensbrück, gdzie zginęła w dniu 13.01.1945 r.Tkocz Anna z d. Stefek,
Urodzona 23.07.1919 r. w Dąbrowie k.Karwiny, córka Henryka i Anny z d. Poczesny, mieszkanka Chwałowic k.Rybnika – żona Alfreda Tkocza. Harcerka – przyboczna Drużyny Harcerek im. Królowej Jadwigi w Chwałowicach. Uczestniczka pogotowia harcerek w 1939 r. Z nastaniem okupacji hitlerowskiej członkini Szarych Szeregów, POP i ZWZ. Była łączniczką, kolporterką i współautorką pisma konspiracyjnego „Zryw”. Po aresztowaniu cioci Stefanii Stefek musiała się ukrywać. Wpadła jednak w ręce Gestapo 10.04.1942 r. i wpierw przetrzymywana była w wiezieniu cieszyńskim, a następnie przewieziona do więzienia śledczego (Ersatzpolizeigefängnis) w Mysłowicach. Po śledztwie przetransportowano ją 18.12.1942 r. do KL Auschwitz gdzie po zarejestrowaniu otrzymała numer więźniarki 27673. Wyrokiem policyjnego sądu doraźnego w dniu 22.10.1943 r., skazana została na śmierć, wyrok ten wykonany był 25.10.1943 r. Według wystawionego aktu zgonu nr 30857/1943 – potwierdzonego przez lekarza obozowego, zmarła o godz. 10:45, określenie przyczyny zgonu to „Tuberkulose” (gruźlica).

Uniknęli aresztowania:

Tkocz Kazimierz,
Urodzony 11.01.1925 r. w Chwałowicach. przed wojną należał do Drużyny ZHP im. T. Kościuszki w Chwałowicach. W czasie wojny pracował w fabryce sygnałów kolejowych w Gotartowicach. Z nastaniem okupacji działał w Szarych Szeregach, ZWZ/AK. Po aresztowaniu rodziców, ukrywał się w różnych miejscach aż do zakończenia wojny. Po wojnie znowu był czynnym harcerzem. W 1947 r. został powołany do czynnej służby wojskowej. Po odbyciu dwuletniej służby wojskowej, wrócił do domu i przyjął pracę na kopalni „Chwałowice”, gdzie pracował do przejścia na emeryturę w roku 1982. Mieszka w swoim domu w Chwałowicach.

Tkocz Łucja
Urodzona 22.06.1926 r. w Chwałowicach. Przed wojną należała do żeńskiej Drużyny Harcerskiej w Chwałowicach. W czasie wojny pracowała u rolnika w Żorach, co uratowało ją przed aresztowaniem w 1944 r. Brała czynny udział w ruchu oporu. Po wojnie przez jakiś czas pracowała w sklepie i równocześnie brała czynny udział w odradzaniu się harcerstwa w Chwałowicach. Była drużynową żeńskiej Drużyny Harcerek im. Królowej Jadwigi, do czasu zlikwidowania harcerstwa w 1948 r.. W 1948 r. wyszła za mąż za Jana Morgałę. od tego czasu zajmowała się prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci. W maju 1995 r. została wdową i mieszka samotnie w Chwałowicach.

Tkocz Józef

Urodzony 5.03.1929 r. w Chwałowicach. Przed wojną był członkiem ZHP w Chwałowicach, tak jak jego starsi bracia. W czasie wojny pracował w firmie budowlanej, równocześnie biorąc czynny udział w działalności konspiracyjnej, szczególnie jako łącznik pomiędzy poszczególnymi członkami ruchu oporu. Członek Szarych Szeregów, ZWZ/AK. Po wojnie był aktywnym członkiem harcerstwa w Chwałowicach. Po wojnie pracował na kopalni „Chwałowice”. W 1954 r. ożenił się i został ojcem dwójki dzieci. Po 40 latach pracy zawodowej, przeszedł na emeryturę w roku 1982. Od maja 2002 r. wdowiec. Mieszka w Chwałowicach.*

Mieszkali w Chwałowicach pod lasem, w niewielkim budynku z czerwonej cegły, przy domu była stodoła, kawałek ogrodu i pole. Ziemi było jednak za mało by z niej wyżywić 10 osobową rodzinę, więc głównym źródłem utrzymania była pensja ojca Jana Tkocza i starszych synów – za pracę w górnictwie.

Jan Tkocz, był aktywnym uczestnikiem powstań śląskich, brał udział w tych samych wydarzeniach politycznych – które opisałem w poprzednim rozdziale, gdy wyjaśniałem sytuację na Śląsku w okresie od 1918 do 1921 r.

O Marii Tkocz, jakże ciepło wypowiada się Innocenty Libura1 – „Duchem opiekuńczym i źródłem siły moralnej była Maria Tkoczowa, matka ośmiorga dzieci”. Nie można bowiem w prostszy sposób wyrazić słów wielkiego uznania wobec matki, która przekazywała swoim dzieciom aż tyle patriotycznych wartości. Od najmłodszych lat, wszystkie dzieci Tkoczów miały związek z harcerstwem, w którym uczyły się miłości do Ojczyzny – ponad to, co codziennie podpatrywały u rodziców.

W przeddzień spodziewanego napadu hitlerowców na Polskę, zgodnie z zaleceniem władz ZHP, Tkoczowie czynnie włączyli się w przygotowania na ewentualność wojny. W porozumieniu z kierownikiem szkoły w Chwałowicach, zabezpieczyli bibliotekę Towarzystwa Czytelni Ludowych (TCL), ukrywając część księgozbioru w domach zaufanych osób z Chwałowic, a część ukryli we własnym domu. Pomagali w ukryciu dokumentacji harcerskiej by nie umożliwiała okupantowi represji wobec członków ZHP i innych miejscowych aktywistów. Oczywiście, jest to bardzo skromnie przedstawiony zakres poczynań przyszłych i bardzo skutecznych konspiratorów.

Zgodnie z nakazem Naczelnych władz ZHP, drużyny miały zaprzestać oficjalnej działalności, przygotowując się do działalności konspiracyjnej. Gdy więc czarny scenariusz czyli napaść Niemców na Polskę stał się faktem, od pierwszych dni okupacji, powstała w Chwałowicach konspiracyjna drużyna harcerska, z centrum dowodzenia w domu Tkoczów. W piwnicy ich domu pod lasem urządzono schron podziemny. Tam zainstalowano radio, wniesiono powielacz. Przez radioodbiornik wysłuchiwano wiadomości ze świata, a na podstawie informacji uzyskanych tą drogą, redagowano gazetki i ulotki.

Starsi synowie – Alfred, Alojzy i Ryszard Tkoczowie, od pierwszych dni istnienia organizacji konspiracyjnej Polska Organizacja Powstańcza, – zaangażowali się w działalność tej organizacji. Po dekonspiracji POP, działali równie aktywnie w ZWZ/AK. Byli redaktorami gazety podziemnej „Zryw”, którą drukowano właśnie w piwnicy ich domu. Zasięg kolportażu obejmował miejscowości powiatu rybnickiego. W chlewie (pod żłobem), urządzono drugi schron – umożliwiający ukrycie się w nim kilku osób. W schronie tym ukrywali się okresowo poszukiwani „spaleni” Polacy a także zbiegli z obozów – więźniowie lub jeńcy wojenni. Zgromadzony w schronach księgozbiór, wypożyczano osobom godnym zaufania.

Bardzo przemyślnie urządzone schrony, były wręcz niewykrywalne mimo obserwacji budynku przez gestapo, policję, przez sprowadzone specjalnie wyszkolone psy śledcze. Nawet zaufani sąsiedzi i znajomi Tkoczów, nie znali wszystkich członków tej konspiracyjnej grupy i nie mieli pojęcia o zakresie działalności w budynku Tkoczów. Przybywający tam kurierzy, musieli znać hasło, by przekazać potrzebne materiały lub zabrać przygotowane ulotki i gazetki a następnie znikali niespostrzeżenie. Do konspiracyjnej drużyny harcerskiej, obok Tkoczów, Kożdoniów, należał Konrad Brachman (jako drużynowy), Anna Stefek (narzeczona, a później żona Alfreda Tkocza), Józef Lazar, Gerard Motyka i inni młodzi zapaleńcy.

Strzegącym niemal codziennie domu Tkoczów, był członek tej grupy konspiracyjnej i otrzymał zadanie zaskarbienia u Niemców zaufania, umożliwiającego „zaciągnięcia” się do hitlerowskiej formacji S.A.2, by móc ostrzegać konspiratorów przed niebezpieczeństwem. Częste przebywanie w domu Tkoczów miał tłumaczyć tym, że zakochał się w Klarze Tkocz. Musiał niestety znosić niemało pogardy od mieszkańców Chwałowic, chodząc ulicami tej miejscowości w brązowo-żółtym mundurze. Nie wtajemniczeni w jego konspiracyjne zadanie – dawne koleżanki i koledzy z harcerstwa, okazywali mu pogardę jako zdrajcy i kolaborantowi.

Wspominałem już w opracowaniu o rodzinie Kożdoniów, że Franciszka Kożdoń znalazła schronienie z dziećmi w domu Tkoczów, po wyrzuceniu jej z familoków jesienią 1941 r. Mieszkała tam około dwóch lat, do czasu jej aresztowania z synami i wywiezieniu do więzienia śledczego w Mysłowicach, a następnie do KL Auschwitz.

Niemal przez pięć lat okupacji, rodzina i dom Tkoczów były ośrodkiem konspiracyjnej działalności, ale – … terror i represje okupanta dosięgły i tą rodzinę. Dnia 9.02.1944 r. wpadł w ręce żandarmów Alfred, ukrywający się po kampanii wrześniowej w rodzinnym domu, u teściów w Marklowicach i innych znajomych w okolicy Chwałowic. Od dłuższego czasu poszukiwany przez Niemców, miał na sumieniu niemało antyhitlerowskich przewinień. Był między innymi łącznikiem pomiędzy rybnicką komórką obwodową ZWZ/AK a Cieszynem i Raciborzem. Utrzymywał łączność z harcerzami w powiecie cieszyńskim. Aresztowanie miało miejsce w Pawłowicach, gdy jechał ze swym dowódcą Antonim Sztajerem (ps. „Lew”, „Feliks”) na spotkanie z inspektorem ZWZ por. Kuboszkiem (ps. „Bogusław”, „Kuba”, „Rokosz”, „Robak”). Sztajerowi udało się uciec, natomiast Alfred dostał się w ten sposób do KL Auschwitz. W krótkim jednak czasie został wysłany „na przymusowe roboty” w okolice Bremen i tam zginął.
W wyniku zorganizowanej zasadzki 12 lipca w nocy, został zatrzymany (na drodze ze Świerklan do Żor) przez żandarmów Ryszard Tkocz. Następnego dnia tj. 13.07.1944 r., przed domem Tkoczów zjawili się gestapowcy i aresztowali matkę z córkami Jadwigą i Klarą. Jan Tkocz – ojciec, tego samego dnia został aresztowany na kopalni, zaś w szpitalu gestapowcy aresztowali syna Alojzego, który leżał tam po wypadku w pracy. Ojciec i syn Alojzy po przesłuchaniu w więzieniu w Mysłowicach, zostali przekazani do KL Auschwitz, stamtąd do KL Gross-Rosen, i 18.09.1944 r. do KL Mauthausen a 6.02.1945 do KL Mauthausen-Gusen. Tam obydwaj zginęli. Marię Tkocz i jej córkę Jadwigę, po aresztowaniu i kilkutygodniowym pobycie w więzieniu śledczym w Mysłowicach, wysłano do obozu KL Ravensbrück, gdzie obie zmarły. Ryszarda, – za przynależność do „polskich band zbrojnych”, powieszono w publicznej egzekucji w Tychach dnia 22.09.1944 r. Przeżyła obóz tylko Klara, którą po wyzwoleniu – Czerwony Krzyż wysłał do Szwecji.

Z rodziny liczącej dziesięć osób uniknęło aresztowania troje najmłodszych dzieci Tkoczów: Łucja, która służyła od dłuższego czasu u gospodarza pod Żorami, Józef pracujący z cieślami poza terenem Chwałowic oraz Kazimierz. Kazimierz wracając do domu nad ranem (po nocnej zmianie) z fabryki w Gotartowicach, zobaczył kilku mężczyzn koło domu. Wyczuł w tym zasadzkę, więc nie poszedł w kierunku budynku. Ukrył się u znajomych i tam dowiedział się o aresztowaniu rodziców i rodzeństwa. Od tego momentu ukrywał się do końca okupacji.

Dom Tkoczów, gestapo opieczętowało i zamknęło. Trudna jest dzisiaj do sprawdzenia wersja, jak to faktycznie było ze zburzeniem domu Tkoczów. Podobno gestapowcy z zemsty że nie potrafili sobie dać rady z wykryciem tak prężnej działalności konspiracyjnej w domu Tkoczów, budynek ten przekazali hitlerowskiej organizacji młodzieżowej Hitlerjugend (HJ), a po splądrowaniu budynku, członkowie tej organizacji – hajoty3 budynek podpalili i wysadzili w powietrze. Tak czy inaczej, dnia 8.12.1944 r. budynek został faktycznie wysadzony w powietrze. Według relacji Franciszka Kożdonia, budynek został zniszczony „pancerfaustem”.

Gdy Rybnik, a z nim Chwałowice zostały wyzwolone spod okupacji, troje rodzeństwa Józef, Łucja i Kazimierz Tkoczowie, którzy przeżyli okupację, spotkali się przy gruzach rodzinnego domu pod lasem. W resztkach spalonej stodoły urządzili się na tyle, by można było przebywać tam przez jakiś czas. Kazimierz otrzymał wkrótce zatrudnienie przy prowadzeniu sklepu, przy którym był pokój z kuchnią, więc tam się przenieśli na pierwszą powojenną zimę. Po siedmiu latach, wspólnym wysiłkiem wybudowali skromny barak na fundamentach dawnego chlewu i stodoły. Urządzili się w nim Łucja z Józefem, zakładając własne rodziny. Kazimierz został kawalerem, ale z nadejściem lepszych czasów zbudował sobie w pobliżu ojcowizny własny dom. Klara zamieszkała na stałe w Szwecji, wyszła za mąż, urodziła trzech synów.  Odwiedzała Ojczyznę i rodzeństwo od czasu do czasu – do 1996 r.

Jerzy Klistała