lis 272013
 

Mieczysław Kula

Mój Rok 1945

Moim wnukom ku pamięci

(Na podstawie własnych przeżyć i wybranej literatury)

 

Część 4

 

Docierały do nas różne informacje o zbrodniach i gwałtach popełnionych przez żołnierzy sowieckich. Lecz nie tylko oni je popełniali. Najpierw dotarła do nas wiadomość o zbrodniach dokonanych przez Niemców na ewakuowanych więźniach Auschwitz w Roju, gdzie zamordowano 25 więźniów. SS mani zabijali więźniów na całej trasie ewakuacji, w Żorach – około 40, w Świerklanach Dolnych – 10, w Marklowicach Dolnych – 7.

Pomnik 24 więźniów oświęcimskich zamordowanych w Roju

Pomnik 24 więźniów oświęcimskich zamordowanych w Roju

W dniu 22 stycznia 1945 r. niemieccy konwojenci rozstrzelali na stadionie sportowym „Ruda” przy ul. Gliwickiej w Rybniku grupę około 400 więźniów. W pobliżu stacji kolejowej Rzędówka zamordowano 292 więźniów.

Wiadomości o zbrodniach Niemców były nagłaśniane, natomiast o zbrodniach sowieckich milczano. Ludzie podawali je sobie z ust do ust. Mówiono o gwałtach dokonywanych na kobietach w Żorach i w miejscowościach na trasie Żory-Wodzisław. Podobnie działo się gdzieindziej, zwłaszcza we wsiach położonych w dawnym pasie granicznym między Polską a Niemcami.

Pomnik ofiar Auschwitz w Rybniku

Pomnik ofiar Auschwitz w Rybniku

W Niemczech dużo pisano i pisze się nadal o gwałtach, kręcono filmy, prowadzono wywiady radiowe i telewizyjne. Na postawie tych relacji można odnieść wrażenie, jakoby głównymi ofiarami II wojny światowej byli Niemcy.

Po roku 1989 pojawiły się także w Polsce wiadomości o gwałtach sowieckich. Opowiem o kilku z nich. Na stronie internetowej Przyszowic można przeczytać, co następuje: „Rosjanie wkroczyli do Przyszowic – niewielkiej wsi w gminie Gierałtowice – od strony Gliwic. Pomylili kierunki i byli przekonani, że są już na terytorium Niemiec. Tymczasem była to ostatnia polska wieś przed granicą z Niemcami, przyłączona do Macierzy po plebiscycie 1921 roku. Błąd topograficzny kosztował życie co najmniej 60 osób, w tym kilku więźniów obozu oświęcimskiego, którzy uciekli z marszu śmierci. Spłonęło prawie 70 domów i zabudowań gospodarczych. Dramat Przyszowic trwał jeszcze wiele miesięcy. W czerwcu 1945 roku w szczerym polu samolot sowiecki obrzucił bombami dwóch mieszkańców koszących trawę. Jeden zginął na miejscu. Ostatnia ofiara czerwonoarmistów w tej miejscowości to kobieta, która zginęła w lipcu 1945 roku. Zastrzelili ją dwaj Rosjanie, kiedy podniosła krzyk, że kradną jej krowę.

W Gliwicach w ciągu tygodnia wkraczająca do Gliwic Armia Czerwona wymordowała blisko 800 cywilów. Z rąk Rosjan zginął w maju 1945 roku wiceprezydent Gliwic – Tadeusz Gruszczyński z Sosnowca.

W Miechowicach, w obecnej dzielnicy Bytomia, żołnierze sowieccy wymordowali ponad 200 osób, wśród nich znalazł się miejscowy ksiądz.

Również w Raciborzu dokonano masowych mordów.

W Gierałtowicach pijani Rosjanie wpadli nocą do domu i wymordowali 7-osobową rodzinę.

W Pstrążnej dokonano straszliwego mordu na miejscowym proboszczu, ks. Rasku. Ciało zmaltretowanego w bestialski sposób znaleziono wdeptane do okopu19.

W styczniu 1945 r. sowieci wkroczyli od strony Wielopola do folwarku Józefowiec, który był wtedy własnością Zakładu Psychiatrycznego w Rybniku. Tam z niewiadomych przyczyn rozstrzelali 8 osób. Z Józefowca oddział sowiecki skierował się do oddalonej o 1,5 km Rybnickiej Kuźni. Czerwonoarmiści wdarli się do budynku szpitalnego, na którym wywieszona była biała flaga z czerwonym krzyżem i wymordowali około 40 umysłowo chorych. Ich wściekłość podobno wywołało załamanie się mostu, przez który przejeżdżał sowiecki czołg. Razem z chorymi zginęła ich opiekunka i dwóch pielęgniarzy.

W Ochojcu wymordowana została zamożna rodzina właściciela tartaku, u której były zatrudnione Rosjanki jako pracownice przymusowe. Prawdopodobnie stały się one informatorkami żołnierzy. Wszystko wskazuje na to, że i one zginęły, gdyż potraktowano je jako zdrajczynie pomagające Niemcom. Jedną zastrzelił żołnierz na oczach ludzi. Według relacji mieszkańców Ochojca pozostałe Rosjanki pracujące w tartaku zostały też rozstrzelane przez sowieckich żołnierzy w lesie.

W lesie pod Zwonowicami Sowieci wymordowali cywilów uciekających przed nimi z rejonu Gliwic.

Do mordów doszło także w Stodołach. Niemcy urządzili tam 27 stycznia 1945 r. zasadzkę, w której zginęło sześciu żołnierzy sowieckich. Sowieci oskarżyli o tę zbrodnię mieszkańców. W odwecie zamęczyli pięciu gospodarzy. Później zdarzały się tam jeszcze pojedyncze mordy.

Latem 1946 r. byłem razem z kuzynem, przyszłym księdzem śp. Tadeuszem w klasztorze w Mikołowie, gdzie odbyło się spotkanie związane z zakładaniem Sodalicji Mariańskiej Młodzieńców. Pokazywano nam tam grób siostry zakonnej zamordowanej przez Sowietów chcących ją zgwałcić.

Naszą szeroką rodzinę dotknęło również nieszczęście. Wiedzieliśmy już o śmierci w Oświęcimiu stryja Józefa, którego nazywaliśmy Zeflikiem, kuzyna Sylwestra z Gotartowic i kuzyna z Krasów, którego imienia nie pamiętam. Obaj również zginęli w Oświęcimiu. Dopiero później dotarła wiadomość o zgonie w niewyjaśnionych okolicznościach stryja Franciszka (Francik) i kuzyna Wilhelma Marcisza, którego ostatni raz widziano w styczniu 1945 r. w czasie przemarszu więźniów Oświęcimia, zakutego w kajdany. Zamordowano go prawdopodobnie w drodze20. Wiedzieliśmy także o śmierci jego braci Józefa i Alojzego Marciszów, którzy zginęli w mundurach Wehrmachtu pod Stalingradem.

21 czerwca 1945 roku zginął także nieszczęśliwie mój starszy 38-letni kuzyn Józef Kula, który mieszkał w Gotartowicach przy ul. Żorskiej. Z zawodu był elektrykiem i naprawiał trakcję elektryczną zerwaną w czasie działań wojennych. W pobliżu były zmagazynowane miny usunięte z pól przez sowieckich saperów. Ktoś nieopatrznie włączył prąd i drut upadł na stos min. Nastąpił wybuch, w wyniku którego kuzyn zginął.

 Nagrobek z nazwiskiem Józefa Kuli na cmentarzu w Boguszowicach


Nagrobek z nazwiskiem Józefa Kuli na cmentarzu w Boguszowicach

Kilka dni później (30 czerwca) zginął ojciec Józefa, mój stryj, 63 letni Wincenty Kula, który mieszkał w Gotartowickiej Hucie. Pojechał on do pobliskiej piaskowni po piasek potrzebny do remontu domu, który ucierpiał w czasie działań wojennych. Natrafił tam na minę, od której wybuchu zginął. By dopełnić wiadomość o smutku w tej rodzinie, muszę jeszcze dopisać, że kilkanaście dni wcześniej, (11 czerwca) zmarła Zofia, druga żona stryja Wincentego.

Nagrobek z nazwiskami Wincentego i Zofii Kulów na cmentarzu w Boguszowicach

Nagrobek z nazwiskami Wincentego i Zofii Kulów na cmentarzu w Boguszowicach

Życie toczyło się jednak własnym torem, chociaż w Boguszowicach nie było spokoju, gdyż „Michel” i związani z nim partyzanci przeszli znów do podziemia i zwalczali nową władzę.

 

Pragnieniem moich rodziców i moim było dalsze kształcenie się. Dołączył do mnie nieżyjący już Alfred Mura, z którym się zaprzyjaźniłem i pomagałem mu później w nauce. Przygotowywał nas krótko do egzaminu nauczyciel Dominik Michalski, którego w czasie wojny przygarnął proboszcz Tobola i zatrudnił jako organistę. Lekcje odbywały się w domu mojego wujka Pawła Konska, do którego p. Michalski przychodził pograć na fisharmonii.

Na przełomie kwietnia-maja poszliśmy z Alfredem do Rybnika, by zapisać się do szkoły. Widzieliśmy zniszczenia w mieście. Przed Rybnikiem niedaleko toru kolejowego stały dwa wypalone sowieckie czołgi. W samym mieście musieliśmy się przemykać, by nie natknąć się na żołnierzy sowieckich, którzy wyłapywali ludzi do różnych prac porządkowych. Udało nam się bez przeszkód dotrzeć do punktu zapisu, który znajdował się przy dzisiejszej ul. Miejskiej naprzeciw kina. Zapisy przyjmowali prof. prof. Libura i Jochemczyk, obaj w mundurach oficerskich. W maju odbył się egzamin wstępny. Alfred został przyjęty do klasy pierwszej, ja do klasy drugiej. Nauka rozpoczęła się 7 czerwca 1945 r.21 Do szkoły udawaliśmy się piechotą przez tzw. „Krzyżówki”. Droga nie była dla nas uciążliwa. Razem z nami chodziły Bronisława Bulandówna (zam. Juraszczyk) i śp. Marta Przeliorzówna (zam. Król), które później przeniosły się do szkoły handlowej, oraz nieżyjący już Alfred Musiolik, który uczęszczał do gimnazjum przemysłowego. Musiał on jednak przerwać naukę, bo nie pozwalała mu na nią sytuacja materialna rodziny. Musiał zarabiać na jej utrzymanie.

Liceum Powstańców Śl. w Rybniku

Liceum Powstańców Śl. w Rybniku

 

Nauka odbywała się w trudnych warunkach. Uczniów było dużo. W klasie I uczono w 9 oddziałach (a-i), w klasie 2 w 8 (a-h). Nie było ławek ani stolików. W szkole przebywali Ukraińcy, którzy wracali z robót przymusowych. W oknach wybijali szyby i wypuszczali na zewnątrz rury kuchenek węglowych lub piecyków. Palili meble, czasem zrywali klepki podłogowe. Siedzieliśmy na deskach. Brakowało podręczników i pomocy naukowych. Był jednak zapał do nauki.

Życie zaczęło się powoli normalizować, chociaż nie bez przeszkód. Świadczy o tym wstrząsający zapis w Księdze pogrzebów parafii NSPJ w Boguszowicach, z którego możemy się m.in. dowiedzieć, że 15.4.1945, godz. 9.30. zginęła Łucja Szewczyk z Roja, ur. 25.2.1908 r. w Ciścu, pow. Żywiec. Idąc z kościoła została trafiona strzałem, który padł z przejeżdżającego auta wojskowego. Córka jej również została podstrzelona.

W lipcu 1945 r. przeżyłem i zapamiętałem jako furman jeszcze inne zdarzenie. Otóż, jak wynika z zapisu w Księdze pogrzebów parafii NSPJ w Boguszowicach, 26.3.1945 r. poległ w Wodzisławiu Józef Adamski, ur. 25.2.1926 r. Pochowany został 6 lipca 1945 r. w Boguszowicach. Pochodził on z rodziny Poznaniaków, którzy po I wojnie światowej przybyli do Boguszowic za chlebem. Do rodziców, którzy od 1945 r. zamieszkali na kopalni, dotarła informacja o tym smutnym zdarzeniu. Postanowili go ekshumować i pochować na cmentarzu w Boguszowicach, co nastąpiło pod wyżej wymienioną datą. Pamiętam to zdarzenie, ponieważ przewoziłem szczątki poległego na cmentarz do Boguszowic. Podróż była dla mnie przeżyciem. Ze mną odbywali ją dwaj starsi mężczyźni: Kuśka i Copik. W godzinach popołudniowych pojechaliśmy do stolarni p. Dudka w Jankowicach, skąd zabraliśmy przygotowaną trumnę. Potem udaliśmy się przez Świerklany i Marklowice do Wodzisławia. Odkryty już grób znajdował się na skraju miasta w pobliżu dworca kolejowego. Stał przy nim mężczyzna. Zwłoki zostały wyciągnięte z grobu i włożone do trumny, którą zabito gwoździami. Konwojenci byli „przygotowani” do transportu. Każdy z nich zaopatrzył się wcześniej w lizol i litrową butelkę wódki. (Wtedy można było najłatwiej nabyć wódkę, która nazywała się „Perła”, w litrowych butelkach. Prawdopodobnie takie butelki ocalały w magazynach gorzelni). Wóz, na którym wiozłem trumnę, to tak zwany „rafiok”, którego koła nie łagodziły wstrząsów. Wtedy jeszcze nie używano „balonioków”, których koła z oponami umożliwiały łagodniejszą jazdę. Szosa była rozjechana przez czołgi i inne pojazdy wojskowe, gdyż tędy przebiegała sowiecka ofensywa. Wozem trzęsło niesamowicie, co miało swoje skutki. Wtedy obaj konwojenci lali lizol na trumnę i zaczęli też opróżniać swoje butelki. W Świerklanach już śpiewali, początkowo cicho, potem coraz głośniej. Przy konsumie na kopalni czekali żałobnicy, którzy dołączyli do wozu z trumną. Orszak pogrzebowy udał się do Boguszowic a po krótkich ceremoniach żałobnych na cmentarz.

 

Mieczysław Kula

 

W opracowaniu wykorzystałem:

1. Georg Gunter, Letzter Lorbeer, Geschichte der Kämpfe in Oberschlesien von Januar bis Mai 1945, Darmstadt 1976,

2. Chronik von Rybnik O/S, herausgegeben von der Bundesheimatgruppe Rybnik mit Unterstützung der Patenstadt Dorsten, Dorsten, po 1972.

3. Paweł Dubiel, Wyzwolenie Śląska w 1945 roku, Katowice 1969.

4. Józef Kolarczyk, Śladami przeszłości ziemi rybnickiej, Racibórz 2004.

5. W odzyskanej szkole. Jednodniówka Państwowego Gimnazjum i Liceum w Rybniku. Rybnik 1946.

6. Agnieszka Rusok, Pstrążna moja wioska ukochana. Pstrążna 2006.

c.d.n.


19 Agnieszka Rusok, Pstrążna moja wioska ukochana. Pstrążna 2006, s. 104.

20 „W odzyskanej szkole.” Jednodniówka Państwowego Gimnazjum i Liceum w Rybniku. Rybnik 1946.

21 „W odzyskanej szkole”, Jednodniówka, Rybnik czerwiec 1946, s. 1.

Kopiowanie całości lub fragmentów opracowania jest możliwe tylko za zgodą autora. Cytowanie treści opracowania wymaga podania źródła informacji.

lis 212013
 

Mieczysław Kula

Mój Rok 1945

Moim wnukom ku pamięci

(Na podstawie własnych przeżyć i wybranej literatury)

 

Część 2

 

W lutym też udało się Niemcom ustabilizować obronę na linii Racibórz – Rybnik – Pszczyna – Bielsko. Na razie nie nastąpiło z obszaru Gliwic, Bytomia i Katowic natarcie na Rybnicki Okręg Węglowy i na Ostrawę, która była ostatnią kuźnią broni pozostającą jeszcze w rękach Niemców. Tego natarcia Niemcy się obawiali.

Doszło do pewnego uspokojenia. Wielu cywilów, którzy w pierwszej fazie walk opuścili swoje siedziby, widząc stabilizację na froncie, zdecydowało się na powrót do swoich miejscowości. Rolnicy przygotowywali się do wiosennych prac polowych. Jednak z miejscowości bezpośrednio przylegających do linii frontu mieszkańcy zostali przez wojsko usunięci. Znaleźli oni schronienie m. in. w Boguszowicach, gdzie przebywało wielu mieszkańców z Ligoty, Ligockiej Kuźni i Gotartowic. Kuzyn Józef Kula i jego sąsiad Sobik (dziadek Grzegorza Piechy) z rodzinami znaleźli schronienie u mojego stryja Konstantego Kuli. Wujek Wilhelm z Ligoty przebywał w domu mojej przyszłej teściowej Łucji. Z opowiadań pamiętam, że żywili się koniną, którą obrotny wujek pozyskał z zabitego konia. Inni ewakuowani udawali się jeszcze dalej na południe. W naszym domu znalazły schronienie trzy osoby. Jeden, starszy mężczyzna (nie był Ślązakiem) pracował jako fornal we dworze w Czuchowie, dwaj młodsi, chłopcy w wieku 16-18 lat pochodzili prawdopodobnie z okolic Szopienic. Zostali oni zmuszeni przez uchodzących Niemców do pędzenia bydła, które również „ewakuowano”. Z ich opowiadania wynikało, że po załadowaniu bydła do pociągu na jakiejś stacji w okolicy Wodzisławia zostali zwolnieni przez Niemców i wracali piechotą do domu. W Gotartowicach trwały już walki, nie mogli więc przekroczyć linii frontu. Tułali się po wsi. Zostali przygarnięci przez moich rodziców. Przebywali w chlewie5, w którym znajdował się też rozpłodowy knur „Fridolin” trzymany przez rodziców na polecenie władz niemieckich. Stanowił on coś w rodzaju ogrzewania. Spali na węglu przykrytym słomą. Wygód nie doznawali, ale głodu nie odczuwali. Przeżyli tak cały okres frontowy. Po ucieczce Niemców poszli do swoich miejscowości. Nie wiadomo, czy dotarli do nich. Nie przesłali żadnej wiadomości.

Schronienie w Boguszowicach znalazło także kilku Włochów, których Niemcy internowali po 1943 r. Przebywali oni w obozie przy kopalni, z którego usunięto wcześniej jeńców sowieckich, i nie chcieli się ewakuować pod strażą Niemców. Dwaj Włosi przebywali w domu mojej ciotki Waleski Skorupowej. Opiekowały się nimi kuzynki Monika, Berta i Helena. Eugenia Gorzyńska, która mieszkała w najbliższym sąsiedztwie, zapamiętała ich nazwiska – Angelo Quasca i Pasquoli Sandilo (Sandido?). Za pisownię nie ręczę.

Sowieci także usuwali mieszkańców z miejscowości frontowych. Ewakuowani przebywali we wsiach położonych na północ od linii frontu. (Wilcza, Leszczyny, Bełk, Palowice, Szczejkowice). Życie ewakuowanych było ciężkie. Po powrocie do domów znaleźli mieszkania albo zniszczone, albo splądrowane przez żołnierzy sowieckich, niemieckich a także przez nieuczciwych i chciwych sąsiadów.

Sowieci przeprowadzali nieustannie nękające ataki na pozycje niemieckie. Ostrzeliwali także miejscowości przyfrontowe działami lekkiego i średniego kalibru. Nie używali wtedy pocisków zapalających. W Boguszowicach straty były nieznaczne. Większość pocisków eksplodowała na wysokich drzewach, które otaczały zabudowania. W pobliżu starego kościoła zginął 1 lutego 1945 r. Ortsbauernführer Paweł Rojek trafiony odłamkiem pocisku artyleryjskiego

Na gotartowickim odcinku udało się Sowietom na jakiś czas przesunąć linię frontu na południe od szosy Rybnik – Żory. Trwały już walki w tzw. „Granicach” i w rejonie na południe od dzisiejszego lotniska. Niemcy bronili się zaciekle6.

Moździerz

Moździerz (fot. red.)

Ich przeciwuderzenie odrzuciło Sowietów za szosę. Byłem świadkiem przygotowań do tego przeciwuderzenia, gdyż przez kilka dni przebywali w naszym domu żołnierze niemieccy należący do elitarnego oddziału, który miał to przeciwuderzenie przeprowadzić. Z podsłuchanych rozmów można było wywnioskować ich rosnące zdenerwowanie. Narzekali na brak wsparcia artylerii. Podobno obiecano im wystrzelenie zaledwie kilkunastu pocisków. Jeden żołnierz pozbył się przydzielonej mu broni przeciwczołgowej, chowając ją za beczką ze smołą, która przylegała do południowej ściany szczytowej naszego domu. Zapalnik wyrzucił w innym miejscu. Broń ta miała kształt lejka, u którego podstawy były umieszczone trzy silne magnesy. Te magnesy później odkręciłem. Jeden „wyłapywał” metalowe zanieczyszczenia zboża w śrutowniku. Innymi bawili się jeszcze moi synowie.

Wyrzucona przez Niemca broń przeciwczołgowa.

Wyrzucona przez Niemca broń przeciwczołgowa. (fot. red.)

Pewnego wczesnego ranka podnieceni żołnierze w pełnym wyposażeniu bojowym opuścili dom. Kilku z nich przed wyjściem przystawało przed krzyżem wiszącym w izbie. Nieco później dochodziły do nas odgłosy strzelaniny z Gotartowic. Niemcy odrzucili Sowietów za szosę. Wzięli jednego czerwonoarmistę do niewoli. Z ich słów wynikało, iż strzelał z karabinu maszynowego aż do otumanienia go rzuconym w jego kierunku granatem. Po stronie niemieckiej odnotowano tylko jedną stratę. Ciężko ranny został oficer prowadzący natarcie niemieckie. Żołnierze go niezbyt żałowali. Nie cieszył się u nich dobrą opinią. Po przejściu frontu, idąc do Gotartowickiej Huty do stryja Wincentego, widziałem w okolicy dzisiejszej szkoły kilka wraków sowieckich czołgów.

Niemcy zostawili także ulotkę, w której pouczano żołnierzy, jak obchodzić się z uszkodzonym sowieckim sprzętem wojskowym (czołgi, działa, ciągniki itp.). Zalecano, by zniszczyć go całkowicie lub odtransportować na tyły w celu uniemożliwienia sowieckim służbom technicznym remontu. Uderzyła mnie wysoka ocena tych służb, bowiem w oficjalnej propagandzie hitlerowskiej zawsze podkreślano prymitywizm sowieckich sił zbrojnych.

Południowa ściana domu, gdzie żołnierz niemiecki ukrył broń przeciwczołgową. Na przednim planie siostra Helena z bratem Pawłem.

Południowa ściana domu, gdzie żołnierz niemiecki ukrył broń przeciwczołgową. Na przednim planie siostra Helena z bratem Pawłem.

Zamek w Gotartowicach. Spłonął 30.1.1945

Zamek w Gotartowicach. Spłonął 30.1.1945

Potem aż do 23 marca na froncie w Gotartowicach panował względny spokój. Jednak trwała wymiana ognia karabinowego. Słyszeliśmy „koncerty” niemieckich i sowieckich karabinów maszynowych. Niemieckie trajkotały szybko ale krótko, sowieckie wolniej, za to długo.

Broń żołnierska

Sowieckie samoloty patrolowały linię frontu. Za dnia były to szybkie myśliwce, w nocy tzw. kukurużniki, które mogły w sprzyjających warunkach szybować z wyłączonym silnikiem i zaskakiwać Niemców.

Sowiecki myśliwiec

Sowiecki myśliwiec (fot. red.)

Sowiecki samolot patrolowy „kukuruźnik”

Sowiecki samolot patrolowy „kukuruźnik” (fot. red.)

Niemcy ich nie ostrzeliwali. Przez kilka dni na początku marca nad wsią przelatywały pociski ze wschodu na zachód. Wybuchały potem w „Malidze”7. Po wojnie, przechodząc przez ten las, próbowałem dociec celu tego ostrzału, lecz za wyjątkiem pojedynczych niemieckich rowów strzeleckich na skraju lasu niczego nie znalazłem. Wieczorami Sowieci nadawali z okopów w Gotartowicach melodie wojskowe przerywane głosem kobiety, która namawiała niemieckich żołnierzy do rzucenia broni i do przechodzenia na stronę sowiecką. „Audycja” była prowadzona bardzo umiejętnie. Wywoływała smutny nastrój graniczący z nostalgią.

Mimo pozornego spokoju Niemcy, nie mając wystarczających sił, skracali linię frontu i oddawali Sowietom tu i tam pewne tereny, których nie byli w stanie utrzymać.

Zarówno Niemcy jak i Sowieci zmuszali ludność do kopania rowów strzeleckich. Działo się to często pod obstrzałem, który powodował straty wśród cywilów. W lutym 1945 r. zginęła 18 letnia Helena Piątek. W czasie kopania rowów strzeleckich na polach między Boguszowicami a Kłokocinem została ciężko ranna na skutek ostrzału artyleryjskiego. Niemcy wywieźli ją na południe. Nie są znane bliższe okoliczności jej śmierci.

Takie rowy kopali także jeńcy sowieccy, których Niemcy za bardzo nie pilnowali, ale również nie żywili. Ci więc chodzili po domach i prosili o jedzenie. Pamiętam, że do naszego domu przyszli raz kolejno jeńcy i stawali w drzwiach nic nie mówiąc. Matka pokrajała im cały chleb. Nie wiem, co się stało później z tymi jeńcami.

Przybliżona linia frontu sowiecko-niemieckiego (25.01.-23.03.1945) Linia ciągła: linia frontu (25.01.-23.03.1945) Linia z przekreśleniami: oś ofensywy sowieckiej z Żor do Wodzisławia od 23.03.1045

Przybliżona linia frontu sowiecko-niemieckiego (25.01.-23.03.1945)
Linia ciągła: linia frontu (25.01.-23.03.1945)
Linia z przekreśleniami: oś ofensywy sowieckiej z Żor do Wodzisławia od 23.03.1045

Po ustaniu ataków sowieckich na Boguszowice i zaprzestaniu ostrzału artyleryjskiego życie mieszkańców wsi w pewnym stopniu się ustabilizowało. Przez cały czas trwania frontu była dostarczana do wsi energia elektryczna. Mieszkańcy nie odczuwali głodu. Niemcy już pod ostrzałem sowieckim zdołali opróżnić magazyny żorskiego młyna. Nie byli już jednak w stanie wywieźć tego zboża na południe. Rozwieźli je po wsiach, gdzie je śrutowano, a śrutę, z której można było ugotować

popularny u nas żur, przydzielano mieszkańcom. Taki punkt śrutowania znajdował się w stodole mojego ojca. Śrutownik pracował całymi dniami do późnych godzin wieczornych. Pomagał ojcu w tej pracy kuzyn Nikodem Kula8.

Śrutownik bardzo zbliżony wyglądem do używanego w 1945 r. Nasz śrutownik miał rusztowanie drewniane.

Śrutownik bardzo zbliżony wyglądem do używanego w 1945 r.
Nasz śrutownik miał rusztowanie drewniane.

We wsi przebywali żołnierze niemieccy wycofani na jakiś czas z linii frontu. Byli oni do tego stopnia zmęczeni, że cały czas odpoczynku przeznaczali na spanie na słomie w pomieszczeniach budynku gminnego, które po ich opuszczeniu przez Niemców wyglądały żałośnie. Wróciły też władze niemieckie, lecz w innym składzie personalnym. Miałem „przygodę” osobistą z nowym Bürgermeistrem. Pewnego dnia przybył do naszego domu i polecił mi chodzić po domach i zapraszać ludzi do sali w urzędzie gminnym na film, który miano tam wyświetlać. Oświadczyłem mu, że to nie ma sensu, bo w tych warunkach nikt nie przyjdzie do kina. Popatrzył na mnie dziwnie i poszedł. Dopiero po jego odejściu uświadomiłem sobie, że głupio postąpiłem tą odmową. Pilnowałem się odtąd. W tym samym dniu przyszedł jeszcze raz i pytał się „Wo ist der Bursche?” („Gdzie jest ten pachołek?”). Skryłem się w stodole, gdzie w sąsieku miałem przygotowany już wcześniej schowek. Chciał, bym czyścił pomieszczenia w budynku gminnym zabrudzone przez żołnierzy. Drugi raz nie przyszedł.

Niemieccy żołnierze zabrali nam jednego konia. Drugiego konia ukryliśmy w szopie przylegającej do stodoły. Wszystkie ściany tej szopy wymościliśmy wiązankami słomy. Ani Niemcy, ani później Sowieci nie znaleźli tego konia.

Niemieccy żandarmi chodzili w nocy po domach i wyłapywali mężczyzn i chłopców w moim wieku. Ojciec miał skrytkę we framudze drzwi między kuchnią a izbą zakrytej szafą. Niemcy go nie znaleźli. Nie szukali zresztą zbyt intensywnie, gdyż nasz dom stał w centrum wsi blisko urzędu gminnego, w którym wtedy przebywały władze niemieckie. Nie przypuszczali, że ktoś w takim miejscu będzie szukał schronienia.

Pewnego dnia ogłoszono, że wszyscy chłopcy z roczników 1928 i 1929 mają się zgłosić do urzędu gminnego. Ci, którzy się zgłosili, zostali wywiezieni na zachód, gdzie ich ubrano w mundury i wręczono im broń. Ich drogi powrotu do domu były bardzo skomplikowane. Jedni uciekli już w Wodzisławiu (nieżyjący Edward Kula), inni mniej odważni zostali wywiezieni dalej. Nieżyjący już Walenty Malina opowiadał mi, że dotarł pod Berlin. Sadzę jednak, że przesadził nieco. Mnie rodzice doradzili nie zgłaszać się. Tak też uczyniłem. Od tego dnia nie pokazywałem się ludziom i nie spałem w domu, tylko w stodole, z której wychodziłem na krótko wieczorami.

We wschodniej części powiatu Sowieci parli naprzód w kierunku Żor i przez Pawłowice wkroczyli do powiatu pszczyńskiego, podążając w stronę Pszczyny i Strumienia, nie napotykając początkowo na opór uchodzących wojsk niemieckich. Pszczyna została zdobyta 11 lutego. Stąd oddziały sowieckie posunęły się za Golasowice na zachodniej granicy powiatu pszczyńskiego.

Również na drugim odcinku frontu – pod Bielskiem i Żywcem – ofensywa oddziałów sowieckich odniosła sukces. Uwolniono Żywiec, Czechowice-Dziedzice, Bielsko, oraz ponad 30 innych miejscowości, wśród nich: Strumień, Jasienicę, Jaworze, Wilkowice, Buczkowice i Golasowice.

Taki rozwój działań zmusił Niemców do wycofania się na linię Skoczów – Strumień i na północ od tej linii. Gdy pod koniec drugiej dekady lutego walki na tych odcinkach przejściowo ustały, front na Śląsku Górnym i Cieszyńskim przebiegał wzdłuż linii: pasmo wyżyn na zachód od Żywca i na południe od Bielska, a dalej na wschód od Skoczowa i pod Strumieniem oraz na północ Pawłowic – Żor – Rybnika – Raciborza.

Równocześnie z operacją pod Bielskiem i Pszczyną rozwinął się atak sowiecki wzdłuż obu stron Odry w kierunku południowym, co pozwoliło Sowietom na podsunięcie się bliżej pod Racibórz. W następnych dniach (16-18 lutego) oddziały sowieckie z przyczółka pod Raciborzem przystąpiły do jego rozszerzenia, co im się w pełni udało.

Na odcinku żorskim Niemcy zdołali zatrzymać Sowietów na północnym skraju miasta. Utrzymywali tu linię frontu do 23 marca, kiedy to ci ostatni rozpoczęli ofensywę wzdłuż szosy Żory – Rogoźna – Rój – Świerklany – Marklowice – Wodzisław w kierunku Bramy Morawskiej. Ofensywa biegła także na południe od tych miejscowości. Przygotowując ofensywę na Żory, Sowieci artylerią i samolotami dokonali zniszczenia centrum miasta.

Pamiętam ten dzień. Spałem w stodole. Obudziłem się wcześnie, gdyż zaczęły dochodzić do nas silniejsze niż zwykle odgłosy wybuchów z kierunku Żor. W ciągu dnia odgłosy te przesuwały się coraz bardziej na południe w kierunku Roja. Rozpoczęła się sowiecka ofensywa, w wyniku której Sowieci, atakując na odcinku najbliższym Boguszowic wzdłuż szosy Żory-Rogoźna-Świerklany-Marklowice, odrzucili front obrony Niemców aż do terenu dworca kolejowego na północny wschód od Wodzisławia. W tym samym dniu przybyły koleją na teren walki oddziały niemieckiej 715 dywizji piechoty sprowadzonej z Włoch jako wzmocnienie frontu. Transport został zaskoczony przełamaniem sowieckim. Gwałtowny ostrzał podczas wyładowywania dywizji spowodował wśród jej żołnierzy straszliwe straty i wywołał panikę wśród nich. Nie mieli oni doświadczenia w walkach na froncie wschodnim. Byli też źle wyposażeni. Nie przywieźli amunicji do artylerii. Dywizja została rozjechana i rozbita. Wściekły Hitler zdegradował dowódcę, zmusił żołnierzy do złożenia ich odznaczeń i odznak honorowych i zabronił dalszych odznaczeń.

Niemcy ponieśli w okolicy Wodzisławia duże straty osobowe, które przekroczyły liczbę 1200. Miasto przechodziło z rąk do rąk. 24 marca toczyły się walki koło dworca kolejowego w północno-wschodniej części miasta. Sowieci bombardowali i ostrzeliwali miasto, które paliło się w kilku miejscach.

W walkach o Żory uczestniczyła także po stronie sowieckiej czechosłowacka jednostka pancerna. Walki toczyły się też w rejonie Radlina i Kokoszyc, gdzie dochodziło do starć wręcz. W Pszowie Sowieci spędzili mężczyzn w jedno miejsce i rozstrzelali 40, natomiast w pobliskich Krzyżkowicach sowiecki oficer zastrzelił podwładnego, który chciał zgwałcić dziewczynę. Takie pojedyncze przypadki też się zdarzały. Dalej na zachód toczyły się walki o Racibórz. Miasto zostało zdobyte 30 marca (Wielki Piątek). Sowieci zachowywali się okrutnie. Plądrowali, gwałcili i podpalali domy w centrum miasta. Ludność została ewakuowana. Po powrocie zastała wypalone gruzy. W cenzurowanej literaturze zaprzeczano temu wszystkiemu. Paweł Dubiel pisał9 „…Generał major Hax, komendant 8 dywizji pancernej, który 27 marca zdążał przez Racibórz na odsiecz Rybnika, stwierdził, że „…Racibórz już wówczas wykazywał poważne ślady zniszczeń…, a było to wtedy, nim jeszcze samo miasto stało się ośrodkiem walk. Podczas działań wojennych … 60% miasta legło w gruzach. Zniszczeniu uległy także Żory, zamienione przez Niemców w silny bastion systemu obronnego. Na przedpolu miasta założono cały labirynt pól minowych, zasieków kolczastych, żelazobetonowych bunkrów obronnych. Po złamaniu oporu Niemców miasto było jedną wielką ruiną”.

Prawda jest zwykle w środku. To, że Sowieci gwałcili, plądrowali i palili, potwierdzają liczne przykłady. Mogę przytoczyć jeden łagodny fakt, który dawał wiele do myślenia. W naszym domu po przejściu frontu nocował przez kilka dni kierowca samochodu z jednostki transportowej, która dowoziła zaopatrzenie do wojsk walczących pod Raciborzem. Jego samochód stał w naszym obejściu. Widzieliśmy żołnierza czyszczącego ten samochód szatami kościelnymi, w tym ornatami. Matka, kobieta bardzo religijna, płakała widząc tę profanację. Kierowca przechowywał w szafie wino mszalne oraz różne kosztowności. Wino wypił sam. Ojcu groził, że go zastrzeli, jeśli je tknie.

c.d.n.


5 W domu mieszkalnym nie było miejsca. W izbie składowano żyto.

6 Przypominam sobie, że matka, która miała kontakt z miejscową partyzantką, prosiła mnie o udanie się na skraj dzisiejszej ul. Baczyńskiego i o wypatrzenie żołnierzy niemieckich. W dolince między tzw. „Gotartowskim Lasem” a „Murową Kępą” zobaczyłem niemieckie moździerze strzelające w kierunku północnym. W latach 70. ubiegłego wieku teren ten został zmieniony przez wydobywanie piasku.

7 Las w Boguszowicach graniczący od płd. zach. z Chwałowicami i od zach. z Brzezinami Rybnickimi.

8 Śrutownik został zakupiony przez ojca w 1938 r. W czasie wojny został najpierw zaplombowany a później zabrany przez Ortsbauernführera Pawła Rojka do gospodarstwa należącego do jego siostry Heleny, żony Franciszka Kuli, i tam był używany. W styczniu 1945 r., w dniu, w którym panował we wsi wielki rwetes, jakieś rozbite niemieckie oddziały wojskowe ciągnęły od Gotartowic na południe, między nimi spanikowani cywile i nikt nie myślał o śrutowniku, nagle na nasze podwórze wjechał wóz i jacyś mężczyźni, którzy pracowali w gospodarstwie Kulowej, zrzucili śrutownik na ziemię i odjechali. Staliśmy z ojcem na placu i nie mogliśmy zrozumieć tego gestu. Jednak wnet zrozumieliśmy. Po pewnym czasie przyjechał jakiś cywil w towarzystwie nieznanego nam żandarma i oświadczył ojcu, że są w drodze furmanki ze zbożem, które ojciec będzie śrutował. Wozy te przyjechały. Zboże zmagazynowano w dużej izbie naszego domu. Sięgało ono sufitu. O tym, że było to zboże z żorskiego młyna, dowiedziałem się po latach z lektury książki „Chronik von Rybnik O/S” wydanej po 1970 r. w Dorsten. W mieście tym zamieszkało wielu rybnickich Niemców. Nie wiem, co myśleć o ludziach, którzy przez lata korzystali z śrutownika a potem tak łatwo pozbyli się kłopotu. Skrajny egoizm.

9 Paweł Dubiel, Wyzwolenie Śląska w 1945 roku. Wydawnictwo Śląsk, Katowice 1969, s. 107.

Kopiowanie całości lub fragmentów opracowania jest możliwe tylko za zgodą autora. Cytowanie treści opracowania wymaga podania źródła informacji.

kwi 162007
 
Polska Tajna Organizacja Powstańcza.
Na początku 1940 powstała, w pod rybnickich Gortatowicach, Polska Tajna Organizacja Powstańcza. Dowódcą organizacji był student Uniwersytetu Jagiellońskiego Alojzy Fojcik „Alek”. Jego zastępcą był Paweł Holek „Paweł”, także student UJ. Do organizacji należało także wielu innych mieszkańców Gortatowic i Rybnika.
Pomnik Harcerzy Buchalików

Pomnik Harcerzy Buchalików

Byli wśród nich zarówno robotnicy jak i harcerze. Podstawowym celem „PTOP” było gromadzenie broni a także pomoc materialna rodzinom, których członkowie zostali aresztowani przez Gestapo lub przebywali w obozach koncentracyjnych. W okresie od listopada 1941 do kwietnia 1942 r. pomocą objęto blisko 30 rodzin, którym wypłacano, co miesiąc 30 marek zapomogi.
Członkowie organizacji wydawali także podziemny tygodnik „Zew Wolności”. To właśnie gazeta stała się jedną z przyczyn późniejszej „wpadki” członków „PTOP”. Jeden z egzemplarzy wpadł, bowiem w ręce Gestapo w Gliwicach we wrześniu 1941 r. Niemcy przeprowadzili śledztwo, które doprowadziło ich do autorów gazetki. Nocą z 22 na 23 maja 1942 r. otoczyli oni Gortatowice i rozpoczęli przeszukiwania podejrzanych domostw. Aresztowano 18 osób. Kiedy Niemcy weszli do domu Pawła Holka chcąc go aresztować, doszło do wymiany ognia w której poniósł on śmierć. Prawdopodobnie to właśnie u niego znajdowała się redakcja gazetki, jako że znaleziono tam maszynę do pisania a także radio. Dowódca Alojzy Fojcik zdołał jednak uciec i prawdopodobnie próbował przedostać się do Szwajcarii.
 Niemcy po pewnym czasie powtórzyli obławę w Gortatowicach aresztując kolejne 72 osoby. Przewieziono je do obozu w Oświęcimiu gdzie później 4 z nich stracono. Byli to Edward Wagner, Antoni Marszałek, Mieczysława i Jan Tekielów. Ostatni tragiczny akt tej historii miał miejsce w Gortatowicach. W lipcu 1942 r. w centrum Gotartowic zbudowano szubienice. Następnie zapędzono tam wszystkich mieszkańców wsi. Na ich oczach powieszono „ku przestrodze” dwóch braci – harcerzy, mieszkańców Gotartowic: Franciszka i Pawła Buchalików. Obaj byli tak skatowani przesłuchaniami, że nie poznali ich nawet rodzice obecni na egzekucji. Dopiero podczas odczytywania wyroku zorientowali się, że są to ich dzieci. Po egzekucji ich ciała zostały załadowane na ciężarówkę i wywiezione w nieznanym kierunku.
Na miejscu gdzie powieszono obydwu braci stoi dziś pomnik, przypominający o tej makabrycznej historii. Także, aby uczcić pamięć braci, miejscowa szkoła podstawowa nr 20 nosi imię Harcerzy Buchalików.