paź 312013
 

wawok

Tegoroczny sezon minął nam w klimacie wielu udanych imprez schronowych, które i tym razem przyciągnęły rekordowe tłumy zwiedzających. Jednak czas nieubłaganie płynie i przynosi nam kolejne zakończenie sezonu, które tym razem idzie w parze z piękną polską jesienią. No tak – jednak to już jesień i mogło by się wydawać, że zainteresowanie schronem „Wawok” również przeminie – jednak nic bardziej mylnego! Jakiś czas temu dobiegło końca glosowanie na najlepszą imprezę zorganizowaną podczas Dni Rybnika 2013. Warto dodać, że to już kolejne glosowanie w tym samym temacie! Można mieć wrażenie, że komuś jest to bardzo nie na rękę, iż impreza organizowana przez grupę pasjonatów własnymi skromnymi środkami i tylko swoimi siłami bez pomocy finansowej urzędu miasta biła i jak widać nadal bije rekordy popularności! Schron Wawok w pierwszym głosowaniu otrzymał 1208 głosów (miejsce II – głosów 157 – koncert zespołu Oberschlesien), a w ostatnim 384 głosy (miejsce II – głosów 80 – Turniej dzielnic).

Można mieć wrażenie, że ktoś celowo stara się, aby takie imprezy w Rybniku zostały przyćmione, zapomniane czy zepchnięte na margines.
Jednak nie trudno zauważyć – śledząc nasze forum, portale społecznościowe czy sondy internetowe, że zainteresowanie naszą działalnością nie spada a wręcz przeciwnie. I dlatego jest dla nas i zapewne dla wielu czytelników sprawą niezrozumiałą, że włodarze naszego miasta nie kwapią się do współpracy, a wręcz unikają kontaktu z nami. Nie mówimy już o samym dofinansowaniu – nie da się ukryć, że w obecnej sytuacji było by nam bardzo pomocne w doprowadzeniu schronu do pierwotnego wyglądu – ale o samą pomoc chociażby w utrzymaniu porządku przy schronie, większych pracach remontowych czy nawet drobnym zainteresowaniem tym co tam się dzieje itd. To samo tyczy się pomocy w przygotowaniu imprez takiej jak Dni Rybnika. Czyż nie powinniśmy być na równo traktowani wraz z innymi, jeśli jesteśmy reklamowani jako jedna z imprez miasta Rybnik? Jednak po sukcesie imprezy na Wawoku wydawało by się, że miasto poszło po rozum do głowy i wyszło z propozycją, że w ich zakresie zostaną wykonane tablice z opisem dojazdu do schronu. Wykonaliśmy projekt owych tablic jednak został on odrzucony. W odpowiedzi otrzymaliśmy informację, że tablice zostaną wykonane jednak już nie naszego projektu. Niedługo minie dwa miesiące i nic nie zapowiada aby coś ruszyło w tym temacie.

Nie jeden z nas doszedł do wniosku, że ten brak odpowiedz na próbę współpracy, która wyszła z naszej strony to istna niechęć do nas czyli pasjonatów historii Rybnika. Jest to sytuacja dość dziwna i odosobniona chociażby dlatego, że w gminach które mają na swoim terenie podobne obiekty architektury wojskowej i obronnej współpraca i inicjatywa wychodziła od samego urzędu gminy. Mogło by się wydawać za sprawę oczywistą, że jeśli coś wzbudza tak duże zainteresowanie, jak nasz schron bojowy, to grzechem było by tego nie wykorzystać w promocji miasta. Każde takie miejsce podnosi atrakcyjność turystyczną danego regionu i zapewne było by ciekawym punktem na mapie turystycznej Rybnika. Jednak jak widzimy w przypadku naszego miasta wszelkimi sposobami jesteśmy dyskryminowani, każda nasza prośba o wsparcie ze strony urzędu jest zamiatana pod dywan, a my jesteśmy odprawiani z workiem obietnic, na których często współpraca się niestety kończy.

Coraz częściej spotykamy się z pytaniami kiedy znów będzie można zwiedzić schron oraz zobaczyć chłopców z grup rekonstruktorów w pełnym wyposażeniu przy okazji imprezy zwanej Dniami Otwartymi Schronu Wawok. Jeżeli zależało by to tylko o nas, to zapewne robilibyśmy to jak najczęściej! Przy okazji organizacji takich imprez mamy ogromne pole do popisu, do pokazania tego o co w tym wszystkim naprawdę chodzi. Mamy niejednokrotnie z tego tyle samo radości co osoby które nas odwiedzają. Jednak taka organizacja wiąże się z kosztami, które dotychczas pokrywaliśmy my sami. Ktoś by powiedział, że co te parę złotych może zmienić? W takim razie czy miasto popadnie w długi wspierając nas w naszych pracach czy przy organizacji imprez, które tak naprawdę procentują na atrakcyjność samego miasta, a co za tym również idzie w ruchu turystycznym? Niejeden czytelnik dojdzie do prostych wniosków, że turysta = pieniądz. W takim razie dlaczego w momencie kiedy na terenie innych gmin taka współpraca trwa od dawna z korzyściami dla obu stron u nas jest wręcz wypychana za drzwi, a my zostajemy odesłani z przysłowiowym kwitkiem? Ciężko jest nam odpowiedzieć na to pytanie tym bardziej, że w XXI w., w czasach gdy na każdym kroku z łatwością zauważamy, że ludzie szukają czegoś innego, znudzeni dotychczasowymi propozycjami serwowanymi przez miasto.

Idąc za ciosem po sukcesie Schronu w obchodach Dni Rybnika wyszliśmy z propozycją aby miasto odkupiło część ziem przylegających do schronu i włączyło je do działki, którą dzierżawimy wraz ze schronem. Wtedy imprezy, które miały by tam miejsce można by rozbudować o rekonstrukcje historyczne czy o krótkie pokazy wojska z okresu kiedy schron „Wawok” miał ochraniać zachodnie granice miasta.
Z doświadczenia jakie zdobyliśmy w trakcie pomocy w organizacji jednej z większych rekonstrukcji historycznych, która odbywa się co roku w Wyrach w gminie Kobiór wiemy, że takie imprezy cieszą się ogromnym zainteresowaniem, a same pokazy przyciągają kilkutysięczną publiczność. Dlaczego by czegoś podobnego nie zorganizować w Rybniku w momencie kiedy mamy taką możliwość plus chętnych ludzi, którzy wiedzą jak przyciągnąć rzesze chętnych. Ostatni rok był również czasem kiedy miasta sąsiednie, takie jak Żory czy Wodzisław, pokazały, że taka współpraca może być jak najbardziej realna a tym bardziej z doskonałym skutkiem dla obu stron. Na dzień dzisiejszy takich imprez mają za sobą kilka i nic nie wskazuje na to, aby były to ostatnie rekonstrukcje które udało im się zorganizować. Dużym plusem dla włodarzy tych miast jest to, że potrafią otworzyć się na zwykłych pasjonatów i nie traktują ich jako grupy obłąkanych ludzi. Bo właśnie Ci „obłąkani” nie rzadko mają pomysł i ikrę, aby zrobić coś na czym wzrośnie atrakcyjność miasta a taka współpraca zapewne będzie procentowała jeszcze przez dłuższy czas.

Dlatego mamy nadzieję, że w końcu ktoś przyjaźnie spojrzy na nas jak na godnych partnerów do współpracy, na której skorzystają obie strony a nie jak na wrogów bo nie trudno zauważyć, że nasze imprezy każdorazowo przyciągają ogromne ilości zainteresowanych.
Niestety ale dojdziemy do momentu, gdy nie będzie komu otworzyć schronu czy zorganizować imprezy dla kilkuset osób, w tym zaprosić rekonstruktorów, opłacić ich, zadbać o posiłki, zakupić i zebrać wyposażenie schronu czy dokonać nawet drobnego remontu którego coraz częściej wymaga przeszło już siedemdziesięcioletni obiekt.
Żyjemy w czasach, kiedy człowiek szuka zupełnie innego rodzaju rozrywki znudzony koncertami „gwiazd” z minionej epoki.
A że „Wawok” przyciąga Rybniczan jak magnes? Zbrodnią było by nie wykorzystać tego do promocji miasta i kuć żelazo puki gorące a raczej to, że jest jeszcze ktoś chętny aby zrobić to bezinteresownie i profitu do własnej kieszeni.

 

is320

 

Zapraszamy również do polubienia naszej facebook’ej strony o Schronie bojowym Wawok na której możesz śledzić aktualny stan prac oraz zapowiedzi najbliższych imprez!  

 

 

 

 Zamieszczone przez o 20:30
paź 282013
 

550342_575202112540317_883117171_n

Rok 2013 chyli się powoli ku końcowi. Powoli również dobiegają końca prace jakie zaplanowaliśmy na ten rok przy naszym obiekcie.
Priorytetem jaki sobie wyznaczyliśmy na ten rok było usunięcie starego piasku ze stropu i zlokalizowanie przecieku jaki pojawił się po zimie.
Woda lała się przez strop do środka co groziło uszkodzeniem oryginalnych desek które przetrwały od czasów budowy.
Kolejnym równie ważnym krokiem było zabezpieczenie odkrytej powierzchni stropu lepikiem. Działania te miały zapobiec dalszym uszkodzeniu betonu i przeciekaniu wody przez pory i pęknięcia do wnętrza obiektu.

Po wspólnej naradzie zdecydowaliśmy aby wymienić na nowe, mocniejsze zamknięcia strzelnic.  Spowodowane to było daleko idącą ostrożnością i doświadczeniem jakie nauczyły nas ostatnie miesiące. Niestety ale doświadczenia te są dość niepokojące z tego względu, że w ostatnim czasie nasiliły się akty wandalizmu skierowane w naszego „Urbana”.  Uszkodzeniu uległa poręcz okopu zapobiegająca wpadnięciu do niego. Zniknęły oryginalne haki tzw świńskie ogonki ze stropu schronu a otoczenie wymagało kilku godzin porządnego sprzątania. Na szczęście jak narazie po naszej interwencji w oddziale straży miejskiej oraz artykule w Nowinach akcje takie nie miały już miejsca. Mamy nadzieje, że czas tych chuligańskich wybryków mamy już za sobą.

Miejsce starej „kozy” czyli piecyka schronowego zajął nowy, zrobiony od podstaw piec o większej wydajności. Jednak wymagał on przerobienia starego komina na taki o większej przepustowości – stary nie dawał rady i po odpaleniu w środku było mało co widać od dymu. Nowa „koza” wraz z kominem sprawuje się nadzwyczaj dobrze. Jednak swoje prawdziwe możliwości pokaże kiedy temperatura spadnie poniżej zera.

A więc sezon prac przy Schronie Bojowym „Wawok” 2013 możemy zaliczyć do bardzo udanych. I mamy nadzieję, że kolejny bo już ósmy rok prac będzie jeszcze bardziej wydajny w remonty a nasz „beton” będzie miał się coraz lepiej i cieszył oko jeszcze przez kolejne lata.

 

Zapraszamy również do polubienia naszej facebook’ej strony o Schronie bojowym Wawok na której możesz śledzić aktualny stan prac oraz zapowiedzi najbliższych imprez! 

 is320

 

 

 

 

 Zamieszczone przez o 19:16
paź 272013
 

Fragmenty wywiadu z Dawidem Danielskim (obecnie Dawidem Danieli) przeprowadzonego kilka lat temu w Izraelu. Wywiad na język polski przetłumaczył i przesłał mi Nahum Manor, jeden z ocalałych z „Listy Schindlera” – wieloletni przyjaciel Dawida.
Dawid Danielski (ur.1932 r.) mieszkał przed wojną w Rybniku w rodzinie żydowskiej. Jego rodzice zginęli w obozie Auschwitz-Birkenau, a on sam przeżył wojnę dzięki śląskiej rodzinie Kapiców.

O niesamowitym życiu Dawida dowiedziałam się pod koniec sierpnia tego roku i z ręką na sercu przyznaję, iż jest to chyba najbardziej przejmująca i ciekawa historia z wszystkich, z którymi się dotychczas spotkałam. Przez ten krótki okres znajomości miałam przyjemność rozmawiać z Dawidem wiele razy na skyp’ie. To niezwykły człowiek. Wierzę, że uda mi się go nakłonić, by jeszcze raz przyjechał do Rybnika – do miasta, które na wiele lat wyparł z pamięci, ale którego nazwa teraz powoduje, że wilgotnieją mu oczy.

Mam nadzieję, że historia ocalenia żydowskiego chłopca w Rybniku Państwa zaciekawi.

Małgorzata Płoszaj

__________________________________________________

• Z punktu widzenia Dawida, rocznik 1932, wojna rozpoczęła się rankiem w dniu, w którym był gotowy iść do szkoły w Rybniku w Polsce, gdzie zamieszkiwał z rodzicami. Rok później cała rodzina musiała opuścić mieszkanie i przenieść się do jednego pokoju z kuchenką w innej dzielnicy. Dawid uczył się w domu za pomocą matki, bo żydowskie dzieci nie chodziły więcej do szkoły, jakkolwiek w owym czasie nie dokuczano im jeszcze. Ojciec posiadał cukiernię, aż nadeszła chwila, że nadesłano mu “Treuhandera” (komisarza), a on sam zamienił się w jednego z pracowników. Sytuacja pogorszyła się znacznie i rodzice zaczęli sprzedawać różne przedmioty domowe, ażeby mieć na życie. Ojciec dowiedział się, że ma się odbyć akcja przeciwko Żydom.

Miałem około 9 lat. Rodzice dali mi pieniądze i posłali pociągiem z Rybnika w góry, do uzdrowiska, w którym spędzaliśmy wakacje. Spędziłem tam trzy tygodnie, aż miejscowy, u którego przebywałem kazał mi jechać do domu. Wróciłem i nie zastałem nikogo…Mieszkanie było zamknięte i zapieczętowane przez gestapo. Więcej nie widziałem moich rodziców.
Podczas naszego pobytu w nowej dzielnicy (przy ul. Zebrzydowickiej), matka zaprzyjaźniła się bardzo z pewną polską kobietą o nazwisku Marta Kapica. To była jedyna rodzina, którą tam znałem. Poszedłem do nich i zapytałem, czy wiedza coś o moich rodzicach…Oni powiedzieli, że wzięto wszystkich Żydów w nieznanym kierunku. W naszym mieście nie było getta. Wszyscy miejscowi Żydzi zostali wywiezieni i nie wrócili więcej.

Dawid

Dawid w czasie wojny

• Co czuje dziecko powracające do domu i znajduje zapieczętowane mieszkanie bez rodziców? Co ono rozumie? Przecież nawet i dorośli, posiadający wiedzę i doświadczenie, nie zrozumieli i nie wiedzieli, co począć.

Nie wpadłem w panikę. Poszedłem do rodziny Kapica i zapytałem, a oni mi odpowiedzieli. Pani Kapica zaproponowała mi bym pozostał u nich, aż się sprawa wyjaśni. Oni byli bardzo prostymi ludźmi. Zrozumiałem to dopiero w czasie późniejszym. Pani domu była kobietą inteligentną i bardziej wykształconą; uczyła się po niemiecku przed zamążpójściem. Pan domu był człowiekiem prostym. Wyobrażam sobie, że nie dostali żadnych pieniędzy od moich rodziców z góry na taki wypadek, bo rodzice nie mieli pieniędzy.

• Jakby nie było, oni się narażali?

Owszem, oni się bardzo narażali, ale dopiero po długim czasie to zrozumiałem. Byłem w takiej sytuacji, że niczego nie posiadałem; byłem bez niczego. Wiedziałem, że można otworzyć pewne okno w naszym mieszkaniu, znajdującym się na parterze. W nocy wskoczyłem do mieszkania, wszystko tam było porozrzucane, podeptane i rozwalone. Wziąłem pościel, dwie kołdry puchowe i fotografie rodziców leżące na podłodze…i trochę sztućców. Między innymi znalazłem tackę z sześcioma kieliszkami i udekorowana flaszką. Myślałem, że jest zrobiona z kryształu i może ma wartość pieniężną. Nie pamiętam czy coś odczuwałem; nie płakałem… Dopiero po wojnie, kiedy powróciłem do życia miedzy Żydami, płakałem po raz pierwszy…Zaświecono szabasowe świeczki i ja wybuchnąłem płaczem i uciekłem… Słyszałem jeszcze jak nasz wychowawca powiedział: ‘”Zostawcie go. Należy mu się wypłakać”… Tam wróciły do mnie wspomnienia.

Dawid z wnukiem przed mieszkaniem na zebrzydowickiej

Dawid pokazuje swojemu wnukowi w jaki sposób wszedł do zaplombowanego przez gestapo mieszkania przy ul. Zebrzydowickiej

• Dawid zatrzymuje się i powraca do okresu, w którym przebywał w rodzinie Kapiców.

Pewnego dnia, w marcu 1942, pojawiło się w dzielnicy auto gestapo. Pani Marta podejrzewała, że przyjechali mnie szukać i obawiała się, że coś się może wydarzyć. Powiedziano mi, że powinienem pojechać gdzieś daleko od domu, ażeby mnie nie znaleźli. Dostałem od nich pieniądze i adres w Niemczech i ruszyłem w drogę na rowerze, przez pola wraz z “bratem” Ernestem, pierworodnym synem Kapiców, który mnie odprowadzał. Na stacji kolejowej rozstaliśmy się, on powrócił do domu, a ja wsiadłem do pociągu. Musiałem w drodze przesiadać się trzy razy.

• Dziesięcioletnie dziecko, niewystraszone zniknięciem rodziców, niepłaczące, same jedno w środku wojny, w drodze do Niemiec – co ono wie? Jak sobie daje radę?
Dawid mówił płynnie po niemiecku, które było jego matecznym językiem; do dziś przekłada ten język nad polski, który uważa za swój drugi język. Płynny niemiecki był mu bardzo pomocny w owych czasach.

Urodziłem się w Pszczynie, po zgonie w młodym wieku mojego brata. Dorastałem w Rybniku, jako dziecko rozpieszczone i otoczone opieka, ale rzeczywistość mnie zahartowała i stałem się dzieckiem samodzielnym… Przybyłem na końcową stację i musiałem jeszcze iść w śniegu kilka kilometrów aż do wsi. Szedłem wzdłuż słupów telegraficznych. Przybyłem do dużego folwarku o wielkości kibucu, położonego w pobliżu obozu koncentracyjnego (Gross Rosen – obecnie Rogoźnica); wtedy nie wiedziano jeszcze o obozach zagłady. Odszukałem polska rodzinę, niestety nie pamiętam dzisiaj ich nazwiska. Dopiero później okazało się, że wywiezieni tam na roboty ludzie znali moją rodzinę jeszcze w Rybniku. Zostali zaaresztowani przez Niemców i wtedy mężczyźni zostali posłani do folwarku w ramach pracy przymusowej. Przypomniałem sobie, że jeździłem z moją matką do obozu pod Rybnikiem i zawoziliśmy im jedzenie. Widocznie oni zrozumieli i mieli pewne poczucie długu moralnego i dlatego mnie przyjęli. Dopiero teraz, podczas naszej rozmowy wiążę ich moralny dług z ich stosunkiem do mnie. Nie myślałem o tym wcześniej…Pamiętam, że ich syn, trochę starszy ode mnie bronił mnie przed innymi dziećmi w dzielnicy.
Tam, na Dolnym Śląsku zapisałem się do nauki w szkole i na zapytanie odpowiadałem, że zostałem uratowany podczas bombardowania, lecz rodzice zostali zabici. Podczas bytności w folwarku, uczyłem się przez trzy miesiące.

Folwark koło Strzegomia

Folwark pod Strzegomiem

Po pewnym czasie pojawił się jakiś problem, niewiadomy mi, i musiałem powrócić do mojego miasta. Powróciłem do rodziny Kapica w Rybniku i zapisałem się do klasy czwartej w niemieckiej szkole. W dniu zapisu do szkoły, zażądano ode mnie świadectwa chrztu lub karty identyczności. Ja nie posiadałem żadnego dokumentu. Pani Marta poszła do kościoła i poprosiła o fałszywe świadectwo. Ksiądz się zgodził, ale pod warunkiem, że przejdę chrzest.

franciszkanie

Kościół Franciszkanów, w którym Dawid został ochrzczony oraz przystąpił do pierwszej komunii

• Myślisz, że ksiądz wiedział, kim ty jesteś?

Przypuszczam, że ksiądz wiedział. Nie wiem z pewnością. Przeszedłem chrzest, a następnie uczyłem się podstaw wiary do ceremonii komunii, która jest odpowiednia do “bar-micha” w wierze żydowskiej.
Ponieważ byłem już zapisany, jako chrześcijanin, byłem ostrożny i nie rozbierałem się w gromadzie dzieci, kiedy skakaliśmy do rzeki. Dzieci się śmiały:, „co tam masz? Czego tam nie masz? Chodźmy zobaczyć!…” Ale byłem silny i pobijałem ich. Najpierw biłem, a potem się pytałem…

• Dawid mówi to z uśmiechem. Jest wysoki i barczysty, widać po nim, że był chłopcem silnym i zahartowanym. Cieszę się, że czuł się dość pewnym, aby się móc bronić i że mu się nic złego nie stało. Mało, kto odważył się bronić – w większości wypadków drogo za to płacili.

Aby pomóc trochę w wyżywieniu rodziny, rozdzielałem wczesnym rankiem przed pójściem do szkoły około 400 gazet. Byłem łobuzem i niesfornym w gromadzie dzieci, ale w domu byłem posłuszny. Rozdzielanie gazet nie było moim pomysłem. Pani Kapica była osobą bardzo dominującą; powiedziała, że należy zrobić tak i tak i wszyscy działali tak jak się od nich spodziewała. Ze wszystkimi dawałem sobie radę oprócz Gertrud, mojej starszej o dziesięć lat “siostry”. Stale było jakieś napięcie miedzy nami. Dopiero dużo później zrozumiałem, że ona żyła stale w niepokoju, myśląc, co by się mogło stać rodzinie z powodu mojej obecności. Ona umierała ze strachu…To naprawdę było śmiertelne niebezpieczeństwo.

• Ci wszyscy, którzy ryzykowali, chowając Żydów, życiem swoim, swoich dzieci i swoich rodzin są godni czci i poszanowania. Nawet, jeśli dostali za to pieniądze, to było związane z wielkim niebezpieczeństwem dla nich.

Tak. I przecież gestapowcy przyszli mnie szukać i przesłuchiwali panią Kapicową, podczas kiedy ja siedziałem w pociągu w drodze do Niemiec. Ona im powiedziała, że ukradłem pieniądze i dlatego mnie wyrzuciła. Muszę przyznać, że logicznie rzecz biorąc nie mogę sobie wytłumaczyć faktu, że ja tu dzisiaj siedzę. Oprócz niebezpieczeństwa bycia Żydem, były bombardowania w okolicy, były zamieszki. Cokolwiek się działo naokoło dawało poczucie, że to sprawa “więcej szczęścia niż rozumu” … Całkiem po prostu.
Spędziłem u rodziny Kapiców cały czas wojny. Cokolwiek oni posiadali – miałem w tym i moją część, na dobre i na złe… Nigdy nie głodowałem. Pani Marta umiała się zorganizować.

• Ty wymieniasz tylko ją. A gdzie był pan domu?

On tam był, ale w cieniu. Ona była panią domu. Ona trzymała w ryzach całą rodzinę.

• Dawid przerywa i kontynuuje opowiadanie.

W roku 1991 mój syn Ofer, żyjący dziś w Austrii, wyraził życzenie zorganizowania wyjazdu rodzinnego do Polski, celem “odkrycia korzeni”. Odmówiłem i powiedziałem, że ja nie jestem gotowy jechać do Polski. Ofer poprosił o spis miejsc i fotografie. Posłałem mu i on pojechał sam. Zaczął szukać i nie znalazł rodziny według przesłanego mu adresu. W kościele ( O.O. Franciszkanów), w którym przeszedłem chrzest, okazało się, że tamten ksiądz już nie żyje. Rożnymi drogami udało mu się kogoś napotkać. Ofer zatelefonował mi i powiedział, że mówi do mnie z Zabrza z mieszkania Ernesta, tegoż “brata”, który odprowadzał mnie na rowerze do stacji w drodze do Niemiec, wtedy w owych ciężkich czasach. Kiedy to usłyszałem, stopniały moje wszystkie sprzeciwy? Natychmiast zorganizowaliśmy się i do miesiąca pojechałem tam wraz z moją żoną Ruti. Jakież to było spotkanie! I także nawiązały się kontakty z rodzina mojej “siostry” Gertrud…Jej córki nazywają mnie teraz “wujek”…jesteśmy “braćmi”. Wtedy dopiero dowiedziałem się, że moja matka zaprzysięgła ich matkę, że o ile coś się stanie, ona się mną zaopiekuje…i ona – Marta Kapicowa dotrzymała tej obietnicy. Już trzy razy pojechałem do Polski, aby uczestniczyć w uroczystościach rodzinnych mojej “siostry”. Ja jadę tylko do niej i z powrotem, nie podróżuję po Polsce.

• Dawid pokazuje mi fotografie “siostry”, z którą nie miał wtedy dobrego kontaktu.
Ona żyje, ale komunikuje się z trudnością z otoczeniem. On do niej dzwoni raz na miesiąc. Postarał się wpisać ją i jej rodzinę na listę Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata – to był proces przewlekły i uciążliwy. W następstwie zasadzili drzewka na imię rodziny Kapica. Pokazuje także dokumenty na imię ojca, łącznie z jego numerem obozowym, które odnalazł w archiwum oświęcimskim. Dokumenty potwierdzają, że tam zginął. Ojciec był uważany za więźnia politycznego, ponieważ posiadał obywatelstwo niemieckie. Posiada także fotografie ojca z okresu, kiedy wyglądał jak “muzułman”, według określenia Dawida. Posiada także dokument matki, ale bez fotografii i bez numeru osobistego. Ona po prostu nie wróciła.

• Nagle przerywa i mówi:

Opowiadałem ci przedtem o kieliszkach, które zabrałem wraz z innymi rzeczami z opieczętowanego domu…

• Dawid wstaje i wyciąga z szuflady dwa niebieskie kieliszki, pozostałość po owych sześciu wyciągniętych z ogołoconego mieszkania, wówczas w owym gorzkim dniu, kiedy powrócił i nikogo nie zastał. Wzruszenie do łez, nie wierzę moim oczom. Gdzie one były przez te wszystkie lata? Kiedy i jak je otrzymał?

Jeden kieliszek znajdował się u mojego “brata” Ernesta, a drugi u “siostry” Gertrud. Ponieważ nie miałem z nimi kontaktu, nie wiedziałem o ich istnieniu. Otrzymałem je dopiero po przyjeździe do Polski …

• Dawid pokazuje mi kieliszek, na którym wyrył imię ojca, datę urodzin i zgonu, według dokumentów. Na drugim kieliszku wyryte imię matki, data urodzenia i przypuszczalna datę zgonu.. Te kieliszki pozostają u mnie, a gdy nadejdzie dzień, jeden z nich otrzyma syn Ofer, a drugi córka Orit.

• Cos odczuwał, kiedy je dostałeś?

Nie płakałem wtedy, kiedy je otrzymałem, ale teraz kapią mi łzy…

• My milczymy. Trudno jest mówić dalej. Dawid wstaje przygotować herbatę i umożliwia nam się uspokoić. On mi wręcza prace o korzeniach rodzinnych p.t. “Opowiadanie przedmiotu” napisana przez jego wnuka w klasie siódmej. W Izraelu wykonują wszyscy uczniowie klasy 7-ej prace o rodzinnych korzeniach W tej pracy znajduje się zaskakujące opowiadanie o dwóch kryształowych kieliszkach. Po krótkiej przerwie, Dawid mówi dalej:

Byliśmy w Rybniku, miejscu znajdującym się miedzy wojskami niemieckim i rosyjskim. Żyliśmy pod bombardowaniem obu stron. Jeśli o mnie chodzi, w tych czasach właśnie Rosjanie byli tym okropnym postrachem, a nie Niemcy! Rosjanie dopuszczali się okropnych rzeczy: gwałt, rabunek, kradzież i zniszczenie… Oni nas wygnali z domu! Luty 1945; deszcz, śnieg, brak jedzenia, brak domu… Kręcimy się po wsiach, śpimy raz tu, raz tam. Kilka ziemniaków, garść żyta…Znalazłem jakąś opuszczoną mleczarnię; stały tam kadzie z mlekiem i śmietana – zamarznięte z zimna. Rozbiłem młotem zamarznięte bryły i przyniosłem do rodziny. Dzięki nim karmiła “siostra” swoje niemowlę przez dwa miesiące. Trzy miesiące wędrowaliśmy, cala rodzina, aż do oficjalnego zakończenia wojny. To był najcięższy okres w moim życiu. Okrutni Rosjanie byli tymi, którzy uczynili mi zło, nie Niemcy… Trudno opisać, czego się tam dopuszczali.

• Wspomniałeś przedtem akty gwałtu. Zdarzyły się także w twojej przybranej rodzinie?

Tak. Oni wzięli dwie szwagierki mojej “siostry” na strych stodoły i zgwałcili je po barbarzyńsku. Jedna z nich zaszła w ciąże. “Siostra” się uratowała, bo karmiła niemowlę…

• Ciężkie milczenie. Opowiadanie potwierdza fakty, o których wiemy, ale trudno
Słyszeć je znów. Co rozumie dwunastoletnie dziecko? Czy ono rozumie, co to jest gwałt? My wiemy, że rzeczywistość powodowała przedwczesne dojrzewanie I dwunastoletnie dziecko było już dorastającym chłopcem.

Słyszałem krzyki… Widziałem je schodzące i plączące… Nie myślę, że mogłem sobie pozwolić na luksus wybuchu emocji. Jednak wiedziałem, że co się tam działo, było rzeczą złą.

• Użyłeś teraz ważnego wyrażenia, które łatwo może służyć i do innych sytuacji – luksus wybuchu emocji…

Tak, przemilczałem wiele rzeczy. Nie było innego wyjścia.
Ponieważ uczyłem się w niemieckiej szkole w Rybniku, musiałem także należeć do Hitlerjugend. Inaczej zaczęłyby się pytania…Salutowałem wyciągniętą ręką i czułem się z tym w porządku. Nawet sprawiało mi to przyjemność; to była rozrywka towarzyska, był klub szybowcowy i jeszcze inne kluby; wszystko to była częścią walki o przetrwanie… Trudno wytłumaczyć to ścisłą logiką innej rzeczywistości.

• Ta sprawa jest jasna i zrozumiała. Ilekroć napotykam potrzebę tych dzieci, które przetrwały z trudem okropności wojny, wytłumaczyć i usprawiedliwić się, ubolewam wraz z nimi nad ich wielkim bólem.

Co do sprawy mojego chrztu; gdybym był starszy, musiałbym przejść komisje lekarska i wtedy wyszłoby na jaw, ze jestem obrzezany… Wszystko jest sprawa wypadku i szczęścia.

• Wspomniałeś negowanie uczucia; użyłeś wcześniej dokładnego wyrażenia “luksus odczuwania”…Nie wiem czy to po raz pierwszy, ale to jest dokładne.

Ja tak mówię po raz pierwszy, ale to zawsze tkwi we mnie. Zawsze poskramiałem uczucia, nawet do dziś. Także i w mojej rodzinie tak mi mówią. Interesują mnie szczegóły techniczne, ale nie strona uczuciowa.

• To uzmysławia, zaostrza i wyjaśnia ten fakt, że pośród zgorzeliska nie może dziecko pozwolić sobie odczuwać jakikolwiek ból i strach.

Kiedy wojna się skończyła, po tych wszystkich wędrówkach zachciało się Marcie, mojej polskiej “matce”, powrócić do swego miasta rodzinnego – Zabrza. Natomiast Anton, mój polski “ojciec” chciał powrócić do swojego miasta – Rybnika. Nawet ja, choć byłem przywiązany do Marty wybrałem powrót do Rybnika, mojego miasta, bo miałem nadzieję spotkać rodziców; przecież na to czekałem…Było mi jasne, że pierwszą rzeczą, którą zrobią, będzie powrót do Rybnika, ażeby mnie odszukać…
Wiedziałem już o obozach, ale to mi nie mówiło wiele; nie wiedziałem o istnieniu obozów masowego mordowania. Trzy tygodnie po wyzwoleniu byłem w Oświęcimiu/Auschwitz, oddalonym o 38 kilometrów. Widziałem wszystko… Stosy okularów, walizek, włosów…Nie z poza szyb jak dzisiaj, ale na zewnątrz, na otwartym polu. Jeszcze unosił się w powietrzu ostry zapach… Wiedziałem, że rodzice tam byli, poszedłem ich szukać… Nie wiązałem niczego miedzy objawami.

Maks Danielski

Ojciec Dawida – Maks Danielski

Anna Danielski

Mama Dawida – Anna Danielski

•Sam w Auschwitz. Dziecko-chłopiec. Jaki los pokierował rodzicami, tego nie wie od dnia rozłąki i oto on kroczy między stosami okropności i nie zdaje sobie sprawy?

Sam jeden… Wróciłem stamtąd, a następnie przez dwa miesiące, od pierwszego brzasku, aż do ostatniego promyka słońca urzędowałem na wysokim drzewie przy skrzyżowaniu rozstajnych dróg, którymi powracali uciekinierzy i wypatrywałem` może ujrzę powracających rodziców…. Gdy tłum powracających zmalał, zszedłem z drzewa. I już. Zrozumiałem, że już nie powrócą… I wtedy pojawiły się wiadomości o obozach śmierci, ale tak naprawdę – nie zrozumiałem.

• Dawid opowiada to w sposób rzeczowy, ale z odległości. Opowiadanie o dziecku siedzącym całymi dniami na drzewie i czekającym na rodziców…Mnie jest trudno zareagować i siedzę i wysłuchuję siedzącego naprzeciw mnie człowieka.

Anton Kapica i ja wróciliśmy razem do Rybnika. Byliśmy jedyni w całej dzielnicy. Dom był częściowo uszkodzony. Piwnica była zburzona. Ziemniaki zgniły. Kapusta z beczek – porozrzucana. Słoiki ze smalcem znikły. Zostaliśmy bez niczego. Anton był roztrzęsiony, oszołomiony. Zaczęliśmy remontować dom, a ja dbałem o wyżywienie. Wyrabiałem ciastka z czarnej maki, cienkie i twarde; ` sprzedawałem i znikałem, żeby mnie nie złapali gdyby nie potrafili ugryźć kęsa. One były jak kawałki dykty.

• On opowiada szczerze z szerokim uśmiechem. Rozumiemy naiwność chłopca i jego stanowczość kierować dalej własnym losem.

Po wojnie pojawił się w naszym domu pewien Żyd nazwiskiem Goldenberg. Powiedziano mu, że znajduje się tu żydowskie dziecko. On przyszedł i pytał się mnie, co ja pamiętam z żydostwa. Nie pamiętałem wiele. Pamiętałem święto ze świeczkami, chorągiewkę z jabłkiem, kilka liter hebrajskich, których mnie wyuczyła matka i “Szma Israel” On chciał się upewnić, czy jestem obrzezany.

• Nie rozumiem? Dlaczego należy podejrzewać dziecko, że się podszywa pod żydostwo?

Dawid uśmiecha się i mówi dalej: On prosił, więc mu pokazałem… Pytał się czy chce powrócić do żydostwa lub zostać miedzy Polakami. Powiedział, że mogę iść z nim. Poszedłem się spytać “ojca” Antona, co o tym sadzi.

• A czegoś ty chciał?
Chciałem powrócić do żydostwa…

• Ja naciskam na Dawida, żeby spróbował mi wytłumaczyć, co go skłoniło powrócić do żydostwa. Rodziców nie ma, on jest przywiązany do Antona. Ja próbuję wyostrzyć ten problem.

Zrozumiałem, że moich rodziców już nie ma i więcej nie wrócą. Anton i Marta, moi polscy “rodzice” stale byli skłóceni ze sobą, a teraz się rozeszli. Żyłem z Antonem i nawet nawiązały się między nami dobre stosunki, ponieważ przeszliśmy razem wspólne przeżycia po wojnie i on był za mnie odpowiedzialny Możliwe, że czułem nieświadomie, że nie mam tu, czego szukać…Anton powiedział: „Uczyń jak chcesz. Jesteś naprawdę Żydem. Jeśli chcesz, zostać ze mną – to jest w porządku. Jeśli chcesz powrócić do twojego narodu – to jest także w porządku… “ Nie wiedziałem dobrze, co to znaczy “mój naród”, “twój naród”, ale miałem przeczucie że należy powrócić. Poszedłem do Goldenberga. On mnie chciał zaadoptować i wziąć ze sobą do Ameryki, chociaż posiadał rodzinę. Posłano mnie do jakiejś instytucji żydowskiej wyuczyć się trochę “jidyszkajt” (żydostwa), bo według jego zdania wyglądałem i zachowywałem się jak “siajgec” (polski chłopak), co miedzy innymi pozwoliło mi przetrwać i przeżyć.
Goldenberg kupił mi ubranie, nowe cholewki. Uczyłem się o Palestynie i stałem się syjonistą. W pewnym momencie powiedziałem mu, że pojadę do Palestyny. On był bardzo zły. Mówił, że zainwestował we mnie i poczynił wszystkie kroki, aby mnie wziąć ze sobą. Ja zaś byłem zdecydowany jechać do Palestyny. Nie wiem, jaki on miał we mnie interes. Zerwałem z nim wszelki kontakt. Dopiero później dowiedziałem się, że pieniądze otrzymane celem przekazania Antonowi za ten cały okres opiekowania się mną – nie doszły do niego. To spowodowało, że widziałem w nim złodzieja i wzbudziło we mnie ciężkie uczucia gniewu. Taki “żydlak”… Pragnąłem wyjechać do Palestyny; nasiąkłem tym w Zakładzie, który mnie przekształcił w syjonistę. Tam płakałem po raz pierwszy podczas świecenia świec…

Dawid Danielski

Dawid w sierocińcu żydowskim w Zabrzu po wojnie – zdjęcie ze zbiorów Muzeum Bohaterów Getta

• Po chwili milczenia opowiada dalej:

Pojechaliśmy do Francji w drodze do Palestyny, duża grupa dzieci. Ja mówiłem po polsku i niemiecku. W tym czasie zerwałem wszelkie kontakty z Polakami. Nie chciałem widzieć, słyszeć ani wiedzieć o nich. Żadnego kontaktu. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak zrobiłem i o co bylem zły. Polska wydawała mi się szczytem zła. Myślałem, że Polacy są fałszywi. Dowiedziałem się o nich różnych rzeczy…

• Czy w tym okresie nie zauważałeś tego poświecenia ze strony tych Polaków, którzy ocalili ciebie i inne dzieci pod niebezpieczeństwem życia, nawet, jeśli to było związane z pieniężną zapłatą?

Nie, nie widziałem. Dopiero po drugim spotkaniu z moja polską “siostrą” i po rozmowie z nią zacząłem o tym myśleć. Zapisałem ich na listę “Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata” jeszcze wcześniej, bez względu na moje poglądy o Polakach.
We Francji zatrzymał się nasz wyjazd do Palestyny. Stanowiliśmy grupę siedemnastu chłopców. Zorganizowaliśmy się i ogłosiliśmy, że chcemy wyruszyć w drogę. Wsiedliśmy na okręt “Exodus” i dotarliśmy do Hajfy. Nosiłem majteczki kąpielowe, bo należałem do tych, którzy mieli dobrnąć do brzegu pływając. “Exodus” została zwrócona, jak wiadomo, do Niemiec a ja pozostałem w stroju kąpielowym.

(Wytłumaczenie: „Exodus” był okrętem-widmem, jednym z blisko stu nielegalnych statków próbujących przełamać angielska blokadę Palestyny i przywieźć żydowskich imigrantów, ocaleńców wojny światowej. Angielska flota wojenna opanowała okręt wraz z 4000 uciekinierami i przewiozła ich do obozu koło Hamburga. “Exodus” stal się symbolem żydowskiej walki o wolna “alije” – imigrację do Palestyny i służył za temat sławnego filmu o tej samej nazwie – przypisek tłumacza).

• Dzisiaj, oczywiście, pojawia się szeroki uśmiech na twarzy Dawida, gdy to wspomina.

W Niemczech grupa znowu się rozdzieliła i ja wraz z dwoma kolegami przyłączyliśmy się do zorganizowanej grupy młodzieży. Uczyliśmy się hebrajskiego i aż do naszego powrotu do kraju, umiałem już trochę mówić. Przyjechałem okrętem “Nieustraszeni”, małym, zaniedbanym i rozpadającym się. W ciągu jazdy skakaliśmy do morza, pływaliśmy i wracaliśmy na okręt.
W kraju zamieszkaliśmy w obozie dla nowo przybyłych w miasteczku Raanana. Od razu zacząłem szukać jakiegoś zajęcia, Po krótkim czasie znalazłem pracę w dużym przedsiębiorstwie budowlanym “Solel Boneh”. Kiedy już miałem trochę pieniędzy kupiłem sobie zegarek i odzież w duchu miejscowym: sandały, skarpetki, krótkie spodnie z nogawkami do podwijania?

• Śmiejemy się i wspominamy ów okres w stylu kibucowym i “Palmachu”.

Przeniesiono nas do obozu młodzieżowego w Karkur, a po trzech tygodniach zostałem posłany na przeszkolenie do znanej szkoły rolniczej Mikweh Israel. Tam spędziłem dwa lata (1948-1950) w grupie religijnej. To były najpiękniejsze I najlepsze czasy mojej absorbcji w kraju. Jedyne lata, w których uczyłem się w sposób zorganizowany. Następnie przyłączyliśmy się do religijnego kibucu – Masuot Jicchak. Tu poznałem Ruti, moją przyszłą żonę. Zmobilizowałem się do wojska do jednostki młodzieży rolniczej „Nachal”. Po służbie wojskowej, wróciłem do kibucu. Pobrałem się z Ruti i urodził nam się nasz pierworodny syn – Ofer. Chciałem prędko stworzyć rodzinę, zbudować dom. To było mi całkiem zrozumiale, wtedy…

Dawid w Izraelu

Dawid w Izraelu

Po wojnie bardzo zazdrościłem ludziom, którzy mieli jakiegoś brata; nawet jakiegoś krewnego trzeciego stopnia… Nie miałem żywej duszy na świecie…Nikt w ogóle nie przeżył z całej powiększonej rodziny matki czy ojca. Matka miała brata w Londynie, lekarza. Po wojnie, jeszcze w roku 1946 w Polsce próbowałem go odszukać i nie udało mi się. Możliwe, że nie prowadziłem dość intensywnego poszukiwania, ale nie szukałem więcej. Cały świat poszukiwał wtedy cały świat… Zerwałem kontakt z moją całą przeszłością… Z moim polskim “ojcem”, Antonem Kapica, prowadziłem korespondencje aż do roku 1956. Zaczęły się problemy w Polsce i on mi dał do zrozumienia, że lepiej żebym nie pisał. Przestałem na jakiś czas, a kiedy ponownie zacząłem pisać – nie było już odpowiedzi. Z Martą Kapica nie było żadnego kontaktu. Zwróciłem się do Czerwonego Krzyża, lecz nie znaleziono śladów Antona. Później okazało się, że zmarł.

Osiem lat temu przenieśliśmy się śladami córki do Binjaminy i tu zbudowałem mój dom. Dzisiaj jestem już na emeryturze, oczywiście. Mam dwoje dzieci i pięcioro wnuków, przyszli oni na świat dzięki temu, że mnie – żydowskiego chłopca uratowali Marta i Anton Kapicowie. 

Dawid usmiechniety

Dawid Danieli obecnie

_______________________________________________________

O Dawidzie pisaliśmy też na naszym forum:

http://forum.zapomniany.rybnik.pl/viewtopic.php?f=4&t=1629

paź 202013
 

Kolejna wycieczka „w góry” 🙂

Tym razem na hałdę KWK Jankowice – czynną.

Podejścia miałam dwa – raz chciałam iść na łatwiznę i podjechać autem (dookoła idzie asfaltowa droga, lekko pozagradzana), drugim razem podeszłam na butach, nikogo się już nie pytając czy można.

Widoki z góry są naprawdę super 🙂

W kierunku Niedobczyc, Radlina i Rydułtów.

Kopalnia Chwałowice, chyba

Kopalnia Jankowice, w tle  – Borynia (?) i kolejna hałda

Jeszcze raz kopalnia Jankowice

Osadnik na pierwszym planie, a dalej  kościół w Boguszowicach i osiedle, na którym mieszkam

Kosmiczny widoczek 🙂

Dość sielski widoczek – od strony Chwałowic

Osadnik mułowy

To mnie totalnie zaskoczyło. Jakby dwa światy – z jednej strony przemysł wydziera przestrzeń, człowiek i ciężki sprzęt, który sypie, równa z ziemią, wgryza się w nią. A z drugiej strony – małe nasionko, przyniesione z wiatrem, które na bogatym w węgiel podłożu osiadło, wykiełkowało i wydało nowe życie. To życie jednak zwycięża nawet z ciężkim sprzętem. Bardzo lubię w to wierzyć 🙂 Pochylając się na dyńką – spłoszyłam zająca, dla którego najwyraźniej hałda stanowi bardzo atrakcyjny apartament i stołówkę 🙂

Kolejny mroczny widok.

paź 142013
 

Kolejna odsłona tego, z czym Śląsk się najbardziej kojarzy – hałdy.

Luby mnie pytał „po co”? 😉

A właściwie dlaczego nie? Po co wchodzić na Stożek, albo na Pilsko? Skoro można wprawiać w ruch mięśnie, by wejść na te wzniesienia – to można i na hałdę.

Dla niego, tu urodzonego rzeczywiście nie ma się nad czym rozwodzić – jest hałda i tyle. Można iść z psem, stanowi element krajobrazu, ale żeby specjalnie przyjechać kilkaset kilometrów, żeby ją zobaczyć, to mu się wydawało dziwne.

Wejście na hałdę byłej kopalni Rymer zaczęłyśmy od ulicy Paderewskiego, przy okazji oglądając familoki, które się tam znajdują (o familokach będzie osobny wpis).

Tam, za garażami znajduje się ścieżka, która dookoła opasuje hałdę, prowadząc na szczyt.

Takie widoki kojarzą mi się z nadmorskim krajobrazem…

Im wyżej, tym ładniejszy widok na okolicę się odsłaniał.

Oglądałyśmy kopalnie Marcel, która spalając metan żywym ogniem, dostarczyła kolejnych wrażeń wizualnych.

O wiele ładniejsze widoki znajdowały się po drugiej stronie, ale w tym momencie stało się, to co się miało stać ;))) czyli padły mi baterie w aparacie i dalsza cześć zdjęć robiona jest komórką.

Familoki w Niedobczycach.

Tutaj należałoby spojrzeć gdzieś w lewy róg zdjęcia, tak mniej więcej w połowie. Widać stożek, a który moja koleżanka zawołała ” Jeju, a co to, wygląda, jak Fudżijama”.

Mnie się z Fudżijamą  hałda Szarlota (bo o niej mowa)  nie skojarzyła, miałam raczej skojarzenia z Marsem – ze względu na czerwony jej kolor.

Z hałdy ” na Rymerze” zeszłyśmy inną drogą – wprost na budynki byłej kopalni Rymer.

Kilka słów o samej Szarlocie. Jest jednym z najwyższych sztucznych wzniesień w Europie – od podstawy mierzy ok 134 m, a szczyt znajduje się na wysokości 407 metrów nad poziomem morza i zajmuje powierzchnię 37 hektarów. Znajduje się w miejscowości Rydułtowy, przy kopalni o tej samej nazwie.

Powstał pomysł, by uczynić ją wizytówką regionu, ze względu na to, że jest dominującym elementem krajobrazu.

My podjechałyśmy do niej od ulicy Leona. Jest tam asfaltowa droga, którą można podjechać, do miejsca od którego można się wspiąć wyżej dróżką, opasającą hałdę dookoła. Na to brakło nam czasu.

Następnie pojechałyśmy, skręcając trzy razy w lewo 😉 obejrzeć hałdę z innego punktu – takiego, w którym wydaj cały, monumentalny i pięknie symetryczny stożek Szarloty.