wrz 292015
 

Włączając się do forum dyskusyjnego na stronie internetowej „Rybnik, ocalić od zapomnienia” dot. Polenlagru nr 97 w Rybniku, przez zbieg okoliczności wciągnięty zostałem w wyjaśnienie tego zagadnienia, a wymaga ono szczególnego szacunku dla pamięci o hitlerowskich zbrodniach wykonywanych na Polakach.

Otóż, kilka dni temu mieszkaniec Kóz – Grzegorz Hałat (pow. Bielsko – Bialski), zwrócił się do mnie z pytaniem, czy posiadam jakieś informacje o lokalizacji Polenlagru nr 97 w Rybniku. Zainteresowała go historia rodziny Zająców z Czernichowa, która przebywała w tym obozie, a z córką tej rodziny, urodzonej w 1942 r. (dzisiaj emerytowaną nauczycielką) w tym Polenlagrze, spotkał się w swoim miejscu zamieszkania.

W uzupełnieniu do swojego pytania, podał skąpe informacje na ten temat z książki Romana Grabara:

„Polenlager” nr 97 w Rybniku

Wiadomości o „Polenlagrze” w Rybniku są bardzo skąpe. Zorganizowano go z końcem sierpnia 1942 r., co wynika z pisma komendanta żandarmerii w Katowicach z 2 września tegoż roku do podległej jednostki żandarmerii w Rybniku. Powołano się w nim na decyzję komisarza Rzeszy do spraw umacniania niemczyzny – Volksdeutsche Mittelstelle, Dowództwo Operacyjne w Katowicach – z 27 sierpnia 1942 r. w sprawie przydzielenia do obozu funkcjonariuszy żandarmerii. Skierowano tam 3 żandarmów z „Polenlagru” w Lyskach. Obóz mieścił się w barakach koło lotniska dla szybowców. Przebywali w nim ludzie wysiedleni z Zagłębia Dąbrowskiego, przede wszystkim zaś osamotnione dzieci. Więźniowie pracowali na roli, w młynie i w magazynie. Likwidacja obozu nastąpiła prawdopodobnie w związku ze zbliżaniem się frontu. Nazwiska Lagerführera nie zdołano ustalić.

Po tej to informacji, odżyły w moich wspomnieniach wydarzenia z okresu mojego dzieciństwa, a które rzucają wyjaśnienia do tej sprawy.

Otóż pamiętam, że w okresie okupacji także po wojnie często chodziliśmy z mamą do dziadków zamieszkałych w dzielnicy Rybnika – Meksyko. Często w niedzielne popołudnia, mieszkańcy tej dzielnicy chodzili na spacery na nieużytki znajdujące się w najwyższym wzniesieniu Meksyka – gdzie znajdowała się i … nadal znajduje wieża ciśnień z 1905 r. Na owym wzniesieniu (ale to już były czasy po 1945 r.) znajdowało się lotnisko szybowcowe dla szybowców o wyjątkowo prymitywnej konstrukcji (żebrowany kadłub drewniany, z siedziskiem dla „pilota” i płatami oraz statecznikami oblepionymi jakimś brezentem). Szybowce te naciągane linami gumowymi przez kilku mężczyzn (jak z procy), wylatywały na odległość ok. 300 metrów. Po wylądowaniu, szybowiec był przetransportowany w miejsce startu i ponownie następny zapaleniec lotnictwa szybował z górki w dół (w kierunku Brzezin – małej wówczas wioski). Do przechowywania szybowców służyły drewniane hangary – i to są owe hangary i „lotnisko”. Lotnisko w Gotartowicach powstało w 1965 r.! ! !

W okresie okupacji, w miejscu przez które obecnie poprowadzono obwodnicę, – a poniżej wieży ciśnień, usytuowane były baraki drewniane i ogrodzone siatką oraz drutem kolczastym, w której więzione były całe rodziny, zwożone przez hitlerowców z różnych stron okupowanego Górnego Śląska.

Pamiętam, że jako dziecko podchodziłem na bezpieczną odległość do owego ogrodzenia (na ile zezwalali wartownicy z wewnątrz obozu) i widziałem wybiedzonych i odzianych w łachmany mężczyzn, kobiety i dzieci. To był właśnie ów Polenlager nr 97 w Rybniku.

Dzisiaj często przejeżdżam tą obwodnicą – jadąc do Rybnika czy Rydułtów, ale skojarzenia miejsca przez które przejeżdżam pozostają w świadomości jak żywe. Oczywiście obecnie ta dzielnica Meksyka jest bardzo zagospodarowana, wieża ciśnień jest na tyle zarośnięta trawą i krzewami że trudno ją dostrzec. Zniknął widok wypalonej trawy i ubitej ziemi na tym najwyższym wniesieniu Rybnika, gdzie także powstały jakieś składowiska materiałów budowlanych i przedsiębiorstwa. Ale w mojej świadomości, pozostaje niezatarta pamięć o tych wybiedzonych ludziach, tym miejscu w latach okupacji hitlerowskiej oraz latach 50 – tych, gdy jako członek Ligi Lotniczej wraz z innymi kolegami, brałem udział w zawodach modeli szybowcowych.

Poniżej dodaję kilka zdjęć w związku z tym o czym wspominam, a zdjęcia te udostępnił mi Grzegorz Hałat.

Hangar:

Hangar 1

Po wojnie zawody modeli szybowcowych.

Hangar 4

Wieża ciśnień:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Według relacji Pana Mariana Wawrzuty, – więźnia między innymi Polenlagru w Rybniku (a relacja ta znajduje się w Archiwum PMA – B w Oświęcimiu), uzupełniam wiarygodność opisu jak wyżej.

[…] Polenlager nr 961 w Rybniku był usytuowany za urządzeniami wodociągowymi stanowiącymi wieżę ciśnień dla Rybnika, a hangarem szybowcowym, na terenie ogrodzonym podwójnym wysokim płotem z drutu kolczastego. Pomiędzy parkanami był zasiek ze zwoju drutu kolczastego, przemyślnie montowanym na odpowiednio dobranej wysokości słupkach. Na przestrzeni ogrodzonej zbudowano dwa drewniane baraki mieszkalne, każdy na około 150 osób, przewidziane do zamieszkania w okresie lata, gdyż na zewnątrz były wykonane z desek na zakładkę mocowanych do konstrukcji deskowej, od wewnątrz do tej samej konstrukcji przybito płytę pilśniowa twardą o grubości 4 mm. Przestrzeń pomiędzy płytami i deskami nie wypełniono żadnym ocieplenie. Dach niski deskowy kryty papą i od wewnątrz obitymi płytami paździerzowymi. Wewnątrz baraku zbudowano dwa piece grzewcze z cegły typu pokojowego.

W zimie na każdy piec był przydział jednego wiadra węgla. Podłoga to cienka około 1, 5 cm wylewka z chudego betonu. Z uwagi na powyższe zimą po prostu marzliśmy ogromnie, gdyż temperatura wewnątrz baraku niewiele różniła się od temperatury na zewnątrz.

Z uwagi na usytuowanie obozu poza miastem wśród pól, jesienią i zimą przeżywaliśmy ogromną inwazję myszy, które łapaliśmy na łapki sprężynowe własnej konstrukcji, często bez przynęty […].

[…] Pojedyncze osoby oraz grupki do 5 – ciu osób wychodziły do pracy poza obóz bez eskorty wachmana, a jedynie w asyście pracodawcy. Od 1944 roku z uwagi na praktycznie zerowe próby ucieczki, rygor wyjścia do pracy był dużo łagodniejszy, dany więzień opuszczający obóz był sprawdzany, czy posiada zapotrzebowanie na pracę i odnotowano w książce wyjść i powrotów, ale zawsze ktoś z rodziny musiał pozostawać w obozie. Z pracy nie wolno było przynosić do obozu czegokolwiek do jedzenia, ale racja żywnościowa była normalnie wydawana i tak, gdy szedł do pracy u „bauera”, to tam otrzymywał „obiad”, a jego obiad obozowy pozostająca w obozie rodzina. Dlatego, nie tylko z przymusu więźniowie szli do pracy, za którą nie otrzymywali żadnego wynagrodzenia, gdyż był to sposób na przeżycie […].

… tyle w uzupełnienia do autentyczności miejsca i funkcjonowania Polenlagru nr 97 w Rybniku, a obóz ten funkcjonował do 27. 01. 1945 r.

Jerzy Klistała

sie 222013
 

W książce „Koszmary z hitlerowskich polenlagrów, więzień i konzentrationslagrów w latach 1939 – 1945”, do dosyć uproszczonego biogramu o byłym więźniu Leonie Foksińskim, dołączyłem istotny dla mnie szczegół marszu ewakuacyjnego więźniów w styczniu 1945 r. z Gliwic przez Rybnik. Zagadnienie to zostało także dosyć dokładne opisane przez Jana Delowicza w książce „Śladami krwi”, lecz właśnie Leon Foksiński brał bezpośredni udział w owym marszu – opowiedział mi o tych wydarzeniach jako świadek tamtego bestialstwa hitlerowskich oprawców.

 

Otóż, z więzienia w Gliwicach, gdzie doprowadzono część więźniów z transportu ewakuacyjnego z KL Auschwitz – Birkenau, załadowano więźniów do towarowych wagonów kolejowych i przewieziono z Gliwic do stacji Rzędówka, a tam na bocznicy kolejowej pociąg ten był przetrzymany był całą noc z dnia 22 na 23 stycznia 1945 r. Rano, 23 – go stycznia, po „wyładowaniu” więźniów z wagonów – przy akompaniamencie przekleństw, ordynarnych wyzwisk, kopniaków i uderzeń drewnianymi dragami lub czym popadło, na polecenie konwojentów uformowano szeregi po pięć więźniów w rzędzie i pochód ten ruszył poprzez wioskę Kamień w stronę Rybnika. W okolicach miejscowości Dębicze, na dużej przyleśnej polanie konwojujący więźniów esesmani utworzyli coś w rodzaj półkola i wydawszy polecenie rozwiązania szeregów, tak chaotycznie rozproszonym kazali biec w owo półkole pod pretekstem, że w lesie są partyzanci i będą do więźniów strzelać. Następnie, to konwojenci rozpoczęli strzelaninę do biegnących z broni maszynowej, więc skutki dla więźniów były makabryczne. Polana pokryła się setkami ciał w pasiakach, a po jakimś czasie i zaprzestaniu strzelaniny, esesmani przeprowadzili przegląd – sprawdzanie efektów swoich zbrodniczych dokonań. Podchodzili więc do leżących bezwładnie ciał i kopniakiem w twarz sprawdzali czy śmierć więźnia jest faktyczna a nie pozorowana, a dających oznaki życia dobijano pojedynczymi strzałami. Po tym masowym morderstwie w okolicach Kamienia, konwojenci ponownie uformowali z pozostałych przy życiu więźniów kolumny i kontynuowano marsz – poprowadzono ich do szosy Rybnik – Katowice – w kierunku Paruszowca (przedmieścia Rybnika), a stamtąd – 5 km leśną drogą obok rzeki Ruda przez Wielopole na teren sportowo – rekreacyjny, znajdujący się na północnych peryferiach Rybnika.

Przez cały czas, posuwającej się kolumnie towarzyszyły głośne przekleństwa konwojentów i strzały do skrajnie wyczerpanych więźniów – nie mających sił by iść dalej. W ten sposób zakrwawione zwłoki leżały wzdłuż trasy przemarszu – w przydrożnych rowach i pod drzewami. Na trasie ewakuacyjnej wiodącej przez Paruszowiec zebrano co najmniej 21 zwłok więźniów i pochowano je na cmentarzu Zakładu Umysłowo Chorych w Rybniku. Na teren noclegu w Rybniku, więźniowie przybyli o zmierzchu. Krańcowo wyczerpanych z głodu i zimna (według Foksińskiego był około 20 stopniowy mróz) więźniów wpędzono częściowo do sali restauracyjnej przy stadionie sportowym „Ruda”. Większość tego transportu nocowała na płycie stadionu pod gołym niebem, w szatniach, albo pod dachem trybuny, nakrywając się szmatami będącymi kiedyś kocami. W czasie noclegu na stadionie, konwojenci strzelali do skulonych i marznących więźniów, próbujących ogrzać się przez przytulanie się jednego do drugiego. Przez całą noc, słychać więc było strzały dochodzące z miejsca noclegu. Około 300 osób stłoczono w drewnianych szopach przystani wioślarskiej znajdującej się przy stawie – kąpielisku „Ruda”. Szopa zbita była dosyć prymitywnie z desek, które pod wpływem słońca i wyschnięciu utworzyły dosyć wielkie szpary na stykach jednej deski z drugą. Przez owe szpary mróz „wdzierał” się bez przeszkód do wewnątrz szopy, więc stłoczeni w niej więźniowie nie mieli szans na przeżycie – zamarzli w ciągu nocy. Według esencjonalnego opisu Jana Delowicza, kilkunastu więźniów mimo czujnej uwagi konwojentów, zdołało zbiec w lasy paruszowskie i znaleźć schronienie u Polaków zamieszkujących okoliczne miejscowości.

[…] Między innymi Franciszek Baron i Roman Pierchała z Rybnika wspólnie uratowali 2 więźniów, którzy ukryli się w lesie. Byli to polscy Żydzi, a jeden z nich pochodził z Łodzi. Nocą do okna domu Katarzyny i Józefa Fyrgutów w Kamieniu zapukał więzień, który – gdy wpuszczono go do środka – powiedział, że uciekł z Rybnika. Ukryto go w słomie na strychu obory. Nazywał się Karl Grün i był wiedeńczykiem. Tej samej nocy, około 23: 00, również Stanisława i Jan Zychowie, mieszkańcy przysiółka Młyny, usłyszeli stukanie w okno. Gdy otworzyli drzwi wejściowe, do wnętrza budynku weszło trzech mężczyzn w pasiakach. Byli to ojciec i jego dwaj synowie. Więzień ten powiedział w języku polskim, że uciekli z Rybnika. Gdy ogrzali się i zaspokoili głód, Jan Zych jeszcze tej samej nocy zaprowadził ich do stodoły w folwarku „Spendlowiec”, gdzie pracował, a już wcześniej ukryto więźniów zbiegłych podczas strzelaniny w lesie. Do domu Gertrudy Brzeziny w Kamieniu na Świerkach dotarł rano więzień ubrany w pasiak. Od niego (mówił po polsku) Gertruda oraz jej córki Marta i Elżbieta dowiedziały się, że uciekł z Rybnika. Zjadłszy podany mu posiłek, opuścił dom Brzezinów […]. O godzinie 6: 00 dnia 23 stycznia, nastąpił wymarsz kolumny z Rybnika. Najgorszy w skutkach była noc więźniów umieszczonych w owej szopie przystani wioślarskiej. Znajdowały się tam same zamarznięte szkielety ludzkie – w pozycji stojącej, jeden przy drugim. Kilkudziesięciu innych więźniów którzy z osłabienia i zimna nie mogli iść dalej, esesmani zamordowali przy ul. Gliwickiej – na mostku rzeczki Młynówki do której następnie zrzucili zwłoki. Niektóre z ofiar dawały jeszcze oznaki życia. Nie było jednak szans na uratowanie się, gdyż przydusiły je następne zrzucane do wody ciała pomordowanych. Kilka zwłok przyprószonych śniegiem leżało wzdłuż płotu na wysokości stadionu, ale po jego zewnętrznej stronie.Jest w książce Jana Delowicza i inny bardzo ważny opis dotyczący znanych w Rybniku gestapowców Sopali i Mainki:

[…] 23 stycznia, pomiędzy godziną 16: 00 a 17: 00, do sali restauracji „Wypoczynek” na Rudzie dwaj umundurowani gestapowcy, Georg Mainka i Sopalla, przyprowadzili około 35 więźniów, zbiegłych w czasie strzelaniny na terenie przysiółka Młyny. Przyszli oni pieszo z Kamienia przez Paruszowiec, a stamtąd obecną ul. Wyzwolenia i ul. Gliwicką dotarli do restauracji. Więźniów tych ustawiono przed północną ścianą szczytową (od strony Wielopola). Potem Mainka dwom więźniom dał polecenie wyjścia na zewnątrz. Tam na skarpie, w prawo od schodów prowadzących z tej sali na ul. Gliwicką, kazał im położyć się na brzuchu, głową do ul. Gliwickiej. Następnie dwa razy strzelił. Obaj zabici zostali strzałami w kark. Sopalla zaś w tym czasie pilnował w sali pozostałych więźniów.

Dokonawszy egzekucji, Mainka wrócił do sali i zawołał: „Zu zwei! ” Na zewnątrz wyszła kolejna dwójka więźniów, których zastrzelił w ten sam sposób jak poprzednich. Gdy już zamordował 8 więźniów, reszta nie chciała wychodzić z sali, wiedząc, co ich czeka. W odpowiedzi na odmowę Mainka otworzył do nich ogień z pistoletu maszynowego. Wszyscy więźniowie padli na podłogę, a na ścianie pełno było otworów po kulach karabinowych. Wybite również zostały szyby w oknach. Po tej masakrze Mainka wyszedł bez słowa z sali na zewnątrz, ku zwłokom wcześniej zastrzelonych 8 więźniów. Po chwili padł strzał. Przed budynkiem restauracji, obok zwłok więźniów, leżał na plecach ich morderca i całe usta miał zakrwawione. Był martwy, a w zaciśniętej dłoni trzymał pistolet, który zabrał mu gestapowiec Sopalla. Potem sprawdzał on, który z więźniów jeszcze żyje. Każdego, który zdradzał oznaki życia, dobijał strzałem w czoło. W ten sposób Sopalla zamordował 8 żyjących jeszcze więźniów, którym wcześniej udało się uniknąć śmiertelnej kuli, oraz dobił kilku rannych, którzy jęczeli z bólu. Z rozbitych czaszek mózg spływał na podłogę. Wszyscy byli młodzi; wiekiem nie przekraczali 40 lat. (Po wojnie na podłodze owej sali, na pół zburzonej w wyniku działań frontowych, znajdowały się ciemne plamy zakrzepłej krwi, około 1 m. średnicy). Po dokonaniu tej zbrodni gestapowiec opuścił salę. Zwłoki drugiego Niemca zaś pozostały w miejscu jego śmierci. Po upływie dwóch godzin, około 18: 00, jeden z leżących w sali więźniów zaczął głośno jęczeć. Był polskim Żydem. W tym momencie do sali weszło 2 innych gestapowców, z których jeden zastrzelił jęczącego. Przyprowadzili też oni kolejnych 6 więźniów. Wszyscy byli młodzi, mieli około 30 lat. Gdy weszli do sali, kazano im stanąć w szeregu pod ścianą, naprzeciw drzwi wejściowych, w odległości pół metra jeden od drugiego. Potem obaj zaczęli wyjmować pistolety z kabur. Wtedy więźniowie, zdając sobie sprawę z tego, co ich czeka, zaczęli prosić hitlerowców w języku polskim, aby darowali im życie, gdyż mają rodziny, dzieci. Niemcy jednak nie okazali litości i wszystkich zamordowali strzałami w czoło. Potem odeszli w stronę miasta. W tym samym dniu widziano również, jak jeden z gestapowców ścigał przed stadionem więźnia biegnącego od centrum Rybnika. Umundurowany był na czarno i na głowie miał czapkę polową z daszkiem. Przed nim zaś, w odległości około 100 m, uciekał 18 – letni chłopak. Zmierzał on w kierunku nie zamarzniętych stawów na Rudzie. Gdy dotarł do jednego z nich, bez zastanowienia wszedł do wody (drugi od ul. Gliwickiej). Chciał wpław przedostać się na drugą stronę, gdzie był las, a w nim ocalenie. Wcześniej jednak na brzeg stawu przybiegł gestapowiec, który natychmiast zaczął doń strzelać i po kilku strzałach trafił go w plecy. Więzień pogrążył się w wodzie i już się nie wynurzył. Gestapowiec jeszcze przez chwilę stał na brzegu, a potem zawrócił w stronę miasta. Nazajutrz, krótko przed południem, przed siedzibę gestapo w Rybniku zajechał wojskowy samochód ciężarowy w kolorze zielonym, cały kryty blachą. Gdy kierowca zameldował swój przyjazd, pijani gestapowcy wyszli z budynku i otworzyli tylne drzwi samochodu. Na podłodze leżało ciało Georga Mainki. Obejrzawszy zwłoki, wrócili do budynku, a samochód odjechał w nieznanym kierunku. […]

[…] Po wyzwoleniu, na stadionie w Rybniku, który był jednym z miejsc noclegu więźniów, odbyła się msza żałobna w ich intencji. Wzięli w niej tłumnie udział miejscowi i okoliczni mieszkańcy. Mszę celebrował ks. Maksymilian Goszyc. Po mszy wszyscy udali się na cmentarz Zakładu Umysłowo Chorych. Tam nastąpiło uroczyste odsłonięcie pomnika. Na zbiorowej mogile ustawiono drewniany krzyż, a harcerze z rybnickiego Hufca złożyli przyrzeczenie. Spoczywają na wieki, na wiecznie polskiej ziemi rybnickiej. A było ich 385, ludzi miłujących życie i swobodę, a których zamordowali w Rybniku zbrodniarze, dla których śmierć i mord były rzemiosłem, przed którym pochodnie Nerona stanowią drobne barbarzyństwo. Pamięci ich społeczeństwo Rybnika ofiarowało pomnik – dokument hitlerowskiego ludobójstwa i dowód wspaniałej ofiary, złożonej przez byłych więźniów politycznych na ołtarzu Ojczyzny. […]. Po masowych morderstwach więźniów w Rybniku, kolumna ewakuacyjna ruszyła dalej – w kierunku Raciborza, a stamtąd przez Głubczyce, Prudnik do Głuchołaz.

Powołam się kolejny raz na relację Leona Foksińskiego znajdującego się w tej kolumnie ewakuacyjnej:

[…] „28 stycznia doszliśmy w okolice Głuchołaz. Tam zaprowadzono nas do jakiegoś dworu, gdzie spędziliśmy noc w stodole. Było nas już wtedy bardzo mało, ok. 600 osób. ”

[…] „W ciągu 10 dni transportu ewakuacyjnego zaledwie 4 razy podano nam posiłek – i to tylko same kartofle. Nie dostaliśmy jednak niczego do picia, więc pragnienie zaspakajaliśmy śniegiem”.

Z Głuchołaz, „oświęcimski” transport „przez Rzędówkę” rozdzielał się w taki sposób, że część więźniów prowadzono dalszą drogą przez Świdnicę, Strzegom do KL Gross – Rosen, natomiast druga grupa skierowana została w kierunku zachodnim – do Wałbrzycha. Niewiele więźniów przeżyło ów transport – poza tymi, którym jak Leonowi Foksińskiemu udało się z tego transportu szczęśliwie uciec. Odsyłam jednak zainteresowanego czytelnika do książki Jana Delowicza „ŚLADAMI KRWI”, gdzie bardzo szczegółowo opisane są poszczególne fragmenty marszu oraz zeznania świadków o tej tragedii – spowodowanej przez złoczyńców z pod znaku „SS”.

Jerzy Klistała

kwi 182007
 

Przedstawiamy część 2 artykułu Pana Jerzego Klistały na temat działań ruchu oporu w Rybniku w latach 1939-1945.
Tu przeczytasz pierwszą część Wydarzeń w Rybnickiem 1939-1945.

Przez kuriera Pawła Jaszka z Rybnika, Sobik nawiązał kontakt z komendą wojewódzką oraz z centralą ZWZ w Warszawie. W efekcie tych spotkań Związek Walki Zbrojnej, tworzony od pierwszych miesięcy 1940 r., w październiku tegoż roku rozpoczął formalną działalność konspiracyjną. W skład ZWZ weszli członkowie wspomnianych już zdekonspirowanych organizacji oraz inni rybniccy patrioci.

Na czele Rybnickiego Inspektoratu ZWZ – kryptonim „Rokita” stał Władysław Kuboszek pseud. „Kuba”, „Robak”, „Rokosz”, „Bogusław”. Komendantem Rybnickiego Podokręgu ZWZ został z mianowania komendy wojewódzkiej Stanisław Sobik. Podokręg ten obejmował Rybnik, Zebrzydowice, Ligotę Rybnicką, Ligocką Kuźnię, Boguszowice, Jankowice, Chwałowice, Kamień, Rydułtowy, Czerwionkę, Dębieńsko oraz Knurów. Kwatera główna komendy ZWZ w Rybniku mieściła się przy ul. Sobieskiego 14 – w mieszkaniu Andrzeja Kaszuby, mistrza szlifierskiego. Tam też niektórzy nowo wstępujący do ZWZ składali przysięgę wierności wobec organizacji. Po aresztowaniu Kaszuby zebrania kierownictwa i małych grup członkowskich ZWZ odbywały się w Rybniku – w mieszkaniach Franciszka Sztramka, Jerzego Kufiety, Franciszka Ogona, Jana Klistały, Alojzego Siąkały, braci Henryka i Karola Miczajków – lub u Stanisława Błażewskiego w Zebrzydowicach Rybnickich.Poszczególne komórki ZWZ dzieliły się na oddziały: wojskowy, służby wywiadowczej, pomocy społecznej i administracji. Struktura wojskowa rybnickiego obwodu wyglądała następująco:
Stanisławowi Sobikowi podlegali: Karol Stanek – komendant ZWZ dla miasta Rybnika i Jan Węgrzyk – komendant powiatowy ZWZ (do 14 II 1943 r. – gdyż także został aresztowany w dniach 11-13 lutego 1943 r.). Komendantowi miasta podporządkowane były kompanie ppor. Antoniego Stajera pseud. „Feliks”, „Lew” i Jana Śpiewoka z Paruszowca. Szefem kompanii był Alozjy Burda pseud. „Ryś”. Dowódcami plutonów byli między innymi: Alfred Tkocz pseud. „Gruszka”, a po jego śmierci Maksymilian Kania pseud. „Szteker”, Józef Śmieja pseud. „Sosna”, Józef Hadyma z Przegędzy, Augustyn Szymik z Czerwionki i Albin Liszka z Zebrzydowic. Grupą dywersyjną dowodził Paweł Górecki pseud. „Hanys”, a oddziałem politycznym Wilhelm Kula pseud. „Bogacki” z Boguszowic (wg. książki Rybnik. Zarys dziejów miasta od czasów najdawniejszych do 1980 roku, red. Jan Walczak)
W grupie dywersyjnej działali przedwojenni żołnierze zawodowi, osoby, które przeszły tzw. obowiązkowe przeszkolenie wojskowe, oraz inni członkowie ZWZ pragnący walczyć zbrojnie z okupantem. Potocznie nazywano ich „liniowcami”. Dowódcą siatki wywiadowczej ZWZ był Paweł Cierpioł pseud. „Dymitrow”, „Makopol”, a olbrzymi udział w jej budowaniu na terenie obwodu rybnickiego, a później także cieszyńskiego, miał Jan Margiciok pseud. „August”, były członek SZP. Kapelanem Rybnickiego Inspektoratu ZWZ/AK został ks. Józef Kania pseud. „Ojciec Michał”.
Pracą oddziału pomocy społecznej kierowali Władysław Malinowski, Anna Wolna, Klara i Gabriela Sławik, Rita Wieczorek i Wilhelm Przybyła. Oddział ten zdobywał blankiety kartek żywnościowych i odzieżowych oraz zbierał od godnych zaufania sponsorów fundusze na pomoc dla pokrzywdzonych przez okupanta i potrzebujących wsparcia materialnego rodzin polskich. W wydawanym przez ZWZ biuletynie konspiracyjnym podawano inicjały darczyńców i wielkość wpłaconych datków, a także zamieszczano krótkie słowa wdzięczności. Do aktywnych działaczy oddziału pomocy społecznej należały Ludmiła Warzecha, która przekazywała lekarstwa dla Polenlager nr 56 w Lyskach, oraz Janina Dziuba, która prowadziła mleczarnię przy ul. Wodzisławskiej i dostarczała polskim dzieciom mleko bez kartek. Kinga Węglowa obchodziła znajome osoby, rozdawała im zasiłki finansowe, kartki żywnościowe i udzielała innego rodzaju pomocy materialnej. Pomoc sanitarno-lekarską nieśli Polakom rybniccy lekarze, m. in. Józef Krotoski, Augustyn Wolny, Leonard Lisicki, Adolf Kubeczka, Franciszek Kubacki, M. Gnioździorz, Kazimierz Siedleczka, Eryk Winkler.
Wielkie zasługi dla sprawnego działania sieci kontaktowej organizacji oddał Franciszek Ogon, właściciel sklepu księgarsko-papierniczego w Rybniku. W sklepie tym, mieszczącym się w centrum miasta przy obecnej ul. Sobieskiego 20, zorganizowano punkt kontaktowy ZWZ. Olbrzymią rolę w działalności konspiracyjnej ZWZ odegrali także bracia Henryk i Karol Miczajka. Karol Miczajka pseud. „Jaskółka”, „Akwamaryn”, oprócz aktywnej działalności w sekcji charytatywnej, wystawiał Polakom zezwolenia na posiadanie radioodbiorników. Brat Karola – Henryk Miczajka pseud. „Wróbel”, przeprowadzał nasłuch radiowy, przede wszystkim audycji polskojęzycznego Radia Londyńskiego. Bardzo często tą właśnie drogą Rząd Emigracyjny przekazywał w zaszyfrowanych informacjach instrukcje dla krajowych organizacji i grup ruchu oporu oraz koordynował ich działania. Poprzez nasłuch radiowy zbierano także informacje o aktualnej sytuacji wojsk hitlerowskich w okupowanej Europie i na froncie wschodnim. Na podstawie tych danych prognozowano terminy wyzwolenia ziem polskich oraz opracowywano strategię aktywnego uczestnictwa w walkach wyzwoleńczych organizacji ruchu oporu działających w kraju. Pomyślne dla Polaków wiadomości o przegranych bitwach i klęskach wojsk niemieckich publikowano we wspomnianym już biuletynie konspiracyjnym, podnosząc morale członków podziemia, do których informacje te docierały.
Organizacja ZWZ walczyła z wrogiem przeprowadzając dotkliwe dla okupanta sabotaże i działania dywersyjne, a tam, gdzie było to możliwe – akcje zbrojne. Materiały wybuchowe potrzebne do wykonania akcji dostarczane były przez górników z okolicznych kopalń. Wysadzano mosty, tory kolejowe, a w zakładach przemysłowych Rybnika i okolic, gdzie produkowano wyroby dla potrzeb Rzeszy, uszkadzano maszyny. Rybniccy kolejarze przewozili w parowozach do różnych miejscowości materiały wybuchowe oraz broń. Uszkadzali także w przemyślny sposób kolejowe łącza sygnalizacyjne, zwrotnice, szyny i inne urządzenia kolejowe.
Na temat akcji przeprowadzanych przez ZWZ w latach 1940-1943 brak jest szczegółowych danych, gdyż cała dokumentacja została zniszczona przez Józefa Sobika 11.02.1943 r., kiedy to Gestapo aresztowało większość członków organizacji. Udokumentowane są jednak akcje przeprowadzone przez rybnickie AK w późniejszym okresie, jak np. napad na pocztę w Rybniku w grudniu 1943 r., liczne uszkodzenia linii kolejowych (Sumina – Rybnik, Racibórz – Nędza – Koźle, Gotartowice – Żory, Niedobczyce – Rybnik, Rybnik – Paruszowiec) oraz linii telefonicznych. Dokonano też kilku napadów na niemieckie sklepy przemysłowe i spożywcze.
Broń zdobywali wszyscy członkowie organizacji i w każdy możliwy sposób, m. in. ograbiając lub rozbrajając funkcjonariuszy i żołnierzy niemieckich, napadając na wartownie i składy broni. Składnicą zdobycznej broni była stodoła gospodarza o nazwisku Prus, usytuowana przy ul. Łokietka w Rybniku, gdzie w słomie lub w specjalnym schowku pod pryzmą nawozu magazynowano broń i amunicję.
Oprócz gromadzenia broni i materiałów wybuchowych oraz przeprowadzania akcji sabotażowych organizowano także wojskowe szkolenia dla członków ZWZ, przygotowujące do walki wyzwoleńczej z okupantem.
W październiku 1941 r. organizacja była już mocno zakorzeniona w Rybniku, toteż z inspiracji komendy wojewódzkiej powstały oddzielne obwody: Rybnik, Koźle, Cieszyn i Pszczyna. Nowe komórki ZWZ zakładał Stanisław Sobik. W sprawach organizacyjnych jeździć musiał do różnych miejscowości na Śląsku i poza nim, w czym bardzo dużą pomoc okazał mu jego szwagier, Jan Klistała. Przewoził on Stanisława w parowozie m. in. przez granicę do Krakowa, gdzie Sobik spotykał się z działaczami i wyższej rangi dowództwem ZWZ.

Dnia 14.02.1942 r. rozkazem Naczelnego Wodza nastąpiło przemianowanie ZWZ na Armię Krajową. W tym też okresie Rybnicki Inspektorat, jako jeden z czterech w Okręgu Śląskim, funkcjonował bez większych zakłóceń.
W początkach działalności ZWZ niemal regułą było, że dla zachowania większego bezpieczeństwa kontaktowało się ze sobą jedynie dwóch, trzech ludzi, jednak w miarę rozrastania się organizacji spotykali się w grupach trzy – lub pięcioosobowych u poszczególnych członków ZWZ. Należało jednak zachować wielką ostrożność, gdyż mieszkania wielu Polaków były obserwowane przez konfidentów. Gdy zaistniała konieczność spotykania się członków organizacji w szerszym gronie, Stanisław Sobik w porozumieniu ze swoim ojcem zebrania takie organizował w kuźni przy ul. Wodzisławskiej. W warsztacie tym odbywały się także zaprzysiężenia nowych członków, co szczegółowo opisuje Józef Sobik w swoim pamiętniku.

Niestety, mimo stosowania wielkiej ostrożności, rozpoczęły się coraz częstsze „wpadki” członków ZWZ/AK z Rybnika i okolicy. Okupant wprowadził system denuncjacji i inwigilacji, w którym znaczący udział mieli przedwojenni szpiedzy oraz dywersanci z pierwszych dni wojny. Znaleźli się tacy, którzy – z obawy o własną skórę lub wręcz dla materialnych profitów – oferowali hitlerowcom swoje usługi, znając doskonale środowisko, w którym dotychczas się obracali. System szpiegostwa panował nie tylko w życiu publicznym, ale docierał także do domów, do rodzin. Denuncjacje nie zawsze miały podłoże polityczne – często wynikały ze złych stosunków sąsiedzkich, gdyż nadarzała się teraz sposobność, aby dosadnie okazać tłumioną w sobie dotychczas zawiść czy wrogość do sąsiada.
Jednym z takich renegatów okazał się Jan Zientek, od którego Gestapo otrzymało bardzo obszerną dokumentację i wykaz członków Związku Walki Zbrojnej/AK, skutkiem czego od 11.02.1943 r. rozpoczęły się masowe aresztowania członków organizacji z Rybnika i okolic. (Jako autor niniejszej informacji, zwracam uwagę, że bardzo obszernie opisałem postać zdrajcy przy opracowaniu o moim ojcu Janie Klistała oraz Jego koledze Rupercie Urli).
Do 13.02.1943 r. aresztowano około 60 osób. W tych też dniach wszyscy byli wstępnie przesłuchiwani na miejscu, w rybnickim Gestapo. Nie szczędzono im przy tym bicia, kopania i innych sposobów zadawania bólu. Aresztowanych było tak wielu, że z trudem zmieszczono ich wszystkich w budynku Gestapo, przez co niemożliwe było skrupulatniejsze zajmowanie się nimi pojedynczo. Wszyscy uczestnicy tamtych wydarzeń, z którymi udało mi się porozmawiać, mówili, że nie mieli wtedy wątpliwości co do swego dalszego losu. Byli przekonani, że zostaną wywiezieni do więzienia śledczego w Mysłowicach, a później do któregoś z obozów koncentracyjnych. Tak robiono w poprzednich przypadkach z członkami zdekonspirowanych organizacji POP i SZP. Dnia 13 lutego około południa wszystkich aresztowanych wywieziono do KL Auschwitz.
W czerwcu 1943 r., w związku z dekonspiracją ZWZ/AK w Cieszynie, Gestapo uzyskało ślad wiodący do ZWZ/AK w Rybniku, w wyniku czego doszło do kolejnych aresztowań. Zatrzymanych zostało wtedy przeszło 40 rybnickich działaczy ZWZ/AK.
Niektórym członkom ZWZ/AK udało się uniknąć aresztowania. Przeczuwając niebezpieczeństwo zdołali ukryć się w bezpiecznych miejscach. Tak właśnie było z dowódcą kompanii, Antonim Steierem, który ukrył się w Rzędówce koło Rybnika. Po krótkim okresie „wyciszenia” objął on w grudniu 1943 r. kierownictwo komendy powiatowej AK. Organizacyjnie podlegał Inspektoratowi Rybnickiemu AK, na czele którego stał Władysław Kuboszek, a po jego śmierci w czerwcu 1944 r. – Paweł Cierpioł.
Po aresztowaniach w lutym i w czerwcu 1943 r. bardzo szybko zorientowano się, kto był zdrajcą. Odnowiona personalnie rybnicka komenda ZWZ/AK wydała na Jana Zientka wyrok kary śmierci. Gestapo wiedziało jednak, co może grozić ich współpracownikowi, dlatego też w parę dni po aresztowaniach w luty 1943 r. Zientek przeniesiony został przez niemieckich opiekunów do Krakowa, a później do Czech i prawdopodobnie w głąb Niemiec.
Kompania Antoniego Steiera w dalszym ciągu aktywnie walczyła z okupantem. Zdobywano żywność, odzież i broń, dokonywano dywersji i sabotaży, likwidowano szpicli i żandarmów niemieckich – szczególnie okrutnych dla rybniczan. Antoni Steier stał na czele kompanii do momentu wkroczenia wojsk radzieckich do Rybnika.

sty 242007
 
Leszczyny. Na wzgórzu obok stacji kolejowej Rzędówka ustawiono potężny pomnik z piaskowca, przedstawiający kobietę, która jedną ręką przyciska zranione serce,a drugą, skierowaną ku niebu, zdaje się oskarżać i ostrzegać. Pomnik ten odsłonięto 8 maja 1966 roku, w związku z obchodami 1000-lecia Państwa Polskiego by uczcić ofiary faszyzmu.

Pomnik w Leszczynach

Pomnik w Leszczynach

W 1945 roku kiedy to armia radziecka była coraz bliżej, Niemcy likwidowali z wielkim pośpiechem obóz koncentracyjny w Oświęcimiu. 18 stycznia 1945 roku, 6000 więźniów opuściło teren obozu, skierowano ich do Gliwic gdzie załadowano do węglarek. Pociąg miał ruszyć w kierunku Wrocławia, ale musiał przepuścić pociągi wojskowe. Skład z byłymi więźniami z Oświęcimia stał w miejscu kilka dobrych godzin po czym ruszył przez Makoszowy, Knurów do Raciborza. Pociąg tylko dojechał do Leszczyn , grupa polskich dywersantów przerwała połączenie telefoniczne między stacją Leszczyny a Paruszowcem.
Niemcy spodziewali się pułapki i nie wypuszczali pociągów w tym kierunku. Przeładowany zziębniętymi i wygłodzonymi więźniami pociąg, stał przez 3 dni i noce na bocznicy mimo głodu i mrozu więźniowie zachowywali sie spokojnie. Dopiero w Niedzielę okoliczna ludność usłyszała tupot i jęki rozgrzewających się ludzi. W poniedziałek komendant dowodzący telefonował do zwierzchnictwa, z pytaniem co ma robić z tymi ludźmi. Najprawdopodobniej dostał rozkaz zlikwidowania wszystkich. Wydał rozkaz opróżnienia pociągu i wymarszu.
Słabych, chorych, i próbujących ucieczki zastrzelono na miejscu. W wagonach zostało wielu zamarzniętych, podduszonych czy zmarłych z głodu. Z ocalałych, uformowano pochód, który miał ruszyć przez Kamień do Rybnika. Podzielono grupę na trzy części, każda inną drogą. Wygłodniali wymarznięci okrywali się kocami, na nogach mieli drewniaki albo kawałki tektury owiniętej szmatami. Byli tacy, którzy szli boso. Miseczki, garnuszki do jedzenia ciągnęli za sobą na sznurkach bo wypadały im ze zgrabiałych rąk, ukradkiem lizali śnieg. Okoliczni mieszkańcy widząc to, usiłowali podarować im kawałek chleba jednak próby jakiejkolwiek pomocy kończyły sie śmiercią. Zastrzelono każdego kto poprosił o szklankę wody. W restauracji obok drogi stacjonowali niemieccy żołnierze oni sami widząc te okropności mówili, że nigdy by nie pomyśleli że Niemcy mogą robić coś podobnego, że są do tego zdolni. Inni zastanawiali się, co będzie z nimi jak nadejdą Rosjanie, którzy już są tak blisko. Z czasem czujność oprawców osłabła. Komendant prowadzący grupę ul. Szewczyka specjalnie wytworzył taką sytuację, że więźniowie mogli ratować się ucieczką.
Pierwsza kolumna – 300 osób została rozstrzelana koło zakładu psychiatrycznego, druga w Młynach, w czasie postoju upozorowano napad partyzantów i rozpoczęto strzelanie. Więźniowie którzy nie padli od strzału rozpierzchli się po lasach okolicznych domach stodołach, szopach. Kilku Niemców korzystając z wielkiego zamieszania zmieniło mundur na pasiak i przyłączyło się do szukających schronienia. Mieszkańcy Młynów rozdali wszystkie zapasy chleba, gotowanych ziemniaków. Po godzinie rozpoczęto poszukiwania. Niektórzy więźniowie nadal trzymali się SS-manów i przez pola wrócili z nimi na peron, zostali wywiezieni pociągiem do Rybnika. Następnego dnia, Niemcy przyjechali szukać uciekinierów za pomocą psów. Około 15-stu znaleziono, zabrano na teren zakładu psychiatrycznego i rozstrzelano. O ich losie dowiedziano się od więźnia, który pod trupami przeleżał całą noc, a następnie ukrywał się w Kamieniu. Po południu na stację sprowadzono kilku miejscowych mężczyzn oraz Ukraińców pracujących w Leszczyńskim dworze by zakopali trupy.
Spora ilość więźniów przeżyła. Chowali się w Młynach i Świerkach na drzewach. Bali się wychodzić do ludzi, bo Niemcy powiedzieli im że to teren zamieszkały przez Niemców, jednak mroźnymi wieczorami głód wypędzał ich do pobliskich domostw. W tajemnicy dostarczano im do ich kryjówek żywność i ciepłą wodę. Wśród nich byli Czesi, Żydzi polscy i niemieccy, Francuzi, Belgowie i Węgrzy a nawet jeden obywatel Algierii, który przez pomyłkę zamiast do obozu jenieckiego trafił do koncentracyjnego. 28 stycznia 1945 nadjechali Rosjanie, chcieli ich także rozstrzelać jednak dzięki wstawiennictwu miejscowych ludzi kazali im po prostu stracić się z oczu, uciekać do lasu. Część ocalałych znajdowała schronienie w odleglejszych miejscowościach w Książenicach Lasokach, Ochojcu, Golejowie i Wielopolu. W tym samym czasie gospodarze ukrywali u siebie jeńców zatrudnionych w czasie okupacji w pobliskich kopalniach. Po wkroczeniu wojsk radzieckich, 46 osób zmarłych w krwawych dniach styczniowych pochowano we wspólnej mogile na cmentarzu w Książenicach, a 29 lipca 1945 roku urządzono uroczysty pogrzeb wszystkim pomordowanym na Rzędówce, zakończony uroczystą procesją na masowy grób obok torów kolejowych. Postawiono tam krzyż, a potem tablicę pamiątkową z napisem „Chwała poległym w walkach o wolność ziemi śląskiej, zamęczonym w obozach koncentracyjnych oraz 447 bezimiennym więźniom politycznym pomordowanym w styczniu 1945 roku na Rzędówce. Liczba osób, które straciły wtedy życie, nie była ustalona ostatecznie. Wielu z nich pochowano w Książenicach, niektórych w pobliżu torów. Protokół z ekshumacji zwłok, której dokonano w 1958 roku wyjaśnia, że było tam 288 nie rozpoznanych zwłok z terenu przy stacji kolejowej Rzędówka. Spoczywają oni na cmentarzu w Gliwicach, zaś w Leszczynach koło stacji kolejowej stoi wspomniana na wstępie kobieta z piaskowca, niemy świadek oskarżenia…
Krzyż obok torów

Krzyż obok torów

Tablica

Tablica

Tablica pod pomnikiem

Tablica pod pomnikiem