Na jej ślad natknąłem się zupełnym przypadkiem, przeglądając przedwojenny numer „Polski Zachodniej” – gazety ukazującej się wówczas na Śląsku, której redakcja mieściła się w Katowicach. Egzemplarz z dnia 26 sierpnia 1939 roku, oprócz natłoku informacji o niemieckich prowokacjach i zbliżającej się wojnie, zawierał również artykuł znanego z upamiętniania lokalnej historii i pielęgnowania śląskich tradycji, rybnickiego werbisty ojca Emila Drobnego. Bohaterką tekstu jest Elżbieta Bilecka, współcześnie nieznana bliżej poetka, którą los na krótko, bo tylko na jeden rok, związał z ówczesną podrybnicką wsią Niedobczyce.
Rodzice nazywali ją Elii i poza aktem urodzenia, który odnalazłem w Archiwum Państwowym w Raciborzu, właściwie nigdzie nie figuruje pod imieniem Elżbieta. Przyszła na świat 23 lipca 1888 roku, jako trzecia córka Teodora Bileckiego i Ludwiki Buchwald, którzy jedenaście lat wcześniej zawarli związek małżeński w kościele parafialnym w Śremie. Ojciec Elli, pochodzący z Nieżychowa w gminie Wyrzysk na ziemi poznańskiej, był kolejarzem i to zapewne jego praca wytyczyła szlak wędrówki rodziny Bileckich. Pierwszym przystankiem na tej drodze był Racibórz, gdzie młode małżeństwo przybyło z najstarszą córką Ireną i matką Teodora Wiktorią. Oprócz wspomnianej już, przyszłej poetki, urodziła się tutaj jej starsza siostra Helena i młodszy brat Jan. Cierpienie od początku naznaczyło jej życie. Matka dziewczynki ciężko odchorowała poród, a samo dziecko urodziło się tak słabe i wątłe, że nie dawano mu większych szans na przeżycie. Z czasem ujawniły się kolejne choroby: skrzywienie kręgosłupa, które rzutowało na wadę postawy, a także problemy ze wzrokiem. We wspomnieniach Elli jest tylko jeden fragment odnoszący się do przyczyn jej choroby: „Wcześniej z żalem, dziś z wdzięcznością myślę o mojej nieco roztrzepanej niani, która dla wygody brała moje wątłe ciało na ręce, bo nie lubiła wozić mnie w wózku. Lekarz stwierdził, że było to przyczyną skrzywienia kręgosłupa i wszystkich zaburzeń mojego fizycznego rozwoju, który został zahamowany. Być może była ona tylko nieświadomym narzędziem w ręku Boga, po to by przez swoją niedbałość wytyczyć ścieżkę mojego życia? Jeśli tak było – mój Boże – okaż tej duszy bezgraniczną łaskę za każdy cierń i każdy kamień, którym ubogaciła moje życie.” Nie wiadomo czy wspomniana opiekunka rzeczywiście miała aż tak wielki wpływ na stan Elli, ale sposób w jaki wypowiada się o osobie, która tak mocno mogła naznaczyć jej życie, świadczy o jej niezwykłej wrażliwości. Tak zresztą sama siebie opisuje: nadwrażliwa, łatwo wpadająca w rozpacz, często płacząca. Naturalną pobożność rozbudziła w niej matka, opowiadająca swoim dzieciom historie biblijne. Swoją relację z ojcem najpiękniej oddała w jednym krótkim zdaniu: „Czułam jego miłość nawet wtedy, gdy mi tego nie okazywał.”
Najprawdopodobniej w 1894 roku Bileccy przeprowadzili się do Niedobczyc, gdzie ojciec otrzymał pracę w charakterze zawiadowcy stacji i zarządcy poczty. Zamieszkali na piętrze budynku stacyjnego, w którego dolnych pomieszczeniach mieściło się biuro i poczekalnia. Był to zburzony w 2017 roku dworzec na stacji w Niedobczycach (Rybniku Towarowym). Odnajdujemy go między innymi na pocztówce wydanej na przełomie XIX i XX wieku. „Baśniowa kraina to Niedobczyce, malutka mieścina ukryta głęboko w lasach, leżąca w odległości powyżej mili od najbliższego miasta Rybnika. Mieszkaliśmy zupełnie sami w małym domku na stacji. Wieś znajdowała się piętnaście minut drogi stamtąd. Chodziliśmy tam bardzo rzadko. Naprzeciwko naszego domu znajdowała się mała chatka dróżnika, w którym mieszkała rodzina z sześciorgiem dzieci. Tych czterech chłopców i dwie dziewczynki były jedynymi towarzyszami naszych zabaw. Ale i bez nich nie byliśmy samotni. Jedenastoletnia Irena, siedmioletnia Helena i ja mająca wówczas pięć lat, byłyśmy jak trójlistna kończyna. Nasze pokrewne charaktery i emocje pozwalały nam wokoło bez znudzenia cieszyć się sobą. Za domem były stajnie, szopy i zagroda w której mieszkały nasze kury i kogut, których liczba wynosiła sześćdziesiąt sztuk. Do gospodarstwa należał również wierny pies Waldman i bardzo liczna rodzina królików. Cały stłoczony tam zwierzyniec bardzo mi się podobał.”
Nie sposób sobie dziś wyobrazić, jadąc ulicą Wodzisławską i patrząc z wysokości wiaduktu na dzisiejszą stację Rybnik Towarowy i okoliczne zabudowania, że przed 120 laty rozciągały się w tym miejscu lasy, których końca nie można było dojrzeć. Jak wspaniałe wspomnienia pozostawił ten las w duszy poetki, odkrywa kolejny fragment wspomnień: „Tak jak ja kochałam ten las, tak on kochał mnie. Wydawało się, że jego pasją było wymyślanie, w jaki sposób umilić mi czas. Uszczęśliwiał mnie ogromnymi ilościami grzybów i jagód, które wędrowały do naszej kuchni i piwnicy. Jednak najpiękniejsze czary przygotowywał dla mnie w czasie Świąt Wielkanocnych i Bożego Narodzenia. O! Wielkanoc w Niedobczycach! Cała przyroda była jedną wielką pieśnią Zmartwychwstania. W odświętnych ubraniach, z ojcem i z mamą, szliśmy skrajem lasu wąską dróżką porośniętą wrzosem i mchem. A rodzice, którzy byli tak radośni i szczęśliwi tego dnia, powiedzieli nam, że mamy się rozbiec i szukać. Czyż sprawcą nie był ów dobry zając wielkanocny, którego widzieliśmy uciekającego dzień wcześniej? Czy to nie on zostawił dla nas jajka? Pobiegliśmy żwawo, aby zajrzeć w każdy dół i pod każdą jodłę. Wkrótce tu i tam dało się słyszeć radosne okrzyki, ponieważ wszędzie leżały kolorowe jajka, a nawet pomarańcze. Ja jak zwykle na początku nic nie znalazłam, pewnie dlatego, że miałam zbyt słaby wzrok. I wtedy mój kochany ojczulek wziął mnie za rękę i zaczął szukać ze mną, udając, że nie wie, gdzie są ukryte jajka. Nagle schylił się i radośnie szepnął do mnie: „Elli tam, widzisz? Piękne gniazdo na mchu.”
Po Wielkanocy 1894 roku ojciec zapisał swoje córki do szkoły w Rybniku. Prowadzona przez siostry szkoła znajdowała się w sąsiedztwie kościoła parafialnego pod wezwaniem Matki Boskiej Bolesnej. Późniejsza poetka wspomina, że uczyło się w niej około 60 dzieci, którymi zajmowała się przełożona i trzy młode nauczycielki. „Ile musiały włożyć trudu, zajmując się trzema rocznikami naraz. Wpajanie nam wiedzy, było heroizmem, zwłaszcza, gdy dzieci były takie jak ja” – pisze z humorem. Nie znosiła rachunków, uczenia się na pamięć, męczyły ją zadania domowe. Cierpiała z powodu źle dobranych okularów, sztywnych, zaopatrzonych w stalowe szyny butów, które ją uwierały. Pisze, że czasami, gdy ubierała buty, płakała tak mocno, że rodzice pozwalali zostać jej w domu. „Kiedy pociąg z Ireną i Heleną odjeżdżał, ściągałam buty i biegłam do lasu. Byłam wtedy najszczęśliwszym dzieckiem na świecie.”
Ostatnie wspomnienie zamykające rozdział, w którym Elli wspomina czasy niedobczyckie dotyczy narodzin jej młodszej siostry Małgorzaty w lipcu 1894 roku. Dziewczynka urodziła się chora, a cierpienia, których doznawało to niewinne dziecko wywarły ogromny wpływ na duszę jej sześcioletniej siostry. „Tę siostrzyczkę, która wydawała się jednym wielkim cierpieniem, kochaliśmy wszyscy jakby była niebiańską istotą. Dni, tygodnie i miesiące leżała w zwykłej kołysce i cicho jęczała z bólu albo patrzyła anielskimi oczami w nieznaną dal. Kiedy mówiliśmy do niej, jej delikatna twarzyczka przyjmowała dziwny, uduchowiony wyraz. Wydawało się wtedy, że rozumie, co do niej mówimy. Nigdy nie zapomnę jej słodkiego ale pełnego boleści uśmiechu, kiedy wyczuwała bliskość mamy, a mama kochała to cierpiące dzieciątko świętą, niezmierzoną miłością. Jeszcze teraz widzę, jak brała to słabe dziecko na ręce i huśtając, szeptała jej po polsku: „Ty moje słodkie, biedne, ukochane dzieciątko.” Akt zgonu zmarłej w czerwcu 1895 roku jedenastomiesięcznej dziewczynki, znajduje się w archiwum w Opolu, co oznacza, że w międzyczasie rodzina Bileckich wyprowadziła się z Niedobczyc.
Przeprowadzka do Opola podyktowana była chęcią ustabilizowania życia rodziny. Liczono na lepsze zarobki ojca, ale też przed dziećmi otwierały się szersze możliwości edukacyjne. Elli pobierała naukę u Sióstr Szkolnych z Notre Dame, których szkoła mieściła się przy Małym Rynku. W Opolu powstały pierwsze poważne utwory Elli. W 1910 roku wydała tomik poetycki zatytułowany „Szlachetny, śmiały i bogobojny”, pojedyncze wiersze opublikowane zostały w antologiach poetyckich i kalendarzach. Jej krótki biogram ukazał się w Leksykonie niemieckich poetów i prozaików wydanym w Lipsku w 1913 roku, a więc wtedy, gdy poetka miała zaledwie 25 lat.
Wiosną 1918 roku Elli trafiła do szpitala w szwajcarskim miasteczku Ilanz. Nawiązała tam niezwykłą przyjaźń z benedyktynem ojcem Maurusem Carnot, sławnym podówczas kaznodzieją, ale także poetą z klasztoru w Disentis. Być może jemu należy zawdzięczać, że Elli spisała swoje wspomnienia, gdyż to właśnie benedyktyni prawie dwadzieścia lat później doprowadzili do ich druku w książce pod tytułem „Elli Bileckis Heiliger Kampf” czyli „Święta walka Elli Bilecki”.
Po półrocznym pobycie w szpitalu 27 listopada 1918 roku, a więc w wieku 30 lat, życie Elli dobiegło końca. Miesiąc wcześniej napisała wiersz, w którym pożegnała się z najbliższymi.
Niewątpliwie jej biografia oczekuje jeszcze na głębsze badania. Być może uda się odnaleźć nieznane dotąd wiersze poetki. Na rozwiązanie oczekuje też zagadka, kto jest autorem portretu Elli, który znalazł się na pierwszej stronie wspomnianej książki.
Andrzej Korsarz
Serdecznie dziękuję mojej kuzynce Hannie Jurkiewicz za pomoc przy tłumaczeniu książki.
Bardzo dziękuję za ten artykuł. Elli Bilecki była moją wielką ciocią. Jej siostry Helene, Irene i Felizitas oraz jej brat Hanns zmarli w Bambergu (Bawaria).