(Stanisław Sobik nr obozowy 107482 w KL Auschwitz).
W książce zatytułowanej: „… Pozostaną w mej pamięci – do końca żywota”, w rozdziale poświęconemu Stanisławowi Sobikowi jest mowa o tym, jak współwięzień w KL Auschwitz Karol Miczajka (serdeczny kolega z działalności konspiracyjnej ZWZ/AK), , przy pomocy współwięźnia Hanusza ściągnął Sobika do swego komanda roboczego. Okres ich wspólnej pracy i pobytu na bloku (Blok 17a) wspomina Miczajka jako coś wyjątkowego, niemal z pogranicza doznania metafizycznego. Najdobitniej dał temu wyraz w artykule „Wspomnienie towarzysza niedoli”, napisanym po szczęśliwym powrocie z obozu.
„Pracowałem wtedy w komandzie „Gerätekammer”, mieszczącej się w tzw. „Stabsgebäude”. Był to magazyn sprzętu siodlarskiego, a stan całego „komanda” wynosił 2 ludzi. Praca polegała na utrzymaniu w czystości siodeł, uprzęży końskiej i rowerów. Kiedy mój towarzysz Duda został jako górnik przeniesiony na kopalnię Jawiszowice, zostałem sam i zaraz pomyślałem o tym, żeby na to miejsce ściągnąć Staszka. Praca tu bowiem nie była ciężka, „pod dachem” i – co najważniejsze – do roboty nikt nie napędzał. Sobik, dawny przywódca w pracy organizacyjnej, został nadal w obozie naszym wodzem ideowym, stał się niejako naszym ojcem, który zawsze umiał pocieszać, wlać wiarę i nadzieję w rychłe wyzwolenie.
Pracował wtedy w tzw. „Kiessgrubie” przy wydobywaniu żwiru. Praca tam była ciężka, na domiar złego spotykały go tam ze strony Grzonki z Rybnika, zawodowego rzezimieszka, który był kapem tego „komanda”, szykany i ostre napaści.
Przy pomocy kolegów – rybniczan: Jasia Gemskiego (Gembczyka) i Józka Hanusza, starych „lagrowców”, wyzyskując ich stosunek w tzw. „Arbeitsdienst’cie”, dostał Staszek pod koniec maja 1943 r. przydział do mojego „komanda”.
Przebywając teraz całe dni razem w zamkniętym magazynie, miałem sposobność poznać go głębiej. Szlachetna to była postać. Już za czasów jego działalności podziemnej zdumiewał mnie jego zapał, który umiał przelewać na swoich ludzi. Umiał wydawać rozkazy z równoczesnym narzuceniem silnej woli wykonania rozkazu. Potrafił oceniać zdolności swoich podwładnych i postawić każdego na właściwym stanowisku. Miał przy tym bezgraniczne zaufanie w uczciwość ludzką i to było jego jedynym błędem. Sam bezgranicznie uczciwy, wielki idealista, widział w każdym tylko dobre cechy charakteru, w każdym widział takiego zapaleńca, ja on sam. Takim pozostał do końca.
Zawsze skromny i cichy, znosił cierpliwie wszystkie ciężary i upokorzenia, które przynosił z sobą każdy dzień w Oświęcimiu. Skombinował sobie polską książeczkę do nabożeństwa, którą starannie ukrywał w magazynie między sprzętem i wiele chwil spędzał na skupionej i żarliwiej modlitwie. Myśli swoje często zwracał w kierunku życie pozagrobowego, wszczynał ze mną dyskusje na tematy oderwane, dążył do pogłębienia swojej wiary na podstawie dogmatów i Pisma Św., przechodził do zagadnień metafizycznych.
W prostej jego filozofii przebijała głęboka wiara w życie wieczne i Najwyższą Sprawiedliwość.
Kiedyś mówił Stach do mnie: Wiesz, Karol, miałem dzisiaj piękny sen. Otóż śniło mi się, że byłem wolny. Było tak cudnie na świecie! Piękna i uroczysta zieleń pokrywała ziemię i tak pięknie lipy kwitły…
W jakiś czas potem zaczęły przychodzić wyroki z Berlina. Obserwować można było, jak według kolejnych numerów wzywano ludzi do podpisania tzw. „Schutzhaftbefehlu” (nakazu aresztowania) lub na blok jedenasty, skąd już nie wracali. Numery wzywanych wzrastały z dnia na dzień i nieustępliwie zbliżały się do naszych liczb. Ucichły rozmowy, rozproszyła się nasza grupka, która często schodziła się na pogawędki. Każdy dążył do samotności.
Pogodny czerwiec rozwinął wdzięki lata w całej krasie. Ci, którzy pracowali na „Aussenkomandach”, opowiadali jak pięknie jest na świecie. Opowiadali o kołyszących się łanach kłosów, o czystej i wonnej zieleni łąk, pokrytych kobiercem kwiatów, opowiadali o drzewach przydrożnych, udzielających rozłożystymi koronami ożywczego cienia…, gdy w obozie słońce prażyło bezlitośnie wychudzone twarze więźniów i bezwłose głowy, spalając je na ciemny brąz i pokrywając strudzone czoła kroplami potu.
Piękny i inny był świat za drutami. Ten świat nieznany był już nam, istniejący tylko w dziedzinie marzeń i wyobraźni. Jakże daleko był od nas!
Wstał cudny poranek święta Bożego Ciała, przynosząc z sobą wiele refleksyj i wspomnień z minionych lat: piękna pogoda, gałązki brzozowe, uroczysty i podniosły nastrój, procesja, dzieci w bieli, ksiądz z monstrancją pod baldachimem i kwiaty, kwiaty, kwiaty…
W obozie dzień ten nie różnił się niczym od tylu innych dni roboczych. A jednak… Wyruszamy rano ze Staszkiem do naszej „budy” do siodeł i rowerów, postanawiając zgodnie jak najmniej pracować. Istotnie tak się złożyło, że nie pilnowano nas w ten dzień tak dokładnie.
Stach był wyjątkowo poważny, ale ani cienia smutku nie odkryłem na jego twarzy. Uniesiony był jakimś radosnym nastrojem, twarz miał rozpromienioną. Marzyliśmy o tym, jak to wkrótce na wolności będziemy mogli uczestniczyć w procesji Bożego Ciała i śpiewać po polsku…
Patrzę do okna, przez które widać było kulistą koronę lipy, usianą złocistymi kwiatkami.
Patrz Stachu, – mówię do Sobika – jaka piękna jest lipa i jak cudnie kwitnie.
Otworzyliśmy lekko okno, by wpuścić trochę zapachu lipowego kwiecia. Wieczorem wróciliśmy na blok, gdzie oczekiwała na Stacha paczka z domu. Już się i apel skończył, więc Stach zabrał się do rozpakowania paczki i przyrządzenia kolacji.
Nie zaczął jeszcze jeść, gdy pisarz blokowy wywołał Jego numer: – Zgłosisz się zaraz w „Schreibstubie” – mówi.
Stach odłożył wszystko i zostawił na łóżku, a sam poszedł.
Tknęło mną złowrogie przeczucie, przypomniał mi się sen Stacha o wolności i o kwitnącej lipie.
Poszedłem z nim do „Schreibstuby”, gdzie czekało już kilku innych o podobnych numerach – między innymi szwagier Stacha – Janek Klistała.
Wiedziałem, co ich czeka.
Odprowadzano wszystkich na blok 11. Idzie nas kilku w pewnym oddaleniu za nimi. Oglądają się, rzucają nam drobne przedmioty, które mieli przy sobie: zapalniczkę, cygarniczkę, pędzel do golenia…
Weźcie to na pamiątkę! Już się nie zobaczymy!
Jeszcze jedno spojrzenie, jeszcze jedno skinienie ręki, jeszcze jeden uśmiech, w którym był żal i łzy, a potem zaciśnięte zęby i głowa dumnie odrzucona do góry i ostatnie słowa do nas: Trzymajcie się! Pozdrówcie nasze żony i dzieci!
A potem ciężkie, żelazne drzwi zamknęły się z łoskotem, i ciężka sztaba żelazna podparła je z wewnątrz.
Widziałem Go po raz ostatni. Stach przestał żyć dla świata. Ta, o którą tak nieugięcie walczył, zażądała od Niego ofiary życia i krwi…”
Wspólna niedola Karola Miczajki i Stanisława Sobika trwała od końca maja do 24 czerwca 1943 r. Wtedy to Sobika przeniesiono na blok jedenasty, gdzie następnego dnia wraz z innymi więźniami został rozstrzelany.
Przypominam powyższy tekst, gdyż nie mogę zrozumieć znieczulicy władz miasta Rybnika (obecny Prezydent jest z wykształcenia historykiem), że można okazać tak jawnie nieczułość dla osób, które gdy Ojczyzna była w potrzebie, w patriotycznym odczuciu swego obowiązku dla tejże Ojczyzny – oddali życie w jej obronie!
Jerzy Klistała