Bardzo często wracam do wspomnień, gdy jako 19-letni chłopak w roku 1954 roku, po ukończeniu szkoły średniej, rozpocząłem pracę zarobkową na Kopalni Węgla Kamiennego „Rymer” w Niedobczycach w Oddziale Maszynowy – dół. Sztygarem prowadzącym Oddział był Ryszard Zimoń, zaś sztygarami zmianowymi byli Weideman, Gawlas, Płaczek. Sztygarówka – pomieszczenie biurowe dla Oddziału Maszynowy Dół, znajdowało się na poziomie 400 metrów pod ziemią. Z pomieszczenia tego korzystał także Sztygar Oddziału Elektryczny Dół, a był nim Cieślik. Ryszard Zimoń i Cieślik byli mniej więcej w tym samym wieku, a pozostali sztygarowie w wieku młodszym.
Gdy pierwszy raz zjechałem windą w towarzystwie Weidemana na „dół”, zaprowadzony zostałem właśnie do owej sztygarówki – do Ryszarda Zimonia. Spotkanie to było na tyle „obowiązkowe”, gdyż musiałem być zaewidencjonowany u przełożonego, przeszkolony w zakresie przepisów BHP, a ponad to, – w następnych dniach sztygar prowadzący przy współudziale sztygarów zmianowych, rozdzielali konkretny przydział zajęć na dany dzień. Drzwi od pomieszczenia w którym „urzędował” dozór nie było, więc kontakt dozoru z pracownikami był bezpośredni, wzajemna i bezpośrednia obserwacja, pozwalała wyrobić sobie zdanie o każdym pracowniku a także pracowników o zwierzchniku. Nie było żadnych tajemnic i niczego do ukrywania jednych przed drugimi.
Pracownicy często przypisywali komuś „przezwisko” czy określenie. W tym przypadku na Ryszarda Zimonia mówili – „Richard”, jako zdrobnienie od Ryszard, ale jakże pozytywny stosunek wyrażało to „Richard” – do Niego i o Nim!
Nie chcę by zabrzmiało to okazjonalnie – pod wpływem osobistych spekulacji, ale „Richard”, był jako nasz zwierzchnik, najlepiej ocenianą postacią. Nie można było nie zauważyć jego bezprzykładnej moralności, przykładnej uczciwości, sprawiedliwości w traktowaniu swoich podopiecznych, posiadał wielki autorytet w zakresie zagadnień technicznych, a był odpowiedzialny za sprawne działanie wszystkich pracujących pod ziemią urządzeń mechanicznych.
Wspominając tamten czas, mam przed oczami postać wyjątkową. Przy wyczytywaniu podziału pracy, „Richard” wymawiał mocno akcentowane „r”, patrzał na wyczytywane osoby z nad okularów nasuniętych nad czubek nosa. W oczach tych widać było ciepło, serdeczność i zaangażowanie w tym co aktualnie robił. Bywało jednak i tak, że w pewnych momentach zamyślał się i stawał się nieobecny tu i teraz. Nie była to jednak ucieczka myślami w pustkę, lecz w jakiejś osobiste sprawy, problemy. I jeszcze jeden szczegół wyróżniający Go, a dotyczący noszonego hełmu skórzanego. Daszek tego hełmu nie był usytuowany na czołem, lecz z boku – w środku między czołem i na prawym uchem.
W pierwszym półroczu od zatrudnienia, wykonywałem prace w różnych miejscach „podziemia” – gdzie trzeba było naprawić jakiejś urządzenie, lub żeby je przetransportować w inne miejsce, gdzie powstawał nowy odcinek pracy górniczej (w „chodniku” czy na „ścianie”). Po jakimś czasie, gdy Richard zorientował się, że chcę eksternistycznie zdawać maturę, zatrudniał mnie do wykonywania pracy biurowej, polegającej na prowadzeniu tzw. „szychtówek” i sprawozdawczości z wykonanych prac za dany dzień, tydzień, miesiąc. Umożliwił mi świadomie przygotowywanie się do zdawania matury, gdyż zakres pracy jaki miałem wykonywać, na takie „luzy” zezwalał. Podobne gesty serdecznej opiekuńczości jakie ja doświadczałem, „Richard” potrafił okazywać także innym pracownikom!
Żałuję bardzo, że mój kontakt z Ryszardem Zimoniem trwał tylko 2 lata, gdyż po zdaniu matury, zatrudniony zostałem jako dozorca i przeniesiony do Oddziału Przewozowy Dół.
Tak jednak jak po latach wspominam osobę mojego wspaniałego nauczyciela z Technikum – śp. Innocentego Libury, tak samo bardzo serdecznie wspominam osobę śp. Ryszarda Zimonia z okresu pierwszej mojej pracy zarobkowej na kop. Rymer w Niedobczycach.
Jerzy Klistała