lis 182013
 

Mieczysław Kula

Mój Rok 1945

Moim wnukom ku pamięci

(Na podstawie własnych przeżyć i wybranej literatury)

 

Część 1
Styczeń 1945 roku to miesiąc, w którym zapoczątkowane zostało wyzwolenie ziemi rybnickiej spod okupacji niemieckiej. Nie było to pełne wyzwolenie, gdyż obecność Sowietów na tym terenie przyniosła także wiele zła. Reprezentowali oni inną kulturę. Dokonywali gwałtów na ludności cywilnej, od których ucierpiało także wielu mieszkańców ziemi rybnickiej. Sytuację komplikowała bliskość terenów niemieckich sprzed 1939 r., na których żołnierze sowieccy otrzymali od przełożonych wolną rękę w stosunku do miejscowej ludności. Najgorzej działo się w miejscowościach, w których prowadzono bezpośrednie walki. Sowieccy żołnierze, rozpaleni walką, prawie zawsze pijani, do tego mało zorientowani co do granicy polskoniemieckiej sprzed 1939 roku, dawali upust nienawiści do Niemców, uważając albo udając, że znajdują się na ziemiach niemieckich a ludzie tam mieszkający to Niemcy.

W październiku 1939 r. Górny Śląsk, w tym nasza wieś Boguszowice, został wcielony do Rzeszy. 90% mieszkańców zostało wpisanych na tzw. volkslistę i podzielonych na cztery grupy. Grupę pierwszą i drugą przyznano Niemcom lub też uznanym przez władze za Niemców. Przeważającą liczbę ludności Górnego Śląska przydzielono do grupy trzeciej i przyznano im obywatelstwo niemieckie „do odwołania”1. Niemcom chodziło o siłę roboczą i o mężczyzn, których powoływano do wermachtu. Czwartą grupę przyznano Ślązakom, którzy uczestniczyli w powstaniach śląskich a w okresie międzywojennym brali aktywnie udział w polskim życiu politycznym. Zajęto im majątek, potrącano pobory. Nie pochodzących z byłego zaboru pruskiego nie przyjmowano do volkslisty. Tych, których nie wysiedlono, potraktowano jako podludzi o jeszcze mniejszych prawach. Naszej rodzinie przyznano trzecią grupę. Były do decyzje podjęte na okres wojny. Nie wiadomo dziś dokładnie, jakie plany powojenne snuli Niemcy.

Ludzie byli już zmęczeni wojną i niemiecką okupacją. Czekali na zmianę, na wyzwolenie. Informacje prasowe i radiowe o gwałtach sowieckich uważali za element propagandy hitlerowskiej, której nie wierzyli. Matki bały się o synów, których powołano do armii. Coraz częściej otrzymywały zawiadomienia o ich śmierci. W 1944 r. zaczęto powoływać 17 letnich chłopców z rocznika 1927 do służby pomocniczej w obronie powietrznej. W 1945 r. zaczęto już zaciągać chłopców z roczników 1928 i 1929.

Latem 1944 r. front zatrzymał się na linii Wisły. Niemcy przygotowywali obronę. Jednym z jej elementów było kopanie okopów i rowów przeciwczołgowych. Do tych prac zabierano także mężczyzn, kobiety a także 15 letnich chłopców. Jedni kopali takie rowy w Generalnej Guberni, inni na Opolszczyźnie, dokąd wywieziono zwartą grupę chłopców z Boguszowic, wśród nich też mnie. Przebywaliśmy w miejscowości Groß Zeidel (dziś Staniszcze Wielkie) położonej na północ od Strzelec Opolskich. Z uczestników zapamiętałem następujące nazwiska: Rafał Kostorz, niejaki Krawczyk z Nowego Dworu, którego rodzice utrzymywali się z handlu warzywami2, Langocz z kopalni, Walenty Malina, Ryszard Naczyński, Paweł Smyczyk, niejaki Szymura z Ligockiej Kuźni, Leon Śpiewok. Powołany został także Ryszard Kula nazywany przez rówieśników Bartkiem. Był on pasierbem Wilhelma Kuli, który walczył w partyzantce akowskiej pod pseudonimem Bogacki. Ryszard znikł po kilku dniach. Wypytywano mnie dość długo o niego ze względu na to samo nazwisko3. Wstąpił on do partyzantki pod pseudonimem „Kucz”. Zginął tragicznie 5 maja 1946 r. od wybuchu własnego granatu podczas nieudanego ataku na posterunek Milicji Obywatelskiej w Gorzycach. Chłopcy, z którymi przebywałem, mieli większe doświadczenie ode mnie, gdyż wszyscy już pracowali zawodowo. Paweł Smyczyk miał już narzeczoną, której raz wysłał paczkę z zupami, tzw. knorrami, gdyż nic innego nie można było w miejscowym sklepie kupić. Prawie wszyscy palili papierosy i to za aprobatą rodziców. Byłem bardzo zdziwiony, kiedy 16-letniemu wtedy chłopcu odwiedzająca go matka przywiozła kartkę uprawniającą do zakupu określonej ilości tytoniu. Kopaliśmy rowy przeciwpancerne w lesie na podmokłym terenie. Brzegi rowów wykładaliśmy faszyną. Nasza wydajność pracy była znikoma. Wtedy zrozumiałem, dlaczego starożytni niewolnicy niszczyli narzędzia pracy, bo my czyniliśmy to samo. Naszą grupą dowodził mężczyzna ubrany w mundur SA. Raz w czasie apelu pobił na naszych oczach przechodzącego Polaka – robotnika przymusowego za to, że nie oddał należytego hołdu fladze hitlerowskiej. Poszczególne oddziały były zorganizowane na wzór „Hitlerjugend”. Po pracy odbywały się ćwiczenia wojskowe. „Wykłady” na leśnej polanie prowadzili żołnierze z doświadczeniem frontowym.

Kopanie rowu przeciwczołgowego w lesie k. Groß  Zeidel - lato 1944. Zdjęcie pochodzi z książki G. Guntera, Letzter Lorbeer, Augsburg 1976.

Kopanie rowu przeciwczołgowego w lesie k. Groß Zeidel – lato 1944. Zdjęcie pochodzi z książki G. Guntera, Letzter Lorbeer, Augsburg 1976.

W 1944 r. alianci, głównie Amerykanie, przeprowadzali naloty na fabrykę benzyny syntetycznej w Kędzierzynie. Słyszeliśmy odgłosy wybuchów bomb. Pewien żołnierz SS nawoływał nas do mordowania zestrzelonych lotników amerykańskich. Werbował również do SS. Werbunkowi poddawano wszystkich, którzy przekroczyli wzrostem 1,70 m. Kierownictwo obozu wiedziało, że byłem uczniem niemieckiej szkoły ponadpodstawowej i lepiej niż moi rówieśnicy mówiłem po niemiecku, dlatego naciskano na mnie silniej niż na pozostałych, bym się zgłosił „ochotniczo” do SS. Byłem zrozpaczony. Musiałem stosować wybieg, by się nie zapisać. Kiedy werbownicy przychodzili do naszego oddziału, przechodziłem chyłkiem do grupy, w której już przeprowadzono werbunek, a kiedy przeszli, wracałem szybko do swoich. Wybieg był ryzykowny ale skuteczny, gdyż w ten sposób uniknąłem członkostwa w SS. Nie wszystkim udało się uniknąć zapisu. Postanowiłem nie wymieniać nigdy ich nazwisk, bo wiem, że ich decyzje nie były dobrowolne, lecz wymuszone. Nie wiem, czy poprzestano na zapisie, czy też powołano tych chłopców do oddziałów SS.

Przeżyłem nalot aliantów na dworcu kolejowym w Toszku, dokąd kilku z nas zostało wysłanych po deski zmagazynowane na dworcu. Chowaliśmy się naiwnie za stosami desek. Na szczęście bomby spadły nieco dalej koło budynku dworca. Mieliśmy potem trochę wolnego czasu, który wykorzystałem na zwiedzenie sennego, jak mi się wydawało, miasteczka.

Stacja kolejowa w Toszku

Stacja kolejowa w Toszku

Do domu wróciłem parę tygodni wcześniej niż pozostali chłopcy. Matka przywiozła zaświadczenie o chorobie ojca i wyjednała moje zwolnienie. Pamiętam, że przed zwolnieniem badał mnie pochodzący z Boguszowic lekarz Józef Bulanda, który sprawował nad nami opiekę lekarską.

Wielka ofensywa sowiecka zaczęła się 12 stycznia 1945 r. Zmiotła ona niemiecką obronę. Nastąpił paniczny nieuporządkowany odwrót Niemców. Na szosie prowadzącej z Żor do Rybnika widziano uchodzących Niemców, głównie cywilów. Przy przejeździe kolejowym leżał wrak niemieckiego samolotu myśliwskiego. Pędzono także bydło. Ucieczka niczym nie przypominała triumfalnego marszu Niemców na Wschód we wrześniu 1939 r. Samochody były nieliczne. Przeważały wozy ciągnione przez małe koniki huculskie. Wśród uciekających przeważali osadnicy niemieccy, których sprowadzono na gospodarstwa rolne odebrane Polakom a także wszelkiego rodzaju urzędnicy niższej rangi.

Przyglądałem się tej ucieczce, gdyż uczęszczałem wtedy do szkoły w Rybniku4.

22 stycznia rozpoczęła się ewakuacja z Rybnika i okolicy władz niemieckich oraz ludzi o nastawieniu proniemieckim, o nieczystym sumieniu lub też takich, którzy woleli uniknąć działań frontowych. Z Boguszowic uchodzili tylko Niemcy i to nie wszyscy, natomiast opuściła swoje mieszkania większość urzędników niemieckich mieszkających w domach przykopalnianych.

Pierwsze odgłosy walk dochodziły do Boguszowic wieczorem, 25 stycznia z Rybnika. Niemcy postanowili bronić odcinka Rudy między Rybnikiem a Pszczyną. Początkowo wydawało się, że ten zamiar się nie powiedzie, gdyż 25 stycznia Sowieci po gwałtownym przygotowaniu ogniem moździerzy i artylerii wtargnęli w pierwszych godzinach nocnych od północy i północnego wschodu czołgami do Rybnika, przekraczając planowaną przez Niemców linię przechwytującą. Sowiecki ogień artyleryjski był tak silny, że obezwładnił początkowo słabą obronę niemiecką złożoną w przeważającej części z volkssturmu i policji wspomaganej przez jednostkę artylerii przeciwlotniczej. Czołgi sowieckie dotarły do centrum miasta. Niemcy bronili się w oddzielnych punktach oporu, nie mających łączności ze sobą. Jednak Niemcom udało się utrzymać te punkty oporu aż do przybycia z południa batalionów strzelców górskich.

Niemieckie działo przeciwlotnicze

Niemieckie działo przeciwlotnicze

„Panzerfaust” – groźna niemiecka broń przeciwczołgowa (fot. red.)

„Panzerfaust” – groźna niemiecka broń przeciwczołgowa (fot. red.)

W bitwie o Rybnik uczestniczyła również niemiecka jednostka artylerii stacjonująca w końcowych dniach stycznia w Boguszowicach. Jednostka ta była uzbrojona w działa samobieżne. Zajęły one pozycje na łąkach po północnej stronie dzisiejszej ulicy Kolberga oraz na tzw. oborze i ostrzeliwały Rybnik. Nie stały tam jednak długo, gdyż Sowieci je wnet namierzyli i odpowiedzieli gwałtownym ogniem swojej artylerii.

Niemieckie samobieżne działo polowe (fot. red.)

Niemieckie samobieżne działo polowe (fot. red.)

Około 20 stycznia, kiedy Niemcy wycofywali się na łeb i szyję, przez dwa dni stało u nas na placu przed domem takie działo. Żołnierze nocowali w domu. Odjeżdżając, nie otwierali wrót, tylko ruszyli w kierunku południowym przez ogródek i zniszczyli drewniany płot z desek. Później resztę desek zabrali niemieccy piechurzy i użyli je do umocnienia swoich rowów strzeleckich, które wykopali w obejściu p. Gembalczyka na wschodnim krańcu wsi.

Od prawej siostra Helena i brat Paweł (czwarty od prawej) i ja. Za nami płot z desek.

Od prawej siostra Helena i brat Paweł (czwarty od prawej) i ja. Za nami płot z desek.

W tym samym czasie niemiecki żołnierz umieścił także na jedną noc konie w naszej stajni. Spytał się mnie, jak daleko znajdują się Sowieci. Kiedy mu odpowiedziałem, że w odległości trzech kilometrów, przestał zdejmować koniom uprząż.

Niemcy dysponowali w Raciborzu 8 dywizją pancerną. Otrzymała ona rozkaz natarcia z Raciborza na Rybnik. Oddziałom tej dywizji udało się chwilowo zatrzymać Sowietów na obszarze leśnym na północ od linii kolejowej Nędza – Rybnik i uzyskać łączność z batalionem stojącym na lewym skrzydle dywizji strzelców górskich.

Czołg niemiecki

Czołg niemiecki (fot. red.)

Niemiecki gąsienicowy transporter opancerzony

Niemiecki gąsienicowy transporter opancerzony (przyp. red.)

Około południa 28 stycznia rejon miasta Rybnika został przez Niemców obroniony. Na zachodnim skraju miasta, działania bojowe stopniowo wygasały, natomiast na sąsiednich wschodnich odcinkach

niemieckiej obrony Rybnika walczono jeszcze okresami mocno. Centrum miasta pozostawało w rękach niemieckich i jego obrona była stosunkowo łatwa. Jednak na peryferiach miasta trwały twarde starcia. Sowieci próbowali atakować kilka razy dziennie i po części większymi jednostkami, po części oddziałami uderzeniowymi lub czołgami wtargnąć znowu do miasta.

Mimo ataków niemieckich czerwonoarmiści nie dali się wyprzeć z północnego obszaru Zakładu Psychiatrycznego. Przed ich odrzuceniem na ten obszar otworzyli bramy zakładu i pozwolili wybiec pacjentom, których los zakończył się tragicznie. Strzelano do nich z obu stron. Niemcy w swoich wspomnieniach piszą, że przez kilka dni w sposób więcej lub mniej planowy urządzali polowanie na obłąkanych, którzy biegali między stanowiskami.

Szkic z książki Józefa Kolarczyka, Śladami przeszłości ziemi rybnickiej, Racibórz 2004, s. 52.

Szkic z książki Józefa Kolarczyka, Śladami przeszłości ziemi rybnickiej, Racibórz 2004, s. 52.

Wewnątrz strefy, która pozostała obsadzona przez Sowietów, znajdowała się wieża ciśnień. W tej wieży usadowili się sowieccy snajperzy, którzy mocno Niemcom dokuczali. Pod ich ostrzałem znajdowały się nawet stanowiska bojowe Niemców urządzone w budynku odległym od wieży o 400 do 500 m przy rybnickim placu targowym. Do zwalczania snajperów Niemcy użyli ciężkiego działa przeciwlotniczego, z którego niszczono wieżę piętro po piętrze. Według zeznań Sowieci przetrzymywali w wieży cywilów jako zakładników, co nie powstrzymało Niemców przed jej „rozstrzelaniem”. Uznali, że straty śmiertelne ponoszone od strzelców wyborowych w tym miejscu były dla nich zbyt dokuczliwe. Wojna ukazała swoje okrutne oblicze.

Wieża ciśnień na terenie szpitala psychiatrycznego w Rybniku.

Wieża ciśnień na terenie szpitala psychiatrycznego w Rybniku. (fot. i przyp. red.)

Niemcy upublicznili też inny akt okrutnego prowadzenia wojny. Podczas ich przeciwuderzenia, które wyparło Sowietów z północnego obszaru miasta, znaleźli w domu naprzeciw nowego cmentarza ciała ogrodnika Dzierżonia i jego 24 letniej córki oraz starego umierającego inwalidę, który pracował w ogrodnictwie jako pomocnik. Opowiedział on żołnierzom przed zgonem, że 65 letni ojciec dziewczyny został zabity, kiedy śpieszył z pomocą swojej gwałconej córce. Inwalida chciał pomóc dziewczynie, lecz został postrzelony, w wyniku czego zmarł.

Niemcy odzyskali Paruszowiec wraz z Hutą „Silesia”. Udało im się wymontować najważniejsze maszyny, przede wszystkim tokarki do produkcji amunicji i wywieźć w kierunku Wodzisławia.

By przeprowadzić z powodzeniem atak na Rybnik, Niemcy musieli postawić prawie wszystko na jedną kartę, gdyż nie byli w stanie zabezpieczyć całej 20-kilometrowej linii między Rybnikiem a Odrą. Sukces ich obrony na całej linii nie był do pomyślenia. Przekraczało to możliwości jednej dywizji. Udała im się jednak odbudowa jednolitego frontu obronnego. Sowietom nie powiodło się uderzenie z marszu na rybnicki okręg węglowy oraz obszar uprzemysłowionych Wschodnich Moraw.

W Rybniku, po pełnym odzyskaniu przez Niemców centrum miasta i terenów na jego obrzeżu, trwała nadal walka obronna Niemców z Sowietami uderzającymi kilka razy dziennie. Mimo stałego zagrożenia niemiecka dywizja pancerna musiała przesunąć pewne oddziały do Raciborza, gdzie Sowietom udało się po zdobyciu przez nich Kuźni Raciborskiej zagrozić niemieckiej obronie. W tej sytuacji Niemcy nie byli w stanie utrzymać wschodnich obrzeży Rybnika, w wyniku czego 3 lutego Paruszowiec przeszedł ostatecznie w ręce Sowietów. W nowej sytuacji także trzymanie północnej części kompleksów zakładu psychiatrycznego okazało się niemożliwe i z uwagi na nowy przebieg linii frontu na północnym obrzeżu miasta nieuzasadnione.

Sowietom udało się 4 lutego włamanie czołgowe, które jednak zostało w tym samym dniu zlikwidowane. W drugiej połowie lutego nacisk wojsk sowieckich na odcinku Rybnik – Racibórz stopniowo malał.

Sowiecki czołg T 34

Sowiecki czołg T 34

c.d.n.


1 W jęz. niemieckim „auf Widerruf”.

2 Właściciel domu, w którym przebywaliśmy, uprawiał w swoim ogródku przydomowym tytoń. Krawczyk podkradał mu suszące się liście i palił je. W nocy często moczył się. Mieliśmy z nim kłopot.

3 Drugi raz wypytywał mnie o Ryszarda w 1945 r. funkcjonariusz UB. Chciał ode mnie uzyskać jego zdjęcie, którego mu nie pokazałem. Przeglądał nasz album ze zdjęciami. Ryszard był razem ze mną na zdjęciu pierwszokomunijnym z 7 maja 1939 r. Funkcjonariusz oglądał to zdjęcie, ale nie rozpoznał Ryszarda.

4 Od r. szk. 1941/42 uczęszczałem do Hauptschule w Rybniku. Mimo słabej znajomości jęz. niemieckiego uzyskiwałem co roku promocję. W 1945 r. byłem uczniem czwartej klasy. Po 12 stycznia odbywały się jeszcze przez kilka dni normalne zajęcia. Potem przychodziło już coraz mniej uczniów. Ubywało też nauczycieli. Wyświetlano nam filmy oświatowe. Do szkoły chodziłem wtedy pieszo i wracałem z niej przez Ligotę. Przyglądałem się wtedy ruchowi panującemu na szosie Rybnik-Żory.

 

Kopiowanie całości lub fragmentów opracowania jest możliwe tylko za zgodą autora. Cytowanie treści opracowania wymaga podania źródła informacji.

  2 komentarze do “Mój Rok 1945 – część 1”

  1. Autor pisze „Nie pochodzących z byłego zaboru pruskiego nie przyjmowano do volkslisty.” Chcę zauważyć, że tereny Górnego Śląska nigdy nie były pod żadnym zaborem, gdyż w chwili rozbiorów już od kilkuset lat nie leżały w granicach Polski 🙂

    • Chcę zauważyć, że autor w żadnym miejscu nie sugeruje, że teren Górnego Śląska był pod jakimś zaborem. Napisał – co radośnie powtórzył Rafał – że „nie pochodzących z byłego zaboru…”. Innymi słowy nie wpisywano na listy narodowościowe osób pochodzących z terenów byłych innych niż pruski zaborów. I tu już nie trzeba wielkiego geniuszu aby domyśleć się, za takie osoby także zamieszkiwały na Górnym Śląsku.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.