maj 092007
 

Poświęcam matkom, siostrom i żonom – byłych więźniów hitlerowskich obozów koncentracyjnych…

MARZENIE

[Jak?] ja mieć będę dwadzieścia lat,
[Zacznę?] oglądać nasz piękny świat.
[Usiądę?] w wielkim ptaku motorze
[I wzniosę się?] w wszechświata przestworze.
Popłynę, pofrunę w świat piękny, daleki.
Popłynę, pofrunę przez morza i rzeki.
Chmura siostrzycą, wiatr będzie mi bratem.
Się będę zdumiewał na Nilem, Eufratem.
Zobaczę sfinksy i piramidy
W prastarym kraju boskiej Izydy.
Przepłynę nad ogrom wody Niagary.
Kąpać się będę w słońcu Sahary.
Przez szczyty Tybetu, co w obłokach giną,
Nad cudną, tajemną magów krainą.
A wydostawszy się spod skwarów mocy
Będę szybował nad lodem Północy.
Przefrunę nad wielką wyspą kangurów
I nad szczątkami Pompei murów.
Nad świętą Ziemią Zakonu Starego
I nad ojczyzną Homera słynnego.
Się będę zdumiewał nad pięknym światem-
Chmura siostrzyca, wiatr będzie mi bratem.

wiersz Abrahama Koplowicza
(zginął w KL Auschwitz mając 13 lat)

Rozmyślając o treści wiersza „Marzenie”, w nieco inny sposób przyglądam się dorastającym dziewczynom, ich rozpromienionym w uśmiechu buziom pełnym optymizmu w przyszłość. Zastanawiam się bowiem, w jakie realia przekształcą się ich marzenia. Często wyłania się z wyobraźni obraz innej dziewczyny, o rysach twarzy jakże mi znajomych i bliskich – wizerunek mojej mamy. Ona także miała swoje piękne marzenia, „dom” na miarę własnych wyobrażeń, rodzinę, dziecko i – … wielką nadzieję na pomyślną przyszłość. Wszystko jednak się zmieniło, gdy 1 września 1939 r., wojska hitlerowskie wkroczyły do Polski.
… Nie tylko jej plany „na przyszłość” się zmieniły, zmieniło się tak wiele w życiu milionów polskich rodzin. Terror i ciężkie przeżycia, nie tylko dotknąły mężczyzn ale i matki, siostry, żony, – gdy mężów, synów, ojców braci wepchnięto w piekło walki, lagrów, obozów koncentracyjnych. Nie mogę więc ograniczyć swoich relacji do wspomnień o ludziach „zza drutów kolczastych”, gdy przed tymi drutami niemniej boleśnie przeżywały sadyzm niemieckiego okupanta wymienione wcześniej przedstawicielki rodu kobiecego. Nie tylko przeżywały ciężar brutalnego rozstania ze swoimi bliskimi, ale podjąć musiały walkę o przetrwanie tych bliskich w obozach, swoich rodzin na wolności i bardzo często pomagać znajomym w równie ciężkiej sytuacji materialnej.
 HELENA  KLISTAŁA z d. Żurek, urodziła się 9.11.1912 r. w Rauxel (Westfalia), z ojca Stanisława i matki Tekli z d. Mocydlarz. Szkołę powszechną ukończyła w Krotoszynie (woj. poznańskie). W 1924 r. wraz z rodzicami przeprowadziła się do Rybnika, gdzie w latach 1928/29 uczęszczała do Szkoły Zawodowej Sióstr Urszulanek. Następnie pracowała w Zakładzie Psychiatrycznym w Rybniku. Wyszła za mąż w 1935 r. i urodziła dwóch synów: Jerzego i Henryka.
Klistała Helena
Jak wynika z bardzo skróconej części życiorysowej, krótko mogła cieszyć się z założonego ogniska rodzinnego. Już bowiem od 1939 r., a więc od rozpoczęcia się okupacji hitlerowskiej, zmuszona była, jak wiele innych Polek, dostosować się do rygorów okupacyjnych.
Gdy aresztowano Jej męża 11.02.1943 r., musiała pokonywać trud utrzymania swojej rodziny, a także pomagać swoim rodzicom i dzieciom siostry które po aresztowaniu Zofii i Stanisława Sobików zostały pod opieką dziadków (rodziców Zofii i Heleny).
Mimo upływu wielu lat od tamtej ponurej rzeczywistości, nie mogę zapomnieć jakże wielkiego zaangażowania mamy, w pomoc aresztowanym: mężowi, siostrze i szwagrowi. Już następnego dnia tj. 12 lutego, wcześnie rano, udała się na Gestapo, z Gestapo do swoich rodziców na Smolną, później do rodziców ojca na „Meksyko”, by wraz z dziadkiem (ojcem mojego ojca) ponownie wrócić na Gestapo. Miesiąc luty w 1943 r., był bardzo mroźny, a mama chcąc się koniecznie zobaczyć z aresztowanym ojcem, musiała działać bardzo szybko. Zostaliśmy wówczas pod opieką lokatorki mieszkającej w naszym budynku. Mama oczywiście niewiele mogła ojcu pomóc, lecz nie ustawała w nadziei, że może uda się wydostać najbliższych z rąk niemieckich oprawców.
Dnia 13 lutego 1943 około godziny 12,00, w okolice wejścia do budynku Gestapo, podjechały samochody ciężarowe, wyprowadzano aresztowanych i kazano im wchodzić na skrzynie załadunkowe samochodów. Mogła jedynie z oddali obserwować załadunek aresztowanych – była jedną z wielu osób, które przyglądały się wywożeniu działaczy rybnickiego ZWZ/AK do KL Auschwitz.
Widziała się wówczas z ojcem po raz ostatni! Pod koniec czerwca 1943 r., otrzymała wyjątkowo bolesny cios, gdy nadeszło zawiadomienie o śmierci ojca 25.06.1943 r. w KL Auschwitz!
*

„Mamusia”, – tak zwracaliśmy się do Niej z bratem od momentu, gdy Ta właśnie mamusia nauczyła nas wymawiać pierwsze słowa, aż po ostatnie dni Jej życia – do 22 sierpnia1985 r. Było w tym określeniu zawarte osobiste i najserdeczniejsze uczucie do naszej rodzicielki, niezależnie od tego, czy komuś postronnemu zwrot ten wydawał się zbyt zdrobniale wymawiany, lub używany z dziecinnego nawyku.

Jak to już wspomniałem, Mamusia od momentu aresztowania ojca, wyjątkowo mocno zaangażowana była w działania, by nasza rodzina przeżyła okres okupacji. Podjęła heroiczną walkę o przetrwanie najbliższych, a trzeba pamiętać, że pomagała także i tym członkom rodziny – więzionym w KL Auschwitz!
Ojciec był jedynym żywicielem rodziny. Obowiązywały kartki żywnościowe, ubraniowe, a kartki przysługiwały tylko pracującym i ich rodzinom. Jako Ślązacy a szczególnie ojciec – jako pracownik niemieckiego przedsiębiorstwa, z „urzędu” (na siłę) otrzymali volkslistę III grupy – wg klasyfikacji społeczności niemieckiej. Była także IV-ta grupa (nazywana „bezgrupowcy”), do której należeli ci, którzy na terenach okupowanych nie chcieli przyjąć czy podpisać grupy III-ciej. Do takich właśnie bezgrupowców należeli rodzice mamy, u których zostały dzieci Zofii i Stanisława Sobików. Gdy więc ojca aresztowano, zostaliśmy bez środków do życia, a okupant ani myślał zabezpieczyć pomoc socjalną czy materialną rodzinie wroga Niemiec.
W pierwszej kolejności, na miarę swoich możliwości, przyszła nam z pomocą materialną rodzina ojca. Nadal aktywna (choć częściowo rozbita) organizacja konspiracyjna ZWZ/AK, także okazywała pomoc w różnej postaci dla rodzin, których członkowie zostali skrzywdzeni przez okupanta. Wielokrotnie podczas Mszy św. w kościele O.O. Franciszkanów przy ulicy Wodzisławskiej, podchodziła do mamy jakaś nieznana osoba i dyskretnie wsuwała Jej w rękę zawiniątko. Wewnątrz były pieniądze albo kartki żywnościowe, ubraniowe, lub i jedno i drugie. Czasem pieniądze były dostarczane przez kogoś ze znajomych – ze wskazaniem, dla kogo są przeznaczone. Trzeba jednak było uważać, by okupant nie zorientował się, że taka forma pomocy jest nam udzielana, a szczególnie z jakiego źródła.
Mama była główną „organizatorką” artykułów spożywczych, inicjująca wysyłkę paczek do obozu dla ojca, cioci Zosi i wujka Staszka. Gestapowcy interesowali się rodzinami, które zostały bez środków do życia, a pomagają bliskim osadzonym w obozach. Nie mogąc osobiście wysyłać za dużo paczek, żeby nie wzbudzać podejrzeń, upraszała znajomych Niemców, by swoim nazwiskiem wysyłkę paczek „firmowali”.
Produkty żywnościowe – a więc „wsad” do paczek, „organizowała” mama aż z poznańskiego – od siostry babci. Siostra ta hodowała kozy, drób. Nadto, okoliczni sąsiedzi cioci (gospodarze), przynosili mamie masło, wędliny i słoninę z zabijanych nielegalnie prosiaków. Jeden z sąsiadów pracujący w młynie zbożowym, przynosił pszenną i żytnią mąkę do wypiekania chleba i ciast, a była to mąka najwyższego gatunku – jaką okupant wysyłał do Niemiec.
Mama musiała osobiście przewozić ciężkie walizki wypełnione cennymi produktami spożywczymi, gdyż Jej ojciec (a nasz dziadek) był człowiekiem bardzo schorowanym, niezdatnym do jakiegokolwiek wysiłku fizycznego. Ponadto, uzmysłowić sobie trzeba tamte realia i ryzyko, które mama ponosiła. Niemcy byli zorientowani, że Polacy aby przetrwać w okupowanym kraju, uprawiają szmugiel na wielką skalę. Policja okupanta organizowała łapanki, przy każdej podejrzanej sytuacji. Przeprowadzane były rewizje bagażów, rewizje osobiste, rewidowano w domach, pociągach i innych środkach lokomocji, bezpośrednio na ulicy, a za znalezienie przy sprawdzanej osobie trefnego towaru, groził także KL Auschwitz. Nie tylko więc za działalność polityczną można było dostać się do obozu koncentracyjnego!
W nawiązaniu jeszcze do losu jaki Niemcy przygotowywali rodzinom byłych więźniów politycznych dodam, że po wyzwoleniu Rybnika, odnaleziono w byłym budynku Gestapo wykazy osób, które miały być wysłane do KL Auschwitz i tam uśmiercone gazem. Dzięki przyspieszonym o parę tygodni działaniom wojennym zamiar ten nie został zrealizowany. Były na tych wykazach wpisane osoby z rodzin, z których kogoś wcześniej aresztowano czy uśmiercono, członków konspiracyjnych organizacji ruchu oporu, a więc wrogów Rzeszy. Na listach tych były wpisane i nasze nazwiska .
W rzeczywistości polityczno – społecznej po wojnie czyli po 1945 r., Jej dola niewiele się zmieniła. Z jednej strony, w ramach przeprowadzanej w maju 1945 r. akcji rehabilitacyjnej osób wpisanych do trzeciej grupy niemieckiej (grupy narodowej lub do grupy tzw. „Leistungs – Pole”), mama była wezwana do Starostwa w Rybniku i musiała składać „deklarację wierności Narodowi Polskiemu i demokratycznemu Państwu Polskiemu”. Było wręcz upokarzające, że po takiej krzywdzie doznanej od okupanta, w wyzwolonej już Ojczyźnie (za którą nasi najbliżsi złożyli ofiarę życia), mama musiała składać „deklarację wierności”! Z drugiej strony, jako wdowa po „Akowcu” także była na tzw. cenzurowanym. Miała poważne problemy z otrzymaniem nawet fizycznej pracy, a praktycznie „dorabiać” musiała się wszystkiego od nowa. Po ewakuacji do innej miejscowości na okres działań frontowych, wróciliśmy do mieszkania splądrowanego w takim stopniu, że trzeba było kupować wszystko do domu, począwszy od podstawowych przedmiotów.
Bolesne są te wspomnienia, gdy w kilka lat po wyzwoleniu, mama nadal nie wierzyła w śmierć męża, a naszego ojca. Żyła złudną nadzieją, że otrzymane powiadomienie o Jego śmierci w KL Auschwitz to pomyłka. Nadzieję te budzili „życzliwi” znajomi, przytaczający przykłady z historii osób, o których śmierci informowano rodzinę, mimo, że żyły i po jakimś czasie wracały.
Brutalna rzeczywistość okazała się nieubłagana – Jej mąż nie wracał. Zbolała psychicznie, nie zawarła drugiego związku małżeńskiego. Zabiegając o środki na skromne utrzymanie domu, ani przez moment nie zaniedbywała pomocy innym. Przede wszystkim skupiała się na właściwym wychowywaniu synów – wpajając w nich patriotyczne wartości, uczciwość, sumienność. Pomagała swoim rodzicom i siostrze Zofii, która wróciwszy z obozu, długo musiała się przyzwyczajać do „normalnego” życia.
Helena Klistała zmarła 22.08.1985 w Rybniku, spoczywa na miejscowym cmentarzu.