paź 272013
 

Fragmenty wywiadu z Dawidem Danielskim (obecnie Dawidem Danieli) przeprowadzonego kilka lat temu w Izraelu. Wywiad na język polski przetłumaczył i przesłał mi Nahum Manor, jeden z ocalałych z „Listy Schindlera” – wieloletni przyjaciel Dawida.
Dawid Danielski (ur.1932 r.) mieszkał przed wojną w Rybniku w rodzinie żydowskiej. Jego rodzice zginęli w obozie Auschwitz-Birkenau, a on sam przeżył wojnę dzięki śląskiej rodzinie Kapiców.

O niesamowitym życiu Dawida dowiedziałam się pod koniec sierpnia tego roku i z ręką na sercu przyznaję, iż jest to chyba najbardziej przejmująca i ciekawa historia z wszystkich, z którymi się dotychczas spotkałam. Przez ten krótki okres znajomości miałam przyjemność rozmawiać z Dawidem wiele razy na skyp’ie. To niezwykły człowiek. Wierzę, że uda mi się go nakłonić, by jeszcze raz przyjechał do Rybnika – do miasta, które na wiele lat wyparł z pamięci, ale którego nazwa teraz powoduje, że wilgotnieją mu oczy.

Mam nadzieję, że historia ocalenia żydowskiego chłopca w Rybniku Państwa zaciekawi.

Małgorzata Płoszaj

__________________________________________________

• Z punktu widzenia Dawida, rocznik 1932, wojna rozpoczęła się rankiem w dniu, w którym był gotowy iść do szkoły w Rybniku w Polsce, gdzie zamieszkiwał z rodzicami. Rok później cała rodzina musiała opuścić mieszkanie i przenieść się do jednego pokoju z kuchenką w innej dzielnicy. Dawid uczył się w domu za pomocą matki, bo żydowskie dzieci nie chodziły więcej do szkoły, jakkolwiek w owym czasie nie dokuczano im jeszcze. Ojciec posiadał cukiernię, aż nadeszła chwila, że nadesłano mu “Treuhandera” (komisarza), a on sam zamienił się w jednego z pracowników. Sytuacja pogorszyła się znacznie i rodzice zaczęli sprzedawać różne przedmioty domowe, ażeby mieć na życie. Ojciec dowiedział się, że ma się odbyć akcja przeciwko Żydom.

Miałem około 9 lat. Rodzice dali mi pieniądze i posłali pociągiem z Rybnika w góry, do uzdrowiska, w którym spędzaliśmy wakacje. Spędziłem tam trzy tygodnie, aż miejscowy, u którego przebywałem kazał mi jechać do domu. Wróciłem i nie zastałem nikogo…Mieszkanie było zamknięte i zapieczętowane przez gestapo. Więcej nie widziałem moich rodziców.
Podczas naszego pobytu w nowej dzielnicy (przy ul. Zebrzydowickiej), matka zaprzyjaźniła się bardzo z pewną polską kobietą o nazwisku Marta Kapica. To była jedyna rodzina, którą tam znałem. Poszedłem do nich i zapytałem, czy wiedza coś o moich rodzicach…Oni powiedzieli, że wzięto wszystkich Żydów w nieznanym kierunku. W naszym mieście nie było getta. Wszyscy miejscowi Żydzi zostali wywiezieni i nie wrócili więcej.

Dawid

Dawid w czasie wojny

• Co czuje dziecko powracające do domu i znajduje zapieczętowane mieszkanie bez rodziców? Co ono rozumie? Przecież nawet i dorośli, posiadający wiedzę i doświadczenie, nie zrozumieli i nie wiedzieli, co począć.

Nie wpadłem w panikę. Poszedłem do rodziny Kapica i zapytałem, a oni mi odpowiedzieli. Pani Kapica zaproponowała mi bym pozostał u nich, aż się sprawa wyjaśni. Oni byli bardzo prostymi ludźmi. Zrozumiałem to dopiero w czasie późniejszym. Pani domu była kobietą inteligentną i bardziej wykształconą; uczyła się po niemiecku przed zamążpójściem. Pan domu był człowiekiem prostym. Wyobrażam sobie, że nie dostali żadnych pieniędzy od moich rodziców z góry na taki wypadek, bo rodzice nie mieli pieniędzy.

• Jakby nie było, oni się narażali?

Owszem, oni się bardzo narażali, ale dopiero po długim czasie to zrozumiałem. Byłem w takiej sytuacji, że niczego nie posiadałem; byłem bez niczego. Wiedziałem, że można otworzyć pewne okno w naszym mieszkaniu, znajdującym się na parterze. W nocy wskoczyłem do mieszkania, wszystko tam było porozrzucane, podeptane i rozwalone. Wziąłem pościel, dwie kołdry puchowe i fotografie rodziców leżące na podłodze…i trochę sztućców. Między innymi znalazłem tackę z sześcioma kieliszkami i udekorowana flaszką. Myślałem, że jest zrobiona z kryształu i może ma wartość pieniężną. Nie pamiętam czy coś odczuwałem; nie płakałem… Dopiero po wojnie, kiedy powróciłem do życia miedzy Żydami, płakałem po raz pierwszy…Zaświecono szabasowe świeczki i ja wybuchnąłem płaczem i uciekłem… Słyszałem jeszcze jak nasz wychowawca powiedział: ‘”Zostawcie go. Należy mu się wypłakać”… Tam wróciły do mnie wspomnienia.

Dawid z wnukiem przed mieszkaniem na zebrzydowickiej

Dawid pokazuje swojemu wnukowi w jaki sposób wszedł do zaplombowanego przez gestapo mieszkania przy ul. Zebrzydowickiej

• Dawid zatrzymuje się i powraca do okresu, w którym przebywał w rodzinie Kapiców.

Pewnego dnia, w marcu 1942, pojawiło się w dzielnicy auto gestapo. Pani Marta podejrzewała, że przyjechali mnie szukać i obawiała się, że coś się może wydarzyć. Powiedziano mi, że powinienem pojechać gdzieś daleko od domu, ażeby mnie nie znaleźli. Dostałem od nich pieniądze i adres w Niemczech i ruszyłem w drogę na rowerze, przez pola wraz z “bratem” Ernestem, pierworodnym synem Kapiców, który mnie odprowadzał. Na stacji kolejowej rozstaliśmy się, on powrócił do domu, a ja wsiadłem do pociągu. Musiałem w drodze przesiadać się trzy razy.

• Dziesięcioletnie dziecko, niewystraszone zniknięciem rodziców, niepłaczące, same jedno w środku wojny, w drodze do Niemiec – co ono wie? Jak sobie daje radę?
Dawid mówił płynnie po niemiecku, które było jego matecznym językiem; do dziś przekłada ten język nad polski, który uważa za swój drugi język. Płynny niemiecki był mu bardzo pomocny w owych czasach.

Urodziłem się w Pszczynie, po zgonie w młodym wieku mojego brata. Dorastałem w Rybniku, jako dziecko rozpieszczone i otoczone opieka, ale rzeczywistość mnie zahartowała i stałem się dzieckiem samodzielnym… Przybyłem na końcową stację i musiałem jeszcze iść w śniegu kilka kilometrów aż do wsi. Szedłem wzdłuż słupów telegraficznych. Przybyłem do dużego folwarku o wielkości kibucu, położonego w pobliżu obozu koncentracyjnego (Gross Rosen – obecnie Rogoźnica); wtedy nie wiedziano jeszcze o obozach zagłady. Odszukałem polska rodzinę, niestety nie pamiętam dzisiaj ich nazwiska. Dopiero później okazało się, że wywiezieni tam na roboty ludzie znali moją rodzinę jeszcze w Rybniku. Zostali zaaresztowani przez Niemców i wtedy mężczyźni zostali posłani do folwarku w ramach pracy przymusowej. Przypomniałem sobie, że jeździłem z moją matką do obozu pod Rybnikiem i zawoziliśmy im jedzenie. Widocznie oni zrozumieli i mieli pewne poczucie długu moralnego i dlatego mnie przyjęli. Dopiero teraz, podczas naszej rozmowy wiążę ich moralny dług z ich stosunkiem do mnie. Nie myślałem o tym wcześniej…Pamiętam, że ich syn, trochę starszy ode mnie bronił mnie przed innymi dziećmi w dzielnicy.
Tam, na Dolnym Śląsku zapisałem się do nauki w szkole i na zapytanie odpowiadałem, że zostałem uratowany podczas bombardowania, lecz rodzice zostali zabici. Podczas bytności w folwarku, uczyłem się przez trzy miesiące.

Folwark koło Strzegomia

Folwark pod Strzegomiem

Po pewnym czasie pojawił się jakiś problem, niewiadomy mi, i musiałem powrócić do mojego miasta. Powróciłem do rodziny Kapica w Rybniku i zapisałem się do klasy czwartej w niemieckiej szkole. W dniu zapisu do szkoły, zażądano ode mnie świadectwa chrztu lub karty identyczności. Ja nie posiadałem żadnego dokumentu. Pani Marta poszła do kościoła i poprosiła o fałszywe świadectwo. Ksiądz się zgodził, ale pod warunkiem, że przejdę chrzest.

franciszkanie

Kościół Franciszkanów, w którym Dawid został ochrzczony oraz przystąpił do pierwszej komunii

• Myślisz, że ksiądz wiedział, kim ty jesteś?

Przypuszczam, że ksiądz wiedział. Nie wiem z pewnością. Przeszedłem chrzest, a następnie uczyłem się podstaw wiary do ceremonii komunii, która jest odpowiednia do “bar-micha” w wierze żydowskiej.
Ponieważ byłem już zapisany, jako chrześcijanin, byłem ostrożny i nie rozbierałem się w gromadzie dzieci, kiedy skakaliśmy do rzeki. Dzieci się śmiały:, „co tam masz? Czego tam nie masz? Chodźmy zobaczyć!…” Ale byłem silny i pobijałem ich. Najpierw biłem, a potem się pytałem…

• Dawid mówi to z uśmiechem. Jest wysoki i barczysty, widać po nim, że był chłopcem silnym i zahartowanym. Cieszę się, że czuł się dość pewnym, aby się móc bronić i że mu się nic złego nie stało. Mało, kto odważył się bronić – w większości wypadków drogo za to płacili.

Aby pomóc trochę w wyżywieniu rodziny, rozdzielałem wczesnym rankiem przed pójściem do szkoły około 400 gazet. Byłem łobuzem i niesfornym w gromadzie dzieci, ale w domu byłem posłuszny. Rozdzielanie gazet nie było moim pomysłem. Pani Kapica była osobą bardzo dominującą; powiedziała, że należy zrobić tak i tak i wszyscy działali tak jak się od nich spodziewała. Ze wszystkimi dawałem sobie radę oprócz Gertrud, mojej starszej o dziesięć lat “siostry”. Stale było jakieś napięcie miedzy nami. Dopiero dużo później zrozumiałem, że ona żyła stale w niepokoju, myśląc, co by się mogło stać rodzinie z powodu mojej obecności. Ona umierała ze strachu…To naprawdę było śmiertelne niebezpieczeństwo.

• Ci wszyscy, którzy ryzykowali, chowając Żydów, życiem swoim, swoich dzieci i swoich rodzin są godni czci i poszanowania. Nawet, jeśli dostali za to pieniądze, to było związane z wielkim niebezpieczeństwem dla nich.

Tak. I przecież gestapowcy przyszli mnie szukać i przesłuchiwali panią Kapicową, podczas kiedy ja siedziałem w pociągu w drodze do Niemiec. Ona im powiedziała, że ukradłem pieniądze i dlatego mnie wyrzuciła. Muszę przyznać, że logicznie rzecz biorąc nie mogę sobie wytłumaczyć faktu, że ja tu dzisiaj siedzę. Oprócz niebezpieczeństwa bycia Żydem, były bombardowania w okolicy, były zamieszki. Cokolwiek się działo naokoło dawało poczucie, że to sprawa “więcej szczęścia niż rozumu” … Całkiem po prostu.
Spędziłem u rodziny Kapiców cały czas wojny. Cokolwiek oni posiadali – miałem w tym i moją część, na dobre i na złe… Nigdy nie głodowałem. Pani Marta umiała się zorganizować.

• Ty wymieniasz tylko ją. A gdzie był pan domu?

On tam był, ale w cieniu. Ona była panią domu. Ona trzymała w ryzach całą rodzinę.

• Dawid przerywa i kontynuuje opowiadanie.

W roku 1991 mój syn Ofer, żyjący dziś w Austrii, wyraził życzenie zorganizowania wyjazdu rodzinnego do Polski, celem “odkrycia korzeni”. Odmówiłem i powiedziałem, że ja nie jestem gotowy jechać do Polski. Ofer poprosił o spis miejsc i fotografie. Posłałem mu i on pojechał sam. Zaczął szukać i nie znalazł rodziny według przesłanego mu adresu. W kościele ( O.O. Franciszkanów), w którym przeszedłem chrzest, okazało się, że tamten ksiądz już nie żyje. Rożnymi drogami udało mu się kogoś napotkać. Ofer zatelefonował mi i powiedział, że mówi do mnie z Zabrza z mieszkania Ernesta, tegoż “brata”, który odprowadzał mnie na rowerze do stacji w drodze do Niemiec, wtedy w owych ciężkich czasach. Kiedy to usłyszałem, stopniały moje wszystkie sprzeciwy? Natychmiast zorganizowaliśmy się i do miesiąca pojechałem tam wraz z moją żoną Ruti. Jakież to było spotkanie! I także nawiązały się kontakty z rodzina mojej “siostry” Gertrud…Jej córki nazywają mnie teraz “wujek”…jesteśmy “braćmi”. Wtedy dopiero dowiedziałem się, że moja matka zaprzysięgła ich matkę, że o ile coś się stanie, ona się mną zaopiekuje…i ona – Marta Kapicowa dotrzymała tej obietnicy. Już trzy razy pojechałem do Polski, aby uczestniczyć w uroczystościach rodzinnych mojej “siostry”. Ja jadę tylko do niej i z powrotem, nie podróżuję po Polsce.

• Dawid pokazuje mi fotografie “siostry”, z którą nie miał wtedy dobrego kontaktu.
Ona żyje, ale komunikuje się z trudnością z otoczeniem. On do niej dzwoni raz na miesiąc. Postarał się wpisać ją i jej rodzinę na listę Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata – to był proces przewlekły i uciążliwy. W następstwie zasadzili drzewka na imię rodziny Kapica. Pokazuje także dokumenty na imię ojca, łącznie z jego numerem obozowym, które odnalazł w archiwum oświęcimskim. Dokumenty potwierdzają, że tam zginął. Ojciec był uważany za więźnia politycznego, ponieważ posiadał obywatelstwo niemieckie. Posiada także fotografie ojca z okresu, kiedy wyglądał jak “muzułman”, według określenia Dawida. Posiada także dokument matki, ale bez fotografii i bez numeru osobistego. Ona po prostu nie wróciła.

• Nagle przerywa i mówi:

Opowiadałem ci przedtem o kieliszkach, które zabrałem wraz z innymi rzeczami z opieczętowanego domu…

• Dawid wstaje i wyciąga z szuflady dwa niebieskie kieliszki, pozostałość po owych sześciu wyciągniętych z ogołoconego mieszkania, wówczas w owym gorzkim dniu, kiedy powrócił i nikogo nie zastał. Wzruszenie do łez, nie wierzę moim oczom. Gdzie one były przez te wszystkie lata? Kiedy i jak je otrzymał?

Jeden kieliszek znajdował się u mojego “brata” Ernesta, a drugi u “siostry” Gertrud. Ponieważ nie miałem z nimi kontaktu, nie wiedziałem o ich istnieniu. Otrzymałem je dopiero po przyjeździe do Polski …

• Dawid pokazuje mi kieliszek, na którym wyrył imię ojca, datę urodzin i zgonu, według dokumentów. Na drugim kieliszku wyryte imię matki, data urodzenia i przypuszczalna datę zgonu.. Te kieliszki pozostają u mnie, a gdy nadejdzie dzień, jeden z nich otrzyma syn Ofer, a drugi córka Orit.

• Cos odczuwał, kiedy je dostałeś?

Nie płakałem wtedy, kiedy je otrzymałem, ale teraz kapią mi łzy…

• My milczymy. Trudno jest mówić dalej. Dawid wstaje przygotować herbatę i umożliwia nam się uspokoić. On mi wręcza prace o korzeniach rodzinnych p.t. “Opowiadanie przedmiotu” napisana przez jego wnuka w klasie siódmej. W Izraelu wykonują wszyscy uczniowie klasy 7-ej prace o rodzinnych korzeniach W tej pracy znajduje się zaskakujące opowiadanie o dwóch kryształowych kieliszkach. Po krótkiej przerwie, Dawid mówi dalej:

Byliśmy w Rybniku, miejscu znajdującym się miedzy wojskami niemieckim i rosyjskim. Żyliśmy pod bombardowaniem obu stron. Jeśli o mnie chodzi, w tych czasach właśnie Rosjanie byli tym okropnym postrachem, a nie Niemcy! Rosjanie dopuszczali się okropnych rzeczy: gwałt, rabunek, kradzież i zniszczenie… Oni nas wygnali z domu! Luty 1945; deszcz, śnieg, brak jedzenia, brak domu… Kręcimy się po wsiach, śpimy raz tu, raz tam. Kilka ziemniaków, garść żyta…Znalazłem jakąś opuszczoną mleczarnię; stały tam kadzie z mlekiem i śmietana – zamarznięte z zimna. Rozbiłem młotem zamarznięte bryły i przyniosłem do rodziny. Dzięki nim karmiła “siostra” swoje niemowlę przez dwa miesiące. Trzy miesiące wędrowaliśmy, cala rodzina, aż do oficjalnego zakończenia wojny. To był najcięższy okres w moim życiu. Okrutni Rosjanie byli tymi, którzy uczynili mi zło, nie Niemcy… Trudno opisać, czego się tam dopuszczali.

• Wspomniałeś przedtem akty gwałtu. Zdarzyły się także w twojej przybranej rodzinie?

Tak. Oni wzięli dwie szwagierki mojej “siostry” na strych stodoły i zgwałcili je po barbarzyńsku. Jedna z nich zaszła w ciąże. “Siostra” się uratowała, bo karmiła niemowlę…

• Ciężkie milczenie. Opowiadanie potwierdza fakty, o których wiemy, ale trudno
Słyszeć je znów. Co rozumie dwunastoletnie dziecko? Czy ono rozumie, co to jest gwałt? My wiemy, że rzeczywistość powodowała przedwczesne dojrzewanie I dwunastoletnie dziecko było już dorastającym chłopcem.

Słyszałem krzyki… Widziałem je schodzące i plączące… Nie myślę, że mogłem sobie pozwolić na luksus wybuchu emocji. Jednak wiedziałem, że co się tam działo, było rzeczą złą.

• Użyłeś teraz ważnego wyrażenia, które łatwo może służyć i do innych sytuacji – luksus wybuchu emocji…

Tak, przemilczałem wiele rzeczy. Nie było innego wyjścia.
Ponieważ uczyłem się w niemieckiej szkole w Rybniku, musiałem także należeć do Hitlerjugend. Inaczej zaczęłyby się pytania…Salutowałem wyciągniętą ręką i czułem się z tym w porządku. Nawet sprawiało mi to przyjemność; to była rozrywka towarzyska, był klub szybowcowy i jeszcze inne kluby; wszystko to była częścią walki o przetrwanie… Trudno wytłumaczyć to ścisłą logiką innej rzeczywistości.

• Ta sprawa jest jasna i zrozumiała. Ilekroć napotykam potrzebę tych dzieci, które przetrwały z trudem okropności wojny, wytłumaczyć i usprawiedliwić się, ubolewam wraz z nimi nad ich wielkim bólem.

Co do sprawy mojego chrztu; gdybym był starszy, musiałbym przejść komisje lekarska i wtedy wyszłoby na jaw, ze jestem obrzezany… Wszystko jest sprawa wypadku i szczęścia.

• Wspomniałeś negowanie uczucia; użyłeś wcześniej dokładnego wyrażenia “luksus odczuwania”…Nie wiem czy to po raz pierwszy, ale to jest dokładne.

Ja tak mówię po raz pierwszy, ale to zawsze tkwi we mnie. Zawsze poskramiałem uczucia, nawet do dziś. Także i w mojej rodzinie tak mi mówią. Interesują mnie szczegóły techniczne, ale nie strona uczuciowa.

• To uzmysławia, zaostrza i wyjaśnia ten fakt, że pośród zgorzeliska nie może dziecko pozwolić sobie odczuwać jakikolwiek ból i strach.

Kiedy wojna się skończyła, po tych wszystkich wędrówkach zachciało się Marcie, mojej polskiej “matce”, powrócić do swego miasta rodzinnego – Zabrza. Natomiast Anton, mój polski “ojciec” chciał powrócić do swojego miasta – Rybnika. Nawet ja, choć byłem przywiązany do Marty wybrałem powrót do Rybnika, mojego miasta, bo miałem nadzieję spotkać rodziców; przecież na to czekałem…Było mi jasne, że pierwszą rzeczą, którą zrobią, będzie powrót do Rybnika, ażeby mnie odszukać…
Wiedziałem już o obozach, ale to mi nie mówiło wiele; nie wiedziałem o istnieniu obozów masowego mordowania. Trzy tygodnie po wyzwoleniu byłem w Oświęcimiu/Auschwitz, oddalonym o 38 kilometrów. Widziałem wszystko… Stosy okularów, walizek, włosów…Nie z poza szyb jak dzisiaj, ale na zewnątrz, na otwartym polu. Jeszcze unosił się w powietrzu ostry zapach… Wiedziałem, że rodzice tam byli, poszedłem ich szukać… Nie wiązałem niczego miedzy objawami.

Maks Danielski

Ojciec Dawida – Maks Danielski

Anna Danielski

Mama Dawida – Anna Danielski

•Sam w Auschwitz. Dziecko-chłopiec. Jaki los pokierował rodzicami, tego nie wie od dnia rozłąki i oto on kroczy między stosami okropności i nie zdaje sobie sprawy?

Sam jeden… Wróciłem stamtąd, a następnie przez dwa miesiące, od pierwszego brzasku, aż do ostatniego promyka słońca urzędowałem na wysokim drzewie przy skrzyżowaniu rozstajnych dróg, którymi powracali uciekinierzy i wypatrywałem` może ujrzę powracających rodziców…. Gdy tłum powracających zmalał, zszedłem z drzewa. I już. Zrozumiałem, że już nie powrócą… I wtedy pojawiły się wiadomości o obozach śmierci, ale tak naprawdę – nie zrozumiałem.

• Dawid opowiada to w sposób rzeczowy, ale z odległości. Opowiadanie o dziecku siedzącym całymi dniami na drzewie i czekającym na rodziców…Mnie jest trudno zareagować i siedzę i wysłuchuję siedzącego naprzeciw mnie człowieka.

Anton Kapica i ja wróciliśmy razem do Rybnika. Byliśmy jedyni w całej dzielnicy. Dom był częściowo uszkodzony. Piwnica była zburzona. Ziemniaki zgniły. Kapusta z beczek – porozrzucana. Słoiki ze smalcem znikły. Zostaliśmy bez niczego. Anton był roztrzęsiony, oszołomiony. Zaczęliśmy remontować dom, a ja dbałem o wyżywienie. Wyrabiałem ciastka z czarnej maki, cienkie i twarde; ` sprzedawałem i znikałem, żeby mnie nie złapali gdyby nie potrafili ugryźć kęsa. One były jak kawałki dykty.

• On opowiada szczerze z szerokim uśmiechem. Rozumiemy naiwność chłopca i jego stanowczość kierować dalej własnym losem.

Po wojnie pojawił się w naszym domu pewien Żyd nazwiskiem Goldenberg. Powiedziano mu, że znajduje się tu żydowskie dziecko. On przyszedł i pytał się mnie, co ja pamiętam z żydostwa. Nie pamiętałem wiele. Pamiętałem święto ze świeczkami, chorągiewkę z jabłkiem, kilka liter hebrajskich, których mnie wyuczyła matka i “Szma Israel” On chciał się upewnić, czy jestem obrzezany.

• Nie rozumiem? Dlaczego należy podejrzewać dziecko, że się podszywa pod żydostwo?

Dawid uśmiecha się i mówi dalej: On prosił, więc mu pokazałem… Pytał się czy chce powrócić do żydostwa lub zostać miedzy Polakami. Powiedział, że mogę iść z nim. Poszedłem się spytać “ojca” Antona, co o tym sadzi.

• A czegoś ty chciał?
Chciałem powrócić do żydostwa…

• Ja naciskam na Dawida, żeby spróbował mi wytłumaczyć, co go skłoniło powrócić do żydostwa. Rodziców nie ma, on jest przywiązany do Antona. Ja próbuję wyostrzyć ten problem.

Zrozumiałem, że moich rodziców już nie ma i więcej nie wrócą. Anton i Marta, moi polscy “rodzice” stale byli skłóceni ze sobą, a teraz się rozeszli. Żyłem z Antonem i nawet nawiązały się między nami dobre stosunki, ponieważ przeszliśmy razem wspólne przeżycia po wojnie i on był za mnie odpowiedzialny Możliwe, że czułem nieświadomie, że nie mam tu, czego szukać…Anton powiedział: „Uczyń jak chcesz. Jesteś naprawdę Żydem. Jeśli chcesz, zostać ze mną – to jest w porządku. Jeśli chcesz powrócić do twojego narodu – to jest także w porządku… “ Nie wiedziałem dobrze, co to znaczy “mój naród”, “twój naród”, ale miałem przeczucie że należy powrócić. Poszedłem do Goldenberga. On mnie chciał zaadoptować i wziąć ze sobą do Ameryki, chociaż posiadał rodzinę. Posłano mnie do jakiejś instytucji żydowskiej wyuczyć się trochę “jidyszkajt” (żydostwa), bo według jego zdania wyglądałem i zachowywałem się jak “siajgec” (polski chłopak), co miedzy innymi pozwoliło mi przetrwać i przeżyć.
Goldenberg kupił mi ubranie, nowe cholewki. Uczyłem się o Palestynie i stałem się syjonistą. W pewnym momencie powiedziałem mu, że pojadę do Palestyny. On był bardzo zły. Mówił, że zainwestował we mnie i poczynił wszystkie kroki, aby mnie wziąć ze sobą. Ja zaś byłem zdecydowany jechać do Palestyny. Nie wiem, jaki on miał we mnie interes. Zerwałem z nim wszelki kontakt. Dopiero później dowiedziałem się, że pieniądze otrzymane celem przekazania Antonowi za ten cały okres opiekowania się mną – nie doszły do niego. To spowodowało, że widziałem w nim złodzieja i wzbudziło we mnie ciężkie uczucia gniewu. Taki “żydlak”… Pragnąłem wyjechać do Palestyny; nasiąkłem tym w Zakładzie, który mnie przekształcił w syjonistę. Tam płakałem po raz pierwszy podczas świecenia świec…

Dawid Danielski

Dawid w sierocińcu żydowskim w Zabrzu po wojnie – zdjęcie ze zbiorów Muzeum Bohaterów Getta

• Po chwili milczenia opowiada dalej:

Pojechaliśmy do Francji w drodze do Palestyny, duża grupa dzieci. Ja mówiłem po polsku i niemiecku. W tym czasie zerwałem wszelkie kontakty z Polakami. Nie chciałem widzieć, słyszeć ani wiedzieć o nich. Żadnego kontaktu. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak zrobiłem i o co bylem zły. Polska wydawała mi się szczytem zła. Myślałem, że Polacy są fałszywi. Dowiedziałem się o nich różnych rzeczy…

• Czy w tym okresie nie zauważałeś tego poświecenia ze strony tych Polaków, którzy ocalili ciebie i inne dzieci pod niebezpieczeństwem życia, nawet, jeśli to było związane z pieniężną zapłatą?

Nie, nie widziałem. Dopiero po drugim spotkaniu z moja polską “siostrą” i po rozmowie z nią zacząłem o tym myśleć. Zapisałem ich na listę “Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata” jeszcze wcześniej, bez względu na moje poglądy o Polakach.
We Francji zatrzymał się nasz wyjazd do Palestyny. Stanowiliśmy grupę siedemnastu chłopców. Zorganizowaliśmy się i ogłosiliśmy, że chcemy wyruszyć w drogę. Wsiedliśmy na okręt “Exodus” i dotarliśmy do Hajfy. Nosiłem majteczki kąpielowe, bo należałem do tych, którzy mieli dobrnąć do brzegu pływając. “Exodus” została zwrócona, jak wiadomo, do Niemiec a ja pozostałem w stroju kąpielowym.

(Wytłumaczenie: „Exodus” był okrętem-widmem, jednym z blisko stu nielegalnych statków próbujących przełamać angielska blokadę Palestyny i przywieźć żydowskich imigrantów, ocaleńców wojny światowej. Angielska flota wojenna opanowała okręt wraz z 4000 uciekinierami i przewiozła ich do obozu koło Hamburga. “Exodus” stal się symbolem żydowskiej walki o wolna “alije” – imigrację do Palestyny i służył za temat sławnego filmu o tej samej nazwie – przypisek tłumacza).

• Dzisiaj, oczywiście, pojawia się szeroki uśmiech na twarzy Dawida, gdy to wspomina.

W Niemczech grupa znowu się rozdzieliła i ja wraz z dwoma kolegami przyłączyliśmy się do zorganizowanej grupy młodzieży. Uczyliśmy się hebrajskiego i aż do naszego powrotu do kraju, umiałem już trochę mówić. Przyjechałem okrętem “Nieustraszeni”, małym, zaniedbanym i rozpadającym się. W ciągu jazdy skakaliśmy do morza, pływaliśmy i wracaliśmy na okręt.
W kraju zamieszkaliśmy w obozie dla nowo przybyłych w miasteczku Raanana. Od razu zacząłem szukać jakiegoś zajęcia, Po krótkim czasie znalazłem pracę w dużym przedsiębiorstwie budowlanym “Solel Boneh”. Kiedy już miałem trochę pieniędzy kupiłem sobie zegarek i odzież w duchu miejscowym: sandały, skarpetki, krótkie spodnie z nogawkami do podwijania?

• Śmiejemy się i wspominamy ów okres w stylu kibucowym i “Palmachu”.

Przeniesiono nas do obozu młodzieżowego w Karkur, a po trzech tygodniach zostałem posłany na przeszkolenie do znanej szkoły rolniczej Mikweh Israel. Tam spędziłem dwa lata (1948-1950) w grupie religijnej. To były najpiękniejsze I najlepsze czasy mojej absorbcji w kraju. Jedyne lata, w których uczyłem się w sposób zorganizowany. Następnie przyłączyliśmy się do religijnego kibucu – Masuot Jicchak. Tu poznałem Ruti, moją przyszłą żonę. Zmobilizowałem się do wojska do jednostki młodzieży rolniczej „Nachal”. Po służbie wojskowej, wróciłem do kibucu. Pobrałem się z Ruti i urodził nam się nasz pierworodny syn – Ofer. Chciałem prędko stworzyć rodzinę, zbudować dom. To było mi całkiem zrozumiale, wtedy…

Dawid w Izraelu

Dawid w Izraelu

Po wojnie bardzo zazdrościłem ludziom, którzy mieli jakiegoś brata; nawet jakiegoś krewnego trzeciego stopnia… Nie miałem żywej duszy na świecie…Nikt w ogóle nie przeżył z całej powiększonej rodziny matki czy ojca. Matka miała brata w Londynie, lekarza. Po wojnie, jeszcze w roku 1946 w Polsce próbowałem go odszukać i nie udało mi się. Możliwe, że nie prowadziłem dość intensywnego poszukiwania, ale nie szukałem więcej. Cały świat poszukiwał wtedy cały świat… Zerwałem kontakt z moją całą przeszłością… Z moim polskim “ojcem”, Antonem Kapica, prowadziłem korespondencje aż do roku 1956. Zaczęły się problemy w Polsce i on mi dał do zrozumienia, że lepiej żebym nie pisał. Przestałem na jakiś czas, a kiedy ponownie zacząłem pisać – nie było już odpowiedzi. Z Martą Kapica nie było żadnego kontaktu. Zwróciłem się do Czerwonego Krzyża, lecz nie znaleziono śladów Antona. Później okazało się, że zmarł.

Osiem lat temu przenieśliśmy się śladami córki do Binjaminy i tu zbudowałem mój dom. Dzisiaj jestem już na emeryturze, oczywiście. Mam dwoje dzieci i pięcioro wnuków, przyszli oni na świat dzięki temu, że mnie – żydowskiego chłopca uratowali Marta i Anton Kapicowie. 

Dawid usmiechniety

Dawid Danieli obecnie

_______________________________________________________

O Dawidzie pisaliśmy też na naszym forum:

http://forum.zapomniany.rybnik.pl/viewtopic.php?f=4&t=1629

sie 222013
 

W książce „Koszmary z hitlerowskich polenlagrów, więzień i konzentrationslagrów w latach 1939 – 1945”, do dosyć uproszczonego biogramu o byłym więźniu Leonie Foksińskim, dołączyłem istotny dla mnie szczegół marszu ewakuacyjnego więźniów w styczniu 1945 r. z Gliwic przez Rybnik. Zagadnienie to zostało także dosyć dokładne opisane przez Jana Delowicza w książce „Śladami krwi”, lecz właśnie Leon Foksiński brał bezpośredni udział w owym marszu – opowiedział mi o tych wydarzeniach jako świadek tamtego bestialstwa hitlerowskich oprawców.

 

Otóż, z więzienia w Gliwicach, gdzie doprowadzono część więźniów z transportu ewakuacyjnego z KL Auschwitz – Birkenau, załadowano więźniów do towarowych wagonów kolejowych i przewieziono z Gliwic do stacji Rzędówka, a tam na bocznicy kolejowej pociąg ten był przetrzymany był całą noc z dnia 22 na 23 stycznia 1945 r. Rano, 23 – go stycznia, po „wyładowaniu” więźniów z wagonów – przy akompaniamencie przekleństw, ordynarnych wyzwisk, kopniaków i uderzeń drewnianymi dragami lub czym popadło, na polecenie konwojentów uformowano szeregi po pięć więźniów w rzędzie i pochód ten ruszył poprzez wioskę Kamień w stronę Rybnika. W okolicach miejscowości Dębicze, na dużej przyleśnej polanie konwojujący więźniów esesmani utworzyli coś w rodzaj półkola i wydawszy polecenie rozwiązania szeregów, tak chaotycznie rozproszonym kazali biec w owo półkole pod pretekstem, że w lesie są partyzanci i będą do więźniów strzelać. Następnie, to konwojenci rozpoczęli strzelaninę do biegnących z broni maszynowej, więc skutki dla więźniów były makabryczne. Polana pokryła się setkami ciał w pasiakach, a po jakimś czasie i zaprzestaniu strzelaniny, esesmani przeprowadzili przegląd – sprawdzanie efektów swoich zbrodniczych dokonań. Podchodzili więc do leżących bezwładnie ciał i kopniakiem w twarz sprawdzali czy śmierć więźnia jest faktyczna a nie pozorowana, a dających oznaki życia dobijano pojedynczymi strzałami. Po tym masowym morderstwie w okolicach Kamienia, konwojenci ponownie uformowali z pozostałych przy życiu więźniów kolumny i kontynuowano marsz – poprowadzono ich do szosy Rybnik – Katowice – w kierunku Paruszowca (przedmieścia Rybnika), a stamtąd – 5 km leśną drogą obok rzeki Ruda przez Wielopole na teren sportowo – rekreacyjny, znajdujący się na północnych peryferiach Rybnika.

Przez cały czas, posuwającej się kolumnie towarzyszyły głośne przekleństwa konwojentów i strzały do skrajnie wyczerpanych więźniów – nie mających sił by iść dalej. W ten sposób zakrwawione zwłoki leżały wzdłuż trasy przemarszu – w przydrożnych rowach i pod drzewami. Na trasie ewakuacyjnej wiodącej przez Paruszowiec zebrano co najmniej 21 zwłok więźniów i pochowano je na cmentarzu Zakładu Umysłowo Chorych w Rybniku. Na teren noclegu w Rybniku, więźniowie przybyli o zmierzchu. Krańcowo wyczerpanych z głodu i zimna (według Foksińskiego był około 20 stopniowy mróz) więźniów wpędzono częściowo do sali restauracyjnej przy stadionie sportowym „Ruda”. Większość tego transportu nocowała na płycie stadionu pod gołym niebem, w szatniach, albo pod dachem trybuny, nakrywając się szmatami będącymi kiedyś kocami. W czasie noclegu na stadionie, konwojenci strzelali do skulonych i marznących więźniów, próbujących ogrzać się przez przytulanie się jednego do drugiego. Przez całą noc, słychać więc było strzały dochodzące z miejsca noclegu. Około 300 osób stłoczono w drewnianych szopach przystani wioślarskiej znajdującej się przy stawie – kąpielisku „Ruda”. Szopa zbita była dosyć prymitywnie z desek, które pod wpływem słońca i wyschnięciu utworzyły dosyć wielkie szpary na stykach jednej deski z drugą. Przez owe szpary mróz „wdzierał” się bez przeszkód do wewnątrz szopy, więc stłoczeni w niej więźniowie nie mieli szans na przeżycie – zamarzli w ciągu nocy. Według esencjonalnego opisu Jana Delowicza, kilkunastu więźniów mimo czujnej uwagi konwojentów, zdołało zbiec w lasy paruszowskie i znaleźć schronienie u Polaków zamieszkujących okoliczne miejscowości.

[…] Między innymi Franciszek Baron i Roman Pierchała z Rybnika wspólnie uratowali 2 więźniów, którzy ukryli się w lesie. Byli to polscy Żydzi, a jeden z nich pochodził z Łodzi. Nocą do okna domu Katarzyny i Józefa Fyrgutów w Kamieniu zapukał więzień, który – gdy wpuszczono go do środka – powiedział, że uciekł z Rybnika. Ukryto go w słomie na strychu obory. Nazywał się Karl Grün i był wiedeńczykiem. Tej samej nocy, około 23: 00, również Stanisława i Jan Zychowie, mieszkańcy przysiółka Młyny, usłyszeli stukanie w okno. Gdy otworzyli drzwi wejściowe, do wnętrza budynku weszło trzech mężczyzn w pasiakach. Byli to ojciec i jego dwaj synowie. Więzień ten powiedział w języku polskim, że uciekli z Rybnika. Gdy ogrzali się i zaspokoili głód, Jan Zych jeszcze tej samej nocy zaprowadził ich do stodoły w folwarku „Spendlowiec”, gdzie pracował, a już wcześniej ukryto więźniów zbiegłych podczas strzelaniny w lesie. Do domu Gertrudy Brzeziny w Kamieniu na Świerkach dotarł rano więzień ubrany w pasiak. Od niego (mówił po polsku) Gertruda oraz jej córki Marta i Elżbieta dowiedziały się, że uciekł z Rybnika. Zjadłszy podany mu posiłek, opuścił dom Brzezinów […]. O godzinie 6: 00 dnia 23 stycznia, nastąpił wymarsz kolumny z Rybnika. Najgorszy w skutkach była noc więźniów umieszczonych w owej szopie przystani wioślarskiej. Znajdowały się tam same zamarznięte szkielety ludzkie – w pozycji stojącej, jeden przy drugim. Kilkudziesięciu innych więźniów którzy z osłabienia i zimna nie mogli iść dalej, esesmani zamordowali przy ul. Gliwickiej – na mostku rzeczki Młynówki do której następnie zrzucili zwłoki. Niektóre z ofiar dawały jeszcze oznaki życia. Nie było jednak szans na uratowanie się, gdyż przydusiły je następne zrzucane do wody ciała pomordowanych. Kilka zwłok przyprószonych śniegiem leżało wzdłuż płotu na wysokości stadionu, ale po jego zewnętrznej stronie.Jest w książce Jana Delowicza i inny bardzo ważny opis dotyczący znanych w Rybniku gestapowców Sopali i Mainki:

[…] 23 stycznia, pomiędzy godziną 16: 00 a 17: 00, do sali restauracji „Wypoczynek” na Rudzie dwaj umundurowani gestapowcy, Georg Mainka i Sopalla, przyprowadzili około 35 więźniów, zbiegłych w czasie strzelaniny na terenie przysiółka Młyny. Przyszli oni pieszo z Kamienia przez Paruszowiec, a stamtąd obecną ul. Wyzwolenia i ul. Gliwicką dotarli do restauracji. Więźniów tych ustawiono przed północną ścianą szczytową (od strony Wielopola). Potem Mainka dwom więźniom dał polecenie wyjścia na zewnątrz. Tam na skarpie, w prawo od schodów prowadzących z tej sali na ul. Gliwicką, kazał im położyć się na brzuchu, głową do ul. Gliwickiej. Następnie dwa razy strzelił. Obaj zabici zostali strzałami w kark. Sopalla zaś w tym czasie pilnował w sali pozostałych więźniów.

Dokonawszy egzekucji, Mainka wrócił do sali i zawołał: „Zu zwei! ” Na zewnątrz wyszła kolejna dwójka więźniów, których zastrzelił w ten sam sposób jak poprzednich. Gdy już zamordował 8 więźniów, reszta nie chciała wychodzić z sali, wiedząc, co ich czeka. W odpowiedzi na odmowę Mainka otworzył do nich ogień z pistoletu maszynowego. Wszyscy więźniowie padli na podłogę, a na ścianie pełno było otworów po kulach karabinowych. Wybite również zostały szyby w oknach. Po tej masakrze Mainka wyszedł bez słowa z sali na zewnątrz, ku zwłokom wcześniej zastrzelonych 8 więźniów. Po chwili padł strzał. Przed budynkiem restauracji, obok zwłok więźniów, leżał na plecach ich morderca i całe usta miał zakrwawione. Był martwy, a w zaciśniętej dłoni trzymał pistolet, który zabrał mu gestapowiec Sopalla. Potem sprawdzał on, który z więźniów jeszcze żyje. Każdego, który zdradzał oznaki życia, dobijał strzałem w czoło. W ten sposób Sopalla zamordował 8 żyjących jeszcze więźniów, którym wcześniej udało się uniknąć śmiertelnej kuli, oraz dobił kilku rannych, którzy jęczeli z bólu. Z rozbitych czaszek mózg spływał na podłogę. Wszyscy byli młodzi; wiekiem nie przekraczali 40 lat. (Po wojnie na podłodze owej sali, na pół zburzonej w wyniku działań frontowych, znajdowały się ciemne plamy zakrzepłej krwi, około 1 m. średnicy). Po dokonaniu tej zbrodni gestapowiec opuścił salę. Zwłoki drugiego Niemca zaś pozostały w miejscu jego śmierci. Po upływie dwóch godzin, około 18: 00, jeden z leżących w sali więźniów zaczął głośno jęczeć. Był polskim Żydem. W tym momencie do sali weszło 2 innych gestapowców, z których jeden zastrzelił jęczącego. Przyprowadzili też oni kolejnych 6 więźniów. Wszyscy byli młodzi, mieli około 30 lat. Gdy weszli do sali, kazano im stanąć w szeregu pod ścianą, naprzeciw drzwi wejściowych, w odległości pół metra jeden od drugiego. Potem obaj zaczęli wyjmować pistolety z kabur. Wtedy więźniowie, zdając sobie sprawę z tego, co ich czeka, zaczęli prosić hitlerowców w języku polskim, aby darowali im życie, gdyż mają rodziny, dzieci. Niemcy jednak nie okazali litości i wszystkich zamordowali strzałami w czoło. Potem odeszli w stronę miasta. W tym samym dniu widziano również, jak jeden z gestapowców ścigał przed stadionem więźnia biegnącego od centrum Rybnika. Umundurowany był na czarno i na głowie miał czapkę polową z daszkiem. Przed nim zaś, w odległości około 100 m, uciekał 18 – letni chłopak. Zmierzał on w kierunku nie zamarzniętych stawów na Rudzie. Gdy dotarł do jednego z nich, bez zastanowienia wszedł do wody (drugi od ul. Gliwickiej). Chciał wpław przedostać się na drugą stronę, gdzie był las, a w nim ocalenie. Wcześniej jednak na brzeg stawu przybiegł gestapowiec, który natychmiast zaczął doń strzelać i po kilku strzałach trafił go w plecy. Więzień pogrążył się w wodzie i już się nie wynurzył. Gestapowiec jeszcze przez chwilę stał na brzegu, a potem zawrócił w stronę miasta. Nazajutrz, krótko przed południem, przed siedzibę gestapo w Rybniku zajechał wojskowy samochód ciężarowy w kolorze zielonym, cały kryty blachą. Gdy kierowca zameldował swój przyjazd, pijani gestapowcy wyszli z budynku i otworzyli tylne drzwi samochodu. Na podłodze leżało ciało Georga Mainki. Obejrzawszy zwłoki, wrócili do budynku, a samochód odjechał w nieznanym kierunku. […]

[…] Po wyzwoleniu, na stadionie w Rybniku, który był jednym z miejsc noclegu więźniów, odbyła się msza żałobna w ich intencji. Wzięli w niej tłumnie udział miejscowi i okoliczni mieszkańcy. Mszę celebrował ks. Maksymilian Goszyc. Po mszy wszyscy udali się na cmentarz Zakładu Umysłowo Chorych. Tam nastąpiło uroczyste odsłonięcie pomnika. Na zbiorowej mogile ustawiono drewniany krzyż, a harcerze z rybnickiego Hufca złożyli przyrzeczenie. Spoczywają na wieki, na wiecznie polskiej ziemi rybnickiej. A było ich 385, ludzi miłujących życie i swobodę, a których zamordowali w Rybniku zbrodniarze, dla których śmierć i mord były rzemiosłem, przed którym pochodnie Nerona stanowią drobne barbarzyństwo. Pamięci ich społeczeństwo Rybnika ofiarowało pomnik – dokument hitlerowskiego ludobójstwa i dowód wspaniałej ofiary, złożonej przez byłych więźniów politycznych na ołtarzu Ojczyzny. […]. Po masowych morderstwach więźniów w Rybniku, kolumna ewakuacyjna ruszyła dalej – w kierunku Raciborza, a stamtąd przez Głubczyce, Prudnik do Głuchołaz.

Powołam się kolejny raz na relację Leona Foksińskiego znajdującego się w tej kolumnie ewakuacyjnej:

[…] „28 stycznia doszliśmy w okolice Głuchołaz. Tam zaprowadzono nas do jakiegoś dworu, gdzie spędziliśmy noc w stodole. Było nas już wtedy bardzo mało, ok. 600 osób. ”

[…] „W ciągu 10 dni transportu ewakuacyjnego zaledwie 4 razy podano nam posiłek – i to tylko same kartofle. Nie dostaliśmy jednak niczego do picia, więc pragnienie zaspakajaliśmy śniegiem”.

Z Głuchołaz, „oświęcimski” transport „przez Rzędówkę” rozdzielał się w taki sposób, że część więźniów prowadzono dalszą drogą przez Świdnicę, Strzegom do KL Gross – Rosen, natomiast druga grupa skierowana została w kierunku zachodnim – do Wałbrzycha. Niewiele więźniów przeżyło ów transport – poza tymi, którym jak Leonowi Foksińskiemu udało się z tego transportu szczęśliwie uciec. Odsyłam jednak zainteresowanego czytelnika do książki Jana Delowicza „ŚLADAMI KRWI”, gdzie bardzo szczegółowo opisane są poszczególne fragmenty marszu oraz zeznania świadków o tej tragedii – spowodowanej przez złoczyńców z pod znaku „SS”.

Jerzy Klistała

mar 012007
 

„Nie masz już , nie masz w Polsce żydowskich miasteczek„
Antoni Słonimski

Co pozostało po Żydach w Polsce? Jakieś zatarte ślady, zdewastowane cmentarze, zrujnowane synagogi, nieliczne, uratowane z pożogi II wojny światowej judaika.
W Rybniku czyli mieście, w którym mieszkam nie zachowało się nawet to. Minęło ponad 60 lat, od kiedy z krajobrazu mego miasta znikła społeczność żydowska i dlatego uznałam, że przypomnienie ludności wyznania mojżeszowego może być ciekawe dla moich koleżanek i kolegów.

Rybnicka synagoga

Rybnicka synagoga

Co pozostało po Żydach w Polsce? Jakieś zatarte ślady, zdewastowane cmentarze, zrujnowane synagogi, nieliczne, uratowane z pożogi II wojny światowej judaika.
W Rybniku czyli mieście, w którym mieszkam nie zachowało się nawet to. Minęło ponad 60 lat, od kiedy z krajobrazu mego miasta znikła społeczność żydowska i dlatego uznałam, że przypomnienie ludności wyznania mojżeszowego może być ciekawe dla moich koleżanek i kolegów.
Pierwsi Żydzi w zaczęli napływać do Europy Środkowo-Wschodniej, w tym również i na Śląsk, w IX w., a od XII w. możemy zauważyć liczniejszy ich napływ na nasze ziemie. Powodem tych wędrówek były prześladowania religijne w Europie Zachodniej. Żydzi osiedlali się w okolicach Legnicy, Wrocławia, Bolesławca oraz w miasteczka na szlakach handlowych, jak np. w Raciborzu, Nysie, Głuchołazach. Dzierżawili miejscowe szynki , parali się udzielaniem pożyczek, a przede wszystkim zajmowali się handlem i rzemiosłem. Osadnicy żydowscy przybywający na tereny Śląska posiadali znajomość licznych dziedzin wytwórczości, dzięki czemu przyczyniali się do rozwoju miast i gospodarki towarowej . Żydzi specjalizowali się w krawiectwie, kuśnierstwie, złotnictwie, jubilerstwie i zegarmistrzostwie. Zajmowali się również wyrobem pieczęci, farbiarstwem, szklarstwem i drukarstwem. W rzemiosłach spożywczych dominowali w piekarstwie, gorzelnictwie,  piwowarstwie. Mimo tak znaczącej roli dla rozwoju gospodarki, handlu i finansów Żydzi nie mieli wielu przywilejów, i przez stulecia byli traktowani jako obywatele drugiej kategorii. Pod panowaniem pruskim Żydzi byli usuwani z terenów Dolnego Śląska i zmuszani do osiedlania się na terenach górnośląskich, gdzie i tak żyła ich większość. Tak zwany Edykt Emancypacyjny z 11 marca 1812 przyniósł Żydom w Prusach prawne równouprawnienie , które zostało potwierdzone ostatecznie w Konstytucji Pierwszej Rzeszy Niemieckiej z roku 1871.

W Rybniku ,tak samo jaki w innych miastach Górnego Śląska Żydzi osiedlali się od wieków. Niestety w rezultacie wydarzeń z okresu II wojny światowej prawie całkowitej zagładzie uległy akta miasta, w związku z czym bardzo skromnie przedstawiają się źródła do dziejów Żydów w moim mieście. Wg spisu ludności z roku 1784 miasto liczyło 805 mieszkańców, w tym 763 chrześcijan i 42 Żydów 1) . W 1818 Rybnik został miastem powiatowym, co przyczyniło się do jego rozwoju oraz do wzrostu liczby mieszkańców. I tak liczba mieszkańców powiatu rybnickiego wówczas wynosiła około 30.000. W sprawozdaniu z 1843 roku dla Rybnika i powiatu oszacowano liczbę Żydów na 399 – w tym jeden lekarz, 3 wielkich kupców, 20 handlarzy żywnością, 50 restauratorów, 15 rzemieślników, 18 Żydów wykonujących różne prace, oraz jeden żebrak. Ta społeczność żydowska miała zdecydowanie niemiecki charakter. Po pierwszej wojnie światowej, a dokładniej od 1922 roku na obszarach plebiscytowych, a do takich należał Rybnik, obowiązywała Konwencja Genewska, która chroniła mniejszości narodowe. Po wygranym plebiscycie i po przyłączeniu Rybnika do Polski, duża część rybnickich Żydów wyjechała do Niemiec. Pozostali głównie zamożni Żydzi niemieccy i skrajna biedota. Ten odpływ został jednak uzupełniony przez migrantów żydowskich z Zagłębia Dąbrowskiego. Kupcy żydowscy, uprawiający handel obwoźny przyjeżdżali do Rybnika z Sosnowca, Będzina czy innych polskich górnośląskich miast. Jak pisze Alfred Mura w „Sercu Ewangelii „ ci ubodzy Żydzi uprawiali właściwie handel „obnośny „ , bowiem chodzili pieszo , a towar przenosili na plecach. Oferowali towary za gotówkę lub na raty. Wspomina on, iż jego matka kupiła mu ubranie do Pierwszej Komunii u Żyda, gdyż było ładne i tanie. Piotr Rakowski, rybnicki poeta i badacz historii Żydów w naszym mieście, opisuje historię agenta handlowego Michała Wolfa 5 . Komiwojażer ten był jednym z bardziej znanych żydowskich kupców z Sosnowca. Trudnił się handlem obwoźnym w polskiej części Górnego Śląska, w szczególności w Rybniku oraz powiecie rybnickim. Rybnik był wtedy miastem garnizonowym i celnym, czyli stał się takim centrum targowym na obszarze od Wodzisławia aż do Pszczyny. Michał Wolf przywoził tu próbki towarów i materiałów tekstylnych pochodzących z fabryk bielskich. Bielskie materiały miały dobrą markę, więc kupiec zaopatrywał w nie kadrę oficerską rybnickiego garnizonu wojskowego, a także bogatszych celników w Urzędzie Celnym. Wolf był bardzo ceniony, jako rzetelny i sumienny kupiec. Ta dobra opinia umożliwiała mu pracę i handel na tym terenie przez piętnaście lat. W czasie swoich pobytów w Rybniku, jako bardzo religijny Żyd, uczęszczał na modlitwy do synagogi, o której piszę poniżej. Po wybuchu II Wojny Światowej Wolf wraz z rodziną początkowo pracował w Sosnowcu w szwalniach niemieckich, w których szyto między innymi koszule dla Wehrmachtu. Później cała rodzina Wolfów została wysłana do obozu koncentracyjnego Auschwitz i tam zginęła. Uratowała się tylko jedna córka , która cudem przeżyła. Żydzi wyznają judaizm, którego zasadniczą cechą jest wiara w jednego Boga . Miejscem sprawowania kultu jest synagoga. W ubiegłych wiekach równolegle funkcjonowały dwa pojęcia „synagoga „i „bożnica „. Potem nazwę „synagoga” zarezerwowano dla dużych, bogato wyposażonych gmachów, „bożnicą” zaś  nazywano skromne miejsce do odprawiania modlitw. W Rybniku pierwszą drewnianą bożnicę wzniesiono w 1811 przy ul. Raciborskiej1). Murowaną synagogę tzw. „nową” zbudowano w latach 1842-1848 na skrzyżowaniu ulic Zamkowej i Gimnazjalnej (dziś Zamkowej i Chrobrego – naprzeciw Urzędu Miasta).  Budynek został wzniesiony w stylu klasycystycznym z wielką gwiazdą Dawida u wierzchołka ściany frontowej i dużym pomostem z balustradą przed wejściem głównym. Wnętrze synagogi było półkoliste, z wysokimi półokrągłymi oknami, z tzw. babińcem ,czyli częścią dla kobiet. Najważniejszym miejscem był aron ha-kodesz, czyli odpowiednik chrześcijańskiego ołtarza. Jest to rodzaj szafy ołtarzowej, w której przechowywano zwoje Tory. Najbardziej widocznym elementem synagogi była bima ,czyli podwyższenie z pulpitem , z którego czytano Torę i udzielano błogosławieństw. Budowę synagogi popierał baron Durand-Baranowice, bowiem rybnicka gmina żydowska w ówczesnym czasie nie posiadała potrzebnych środków pieniężnych. Baron udzielił wtedy większej pożyczki na budowę tejże synagogi. Niestety synagoga ta nie przetrwała do naszych czasów. Od wybuchu II wojny była ona zamknięta. Pod koniec 1939, bądź też na początku 1940 roku została oblana benzyną i naftą, a następnie podpalona przez szturmowców hitlerowskich. Na ulicy Zamkowej, przy której stała synagoga niektórzy przechodnie w milczeniu mijali płonącą bożnicę, a inni pokrzykiwali hasła antysemickie. Gestapowcy oraz policjanci z „Schupo” cieszyli się z widoku płonącego budynku. Po spaleniu, teren został wyrównany a na tym miejscu Niemcy założyli skwer z fontanną.

Skwer na miejscu synagogi

Skwer na miejscu synagogi

Dziś w tym miejscu często na ławkach odpoczywają rybniczanie, nie zdając sobie sprawy iż, przez prawie 100 lat były tu odprawiane nabożeństwa.

Nabożeństwa w synagogach prowadził rabin. W uboższych gminach nie posiadających własnego rabina, jego funkcje sprawował kantor. Pierwszym rabinem gminy żydowskiej w Rybniku był rabin dr Frankel. Później przez wiele lat gmina nie miała rabina aż do powołania dr. Braunschweigera, który urzędował aż do roku 1912 1). Późniejszymi rabinami byli dr Arthur Rosenthal, dr Nellhaus, Salo Levin. Po przyłączeniu części Górnego Śląska do Polski, w latach 1922-1924 wyjechało z tego terenu wielu rabinów. Taka sytuacja miała również miejsce w Rybniku, gdzie funkcje rabina, po wyjeździe Salo Lewina, sprawował kantor Gustaw Hahn. Salomon Lewin, podobnie jak inni wyznawcy religii Mojżeszowej w Rybniku, był Żydem niemieckim, ale znał język polski i mówił po polsku. Cieszył się dużym autorytetem wśród Żydów-rybniczan, cechowała go skromność i rozwaga, i pomimo tego, iż był rabinem ortodoksyjnym, to był tolerancyjny wobec innych poglądów religijnych.3 lutego 1930 roku rabinem w Rybniku został młodszy brat rabina chorzowskiego, dr Zygmunt Kohlberg.

Synagoga i budynek rabina

Synagoga i budynek rabina

 

Dom rabina

Dom rabina

Podstawową jednostką organizacyjną wspólnoty żydowskiej był kahał, czyli gmina. Kahał przypominał parafię chrześcijańską, ale miał o wiele szersze uprawnienia, bowiem oprócz funkcji religijnych, sprawował funkcje skarbowe, wychowawcze, sądownicze, opiekuńcze i dobroczynne. Kahał między innymi organizował pogrzeby, utrzymywał cmentarze, szkoły itp. Żydowska gmina powstała w Rybniku w roku 1858, liczyła wówczas około 400 osób. Do gminy należeli m.in. lekarze, nauczyciele chederu czyli szkoły żydowskiej, zlikwidowanej w Rybniku w roku 1877 3) , wychowawcy zakładu opiekuńczego, który od 1893 roku mieścił się w budynku, kojarzonym przez współczesnych rybniczan ze szkołą muzyczną, istniejącą w nim do 2003 roku. Tenże budynek domu dla sierot został w 1922 roku odkupiony przez żydowską gminę katowicką, a następnie sprzedany w 1927 roku Śląskiej Izbie Rolniczej.

Budynek sierocińca

Budynek sierocińca

Do kahału należeli również pracownicy związku charytatywnego oraz pogrzebowego „Chewera Kadisza”, którego oddział powstał w Rybniku w 1866 roku 2), oraz fabrykanci , handlowcy, rzemieślnicy. Od 1925 roku w skład Zarządu gminy wchodzili między innymi : kupiec i właściciel sklepu Alfred Aronade, hurtownik i właściciel sklepu odzieżowego Salomon Priester, kupiec i właściciel składu odzieżowego N.Leschcziner, handlowiec i akcjonariusz browaru rybnickiego Maksymilian Richter.Szukając informacji o rybnickich Żydach natrafiłam na stronę internetową Witty Priester, prawdopodobnie wnuczki wspomnianego powyżej Salomona Priester. Opisuje ona swoją wizytę w Rybniku w 1997 roku, kiedy to odwiedziła miasto swoich rodziców, po tym jak jej matka odzyskała niektóre z rodzinnych nieruchomości, między innymi w Rybniku. Ojciec Witty Priester urodził się w Rybniku i tutaj dorastał, matka pochodziła z Katowic. Przed II wojną rodzina jej ojca ta była bardzo zamożna. Priesterowie posiadali fabryczkę, sklep detaliczny oraz kilka budynków, w tym jedną kamienicę zaraz przy rynku. Po wkroczeniu hitlerowców dziadkowie Witty zostali zamordowani. Jej rodzicom udało się przetrwać wojnę, dzięki temu, że byli ukrywani przez dwa lata na strychu przez polską rodzinę. Jak nadmienia dzisiejsza spadkobierczyni rodziny Priesterów, mimo że Polacy nie robili tego bezinteresownie, to był to tak czy inaczej czyn heroiczny. Po wojnie rodzice Witty zaczynali swe drugie życie od zera. W 1950 roku wyemigrowali do Nowego Jorku. Przez lata wspomagali finansowo polską rodzinę , która uratowała ich od Holocaustu.

Oprócz synagogi i szkoły jednym z niezbędnych elementów w życiu kahału był cmentarz. Nie każda gmina miała swój własny cmentarz, zwany przez Polaków kirkutem. Bardzo często bywało, iż władze kahału musiały negocjować z innymi gminami, aby móc pochować swoich zmarłych. Do 1815 roku rybniccy Żydzi grzebali swoich zmarłych na kirkucie w Mikołowie. W roku 1815 rybnicki kowal Józef Nowak zakupił za 100 talarów niemieckich grunt pod cmentarz żydowski. W dokumencie kupna zaznaczono, iż leży on przy drodze do Świerklan i Chwałowic1 , czyli u zbiegu dzisiejszej ul.3 Maja i Wieniawskiego. Cmentarz ten został zamknięty w roku 1931 na polecenie policji, z powodu uchybień sanitarnych. Od tego roku aż do 1939 członkowie gminy korzystali z cmentarza w Wodzisławiu Śląskim. Na przełomie marca i kwietnia 1940 roku Niemcy przystąpili do likwidacji cmentarza żydowskiego. Na rozkaz katowickiego gestapo teren został zryty, a żydowskie nagrobki czyli macewy zostały zużyte do utwardzania dróg, między innymi ul. Chopina oraz drogi prowadzącej do kąpieliska „Ruda”. Ludzkie szczątki zostały wsypane do dołu, na którym później wybudowano coś w rodzaju sadzawki, istniejącej do dnia dzisiejszego. Miejsce po kirkucie Niemcy w 1940 roku zamienili na park, zwany dziś Zieleńcem im. Henryka Wieniawskiego. Wymazano z mapy miasta miejsce pochówku setek Żydów. Jak podawała Gazeta Rybnicka w grudniu 2002 roku wspomniany już rybnicki poeta i dziennikarz, a zarazem znawca kultury i tradycji żydowskiej, Piotr Rakowski trafił na fragment kamiennej macewy z cmentarza. Skontaktował się bowiem z mieszkańcami dzisiejszej ul.Chopina, którzy przy budowie swego domu w 1970 roku wykopali fragment macewy z wyrytymi hebrajskimi napisami. Maleńki kawałek macewy to był jedyny namacalny ślad po rybnickim kirkucie. Niestety nie są znane dziś losy tego kamiennego fragmentu żydowskiego nagrobka, gdyż nie został przekazany do rybnickiego muzeum.

Rybniccy Żydzi w większości parali się handlem czy też byli właścicielami zakładów wytwórczych. Można powiedzieć, że część z nich należała do bogatszych obywateli miasta. Np. w latach 1885-1890 właścicielami huty pod Rybnikiem nad rzeką Rudą byli miejscowi kupcy Salomon i Kasper Lachmanowie, którzy stali się właścicielami na mocy licytacji przymusowej i prowadzili ją pod nazwą „F-a Lachman zakłady hutnicze i sztancownia „. Na początku XX w. fabryka ta została nazwana hutą żelaza Silesia Sp.Akcyjna i przez prawie sto lat dawała zatrudnienie wielu pokoleniom rybniczan. W przemyśle browarniczym potentatem była rodzina  Muller’ów, Herman Muller założył browar w Rybniku pod koniec XIX w., na bazie tradycji browarniczej, sięgającej XVII w. Dwa pozostałe browary w mieście, w tym tzw. zamkowy, również należały do tej rodziny – Izydora i Ludwika Muller’ów. W okresie międzywojennym w browarze „Herman Muller„ pracowało 38 robotników. Produkowano wówczas w nim 12 tysięcy hektolitrów piwa rocznie.

 Zbliżająca się II Wojna Światowa spowodowała exodus rybnickich Żydów. We wrześniu 1938 roku doszło do podłożenia petard pod żydowskimi przedsiębiorstwami. Petardy zostały podłożone pod żydowskim sklepem kolonialnym przy ul. Kościelnej, pod siedzibą firmy Manneberg, która zajmowała się handlem żelazem oraz materiałami budowlanymi, pod żydowską restauracją oraz sklepem przy ul. Raciborskiej, a także pod jednym z żydowskich domów przy ul. Hallera. Notatka na ten temat została opublikowana w dzienniku „Polska Zachodnia „ z 24 września 1938. W wyniku dochodzenia miejscowej policji osadzono w areszcie śledczym przy sądzie grodzkim w Rybniku czterech sprawców. Sprawcom chodziło o zastraszenie rybnickiego środowiska żydowskiego. W momencie wybuchu wojny w Rybniku pozostała w zasadzie biedota żydowska. Niemcy zgromadzili Żydów na zamku, gdzie mieściło się więzienie. Początkowo Żydzi chodzili do pracy pod nadzorem. Dzieci zostały im odebrane. Dotyczyło to również dzieci z małżeństw mieszanych, czyli katolicko-żydowskich. Na zamku Żydzi nie pozostali zbyt długo, bowiem Niemcy porozwozili ich po różnych obozach lokalnych , jak na przykład w Gorzycach, Gorzyczkach.
Niemcy bardzo starannie wymazali z historii Rybnika wszelkie ślady obecności ludności wyznania Mojżeszowego. Spalili synagogę wraz z wszelkimi dokumentami gminy, zrównali z ziemią dom kahału, zlikwidowali cmentarz i te święte miejsca dla Żydów zamienili w parki.
Pod koniec wojny Rybnik był świadkiem „Marszu śmierci „. Nocą z 17 na 18 stycznia Niemcy przystąpili do likwidacji KL Auschwitz-Birkenau. Za bramy wyprowadzono dziesiątki tysięcy więźniów. Na trasie wiodącej z Oświęcimia do Wodzisławia co chwilę padały trupy .Zima była wyjątkowo mroźna, nocą temperatury spadały poniżej 20 st. C. Więźniowie byli prowadzeni pod eskortą hitlerowców w lichych odzieniach, głodni i wyczerpani. Część więźniów , w tym i Żydzi, szła przez Rybnik. Dziś przypominają o tym mogiły zbiorowe w pobliżu kąpieliska „Ruda”.
Po wojnie nowa władza nie przejmowała się wspomnieniami o, byłych już wtedy, obywatelach tego miasta. Dopiero w latach 90-tych XX w. z inicjatywy długoletniego prezesa Towarzystwa Miłośników Rybnika, pana Zygmunta Podleśnego, podjęto starania o upamiętnienie w Rybniku miejsc świętych dla Żydów. Zaprojektowano nawet tablice, które miałyby stać na skwerach, na których kiedyś stała synagoga oraz mieścił się cmentarz żydowski. Niestety do dziś w tych miejscach nie ma ani wzmianki o tych, którzy żyli tu razem z nami.
Żydzi rybniccy stanowili nieodłączną część tego miasta oraz Górnego Śląska, a także ówczesnej Europy. Każda forma pamięci o nich jest istotna, bowiem nie mogą być wymazani z naszej pamięci, gdyż kamienie, które na ogół mówią, gdy gaśnie pamięć ludzka, bo rybnickich Żydach nie pozostały.

Wykaz źródeł

1)Dzieje miasta Rybnika i dawniejszego Państwa Rybnickiego na Górnym Śląsku ,na podstawie wydanej w 1861r. Kroniki Franciszka Idzikowskiego ,nowo wydane w języku polskim i niemieckim z dodatkami przez Artura Trunkhardt’a  ( wydano w 1925 r.)
2)http://www.nspj-boguszowice.katowice.opoka.org.pl/IV’2000.htm
3)Wojciech Jaworski „Ludność żydowska w województwie śląskim w latach 1922-1939”  (wyd. 1997 )
4)Piotr Rakowski „Widziałam płonącą synagogę „ , dwutygodnik „Słowo Żydowskie” 11-25.lipca 1997
5)Piotr Rakowski „Żydowskie losy na Górnym Śląsku „ , dwutygodnik „Słowo Żydowskie „ 18.czerwca 1999
6)Piotr Rakowski „Rybnicka Jerozolima „ dwutygodnik „Słowo Żydowskie „ 21.marca 1997
7)http://www.dickandwitta.com/Europe_01/rybnik_Poland.htm
8)http://www.greatestcities.com/users/witta/
9)Piotr Rakowski „Preludium górnośląskiego Holocaustu „ , dwutygodnik „Słowo Żydowskie „ 23.stycznia 1998
10)„Pamięci tych , którzy żyli z nami „ Tygodnik „Nowiny „ z 12.01.2000