lis 172007
 

Minęła kolejna rocznica zbrodni katyńskiej. Pomimo tylu lat od całego wydarzenia, nadal nie jest znana cała prawda. Chcieliśmy przedstawić takie małe podsumowanie całej sprawy.
W Starobielsku stracił życie rybniczanin, powstaniec śląski Nikodem Sobik

Raport Katyński

1. Warunki życia w obozach.

Obóz w Starobielsku znajdował się w dawnym klasztorze żeńskim. Większość budynków była murowana. Jeńcy mieszkali też w zbudowanych przez siebie dwóch drewnianych barakach. Sale były na 20 – 25 osób. Jeńcy spali na piętrowych pryczach, z siennikami. Przykrywali się kocami. Sami dbali o czystość. Mimo ostrej zimy (25 stopni mrozu) mieli ciepło, tylko około trzeciej nad ranem trochę marzli, zanim rano dyżurni nie napalili w piecach. Obóz tonął w błocie, więźniowie pobudowali więc chodniki z desek. Obóz okalał wysoki mur z wieżami strażniczymi. Naprzeciwko bramy stała cerkiew z obłamanymi krzyżami, służąca jako skład zboża. Dostawali dwa główne posiłki. Rano kaszę z olejem, o 16: 00 zupę z mięsem lub tłuszczem, czasami kluski. Chleb był smaczny (razowy lub pytlowy, żytni z domieszką mąki kukurydzianej) i w dostatecznej ilości. Dwa razy w miesiącu więźniowie otrzymywali cukier, herbatę, suszone owoce, mydło do prania, mydło toaletowe, zapałki jednak w niezbyt wystarczającej ilości. Opieka lekarska była dobra, higiena znośna, nie licząc pierwszych tygodni, gdy plagą były wszy. Więźniów nie zmuszano do pracy, wielu zgłaszało się dobrowolnie, bo praca była odtrutką na obozową nudę i odciągała od ponurych myśli. Kupować można było tylko w obozowym sklepiku, gdzie wybór był marny, bez tłuszczu i nabiału. Bułka kosztowała 65 kopiejek, kotlet siekany 1, 65, śledź 40 – 60 kopiejek. Papierosy były kiepskie i drogie. Kurs rubla w Starobielsku dochodził nawet do 18zł. Wszędzie stały głośniki, które bębniły antypolskimi audycjami przeplatanymi muzyką Chopina. Głośnik z radiem Moskwa wisiał na słupie telegraficznym pod cerkwią. Parę razy w tygodniu wyświetlano filmy, głównie propagandowe. W styczniu 1940 roku obóz odwiedził delegat Amerykańskiego Czerwonego Krzyża. Był w barakach, rozmawiał po angielsku i francusku z jeńcami, którzy tego dnia dostali kakao, biały chleb i mięso. Korespondencji długo nie było, potem jedni dostawali dużo listów, inni mniej, niektórzy prawie wcale. Mówiono, że to zależało od NKWD i właśnie tym, którzy najbardziej okazywali tęsknotę, dawano mniej listów. Depesza kosztowała 30 kopiejek za słowo. Jeńcy martwili się o głód w Polsce. Myśleli, że oni odżywiają się lepiej niż ich rodziny. W Kozielsku jeńcy również mieszkali w budynkach poklasztornych. Obóz składał się z dwóch zasadniczych części klasztoru i tzw. skitu. Klasztor liczył kilkanaście budynków, przeważnie murowanych, w tym kilka cerkwi. Otoczony murem i fosą. Skit znajdował się w niedużym lasku. Kiedyś mieszkali w nim pustelnicy, potem powstały tam domy zajezdne dla pielgrzymów, w większości drewniane. W grubych murach klasztornych zimą (mróz przekraczał 40 stopni), mimo pieców było zimno. Listy wolno było pisać raz na miesiąc. Więźniowie musieli podać swój adres pocztowy jako „dom wypoczynkowy imienia Gorkiego” w Kozielsku, co czasami prowadziło do groteskowych nieporozumień. Jeden z oficerów dostał od żony list, że zażywa sobie wczasów, kiedy cała rodzina niemal głoduje. Więźniowie mogli słuchać wyłącznie radia moskiewskiego. Potajemnie wydawano gazetę obozową, dopóki władze jej nie wykryły.

2. Na Pożegnanie „Kawior Wino Kotlety

Likwidacja więźniów była perfekcyjnie przygotowana. Już od lutego administracja sowiecka rozpowszechniała plotki, że jeńcy zostaną odesłani do Polski, a nawet do Francji. W Starobielsku więźniowie dostali mapkę z trasą podróży przez Mołdawię. Z niecierpliwością oczekiwali na swoją kolej i zazdrościli tym, którzy wyjeżdżali wcześniej. W pierwszych transportach wywieziono generałów, którzy wyjeżdżali po obiedzie z „kawiorem winem i kotletami„. W Kozielsku oficerowie żegnali ich, ustawiając się w honorowy szpaler. Również strażnicy urządzili im „prawdziwą owację„. Wyjeżdżający dostawali na drogę żywność starannie zawiniętą w biały papier, który wcześniej był niedostępnym luksusem. Jeńcy opuszczali obozy w grupach od 50 do 360 osób. Oficerowie starali się rozgryźć system podziału na te grupy, doszli jednak do wniosku, że żadnego systemu nie było. Przemieszane były wiek, stopnie wojskowe, zawody, miejsca zamieszkania, poglądy polityczne. System jednak był i polegał właśnie na przypadkowości, co sprawiało, że każdy transport był jedynie zbieraniną byłych żołnierzy, a nie zwartą grupą, która mogłaby na przykład zorganizować opór. Oprócz generałów, w pierwszych transportach wywożono oficerów o wyróżniających się zdolnościach przywódczych. Rozdzielano również braci czy ojców z synami. Gdy w Starobielsku oficerowie próbowali zmieniać skład grup, władze obozowe odpowiedziały im „Wkrótce się wszyscy spotkacie„. Listę osób przeznaczonych w danym dniu do transportu władze obozowe dostawały przez telefon z Moskwy. Procedura się przeciągła, bo strażnicy musieli spisywać ze słuchu nazwiska, które często były dla nich trudne. Polscy oficerowie podsłuchiwali pod oknami biura, jeżeli lufcik był otwarty, mogli nawet zidentyfikować nazwiska. To, że rozkazy o wyjeździe w sprawie każdego więźnia przychodziły z Moskwy, dla wielu oficerów było znakiem, iż o ich losie decyduje jakaś komisja, aliancko sowiecka lub niemiecko sowiecka.

katyn_oficerowie

3. Jak mordowano.

W Katyniu znaleziono osiem masowych grobów. Ciała leżały warstwami, od sześciu do dwunastu, z rękami ułożonymi wzdłuż ciała związanymi z tyłu. Niemal wszyscy zginęli od strzału w tył głowy. Strzelano kulami kalibru 7, 65mm (niekiedy 6, 35) amunicją niemiecką (znaleziono też łuski sowieckie), firmy Gustawa Genschowa „Geco” z Durlach. Amunicja ta była od końca lat 20 masowo eksportowana do Polski krajów bałtyckich (Litwy Łotwy i Estonii) oraz do ZSRR. Powszechnie uważa się, że jeńców mordowano bezpośrednio nad grobami w pozycji klęczącej lub leżącej. Odkrycie w latach 90. grobów polskich jeńców z Ostaszkowa i Starobielska wskazuje, że chyba było inaczej. Więźniów z tych dwóch obozów przetransportowano do wewnętrznych więzień NKWD – z Ostaszkowa do Tweru (wówczas Kaliniana), a ze Starobielska do Charkowa. Pod pozorem czynności administracyjnych wprowadzano ich do piwnic, gdzie znienacka (zwykle w chwili, gdy jeniec odpowiadał na pytanie o nazwisko) strzelano im z pistoletu w tył głowy. Ściany piwnic były specjalnie wyciszone, a podłogi wyłożone trocinami, które wchłaniały krew. Czekający na swoją kolej na zewnątrz niczego się nie domyślali. Następnie zwłoki wywożono do oddalonych miejsc pochówku (Miednoje i Piatichatki) i wrzucano warstwami do wykopanych dołów. W Miednoje pomordowani policjanci często mieli głowy owinięte w płaszcze, aby w czasie transportu nie sączyła się krew. W lesie katyńskim znajdowała się willa NKWD, z dużymi piwnicami. Po wojnie została rozebrana, a na jej fundamentach w latach 60 postawiono sanatorium. W piwnicach jest kotłownia centralnego ogrzewania. Polscy uczeni, którzy w latach 1994 1995 badali groby katyńskie, nie uzyskali zgody na zbadanie tych piwnic.

4. Trzy komisje.

Groby polskich oficerów w Katyniu odkryli latem 1942 roku polscy robotnicy przymusowi, którzy dowiedzieli się o tym od miejscowej ludności. We wskazanym miejscu wykopali zwłoki ubrane w polski mundur. Niemcy początkowo się tym nie zainteresowali, ale po klęsce pod Stalingradem postanowili wykorzystać odkrycie grobów do skłócenia aliantów. 13 kwietnia 1943 roku niemieckie radio poinformowało, że jedno sprzymierzone państwo wymordowało niemal połowę korpusu oficerskiego innego sprzymierzeńca. Moskwa zareagowała dwa dni później, oskarżając Niemców o zbrodnię i prowokację. Rząd RP w Londynie zwrócił się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Genewie z prośbą o zbadanie tej sprawy. O to samo poprosili Niemcy, co Stalinowi dało pretekst do zerwania stosunków dyplomatycznych z Polską pod absurdalnym zarzutem, że rząd w Londynie współpracuje z hitlerowcami. 2. Trzy Komisje Poszukują Prawdy Wobec sprzeciwu Związku Sowieckiego, Międzynarodowy Czerwony Krzyż odrzucił prośby Polski i Niemiec o przysłanie komisji międzynarodowej. Niemcy utworzyły więc międzynarodową komisję złożoną z wybitnych specjalistów medycyny sądowej z 12 państw Belgii, Bułgarii, Danii, Finlandii, Włoch, Chorwacji, Holandii, Protektoratu Czech i Moraw, Słowacji, Rumunii, Węgier i Szwajcarii. Był też obserwator z Francji. Wszystkie te kraje, poza neutralną Szwajcarią, w 1943 roku były zależne od Niemiec, mimo to komisja miała całkowitą swobodę badań, co jej członkowie potwierdzili później po wojnie. Komisja przesłuchała okolicznych mieszkańców, przeprowadziła sekcję dziewięciu uprzednio nienaruszonych zwłok oraz przebadała 982 ciała ekshumowane wcześniej. Niemcy powołali też własną komisję lekarską którą kierował prof. Gerhard Buhtz. Badania prowadziła też 12 – osobowa komisja Polskiego Czerwonego Krzyża wysłana tam na żądanie Niemców, ale działająca w tajnym porozumieniu z Armią Krajową. Polacy również mieli swobodę badań. Te trzy komisje działały osobno i każda opracowała własne raporty, które jednoznacznie wskazują iż zbrodni dokonali Sowieci.

Stacja Gniezdowo

Stacja Gniezdowo

5. Czwarta komisja nieudolnie kłamie.

Komisja sowiecka składała się ze specjalistów z zakresu medycyny sądowej oraz znanych osobistości, jak pisarz Aleksy Tołstoj czy metropolita Mikołaj. Przewodniczył jej doktor N. Burdenko, główny chirurg – konsultant Armii Czerwonej. Komisja przesłuchiwała świadków od 26 września 1943 do 24 stycznia 1944 roku, ale groby badano tylko przez tydzień, od 16 do 23 stycznia 1943 roku. Ekshumowano 925 ciał, ale przez obliczenie określono liczbę zwłok na 11 tysięcy, powtarzając tezę niemiecką. Według komisji, tuż przed agresją niemiecką na ZSRR, polscy jeńcy budowali drogę pod Smoleńskiem i wpadli w ręce hitlerowców. Dom wypoczynkowy NKWD stał się kwaterą niemieckiego 537 pułku łączności. Dowódcą był płk. Ahrens i to on, pomiędzy wrześniem a grudniem 1941 roku, dowodził rozstrzeliwaniem polskich jeńców, co komisja ustaliła z całą pewnością. W roku 1943 Niemcy postanowili urządzić prowokację. Ekshumowali wszystkie 11 tysięcy ciał, usunęli z ubrań dokumenty z datami późniejszymi niż kwiecień 1940 roku i ponownie zakopali zwłoki. Użyli do tego 500 sowieckich jeńców, których następnie rozstrzelali. Komisja nie wyjaśniła, gdzie są zwłoki tych 500 jeńców.

6. Czas zbrodni wskazuje mordercę.

Ustalenie, jak długo zwłoki znajdowały się w grobach, automatycznie dawało odpowiedź na pytanie, kto popełnił tę zbrodnię, Niemcy czy Sowieci. Wszystkie trzy komisje orzekły, że ofiary zabito i pogrzebano trzy lata przed ekshumacją, w przybliżeniu wiosną 1940 roku. Dowody na to były wielorakie analiza lekarska ciał (stopień zwapnienia czaszek i mózgowia, zmiany w mięśniach), daty ostatnich zapisków w pamiętnikach, sowieckiej prasie i dokumentach wydanych przez władze sowieckie (nie znaleziono daty późniejszej niż 6 maja 1940), wiek posadzonych na grobach sosen. Poza tym zabici mieli na sobie zimowe mundury, a w grobach nie było martwych owadów, co wykluczyło sowiecką wersję, iż zrobili to Niemcy latem lub wczesną jesienią 1941 roku.

7. Liczba ofiar

Niemcy powiedzieli, że Polacy poszukują 15 tysięcy oficerów, dlatego od razu ogłosili, że w Katyniu leży 10 – 12 tysięcy zabitych. Tymczasem każda z trzech komisji wyliczyła, że ciał jest około 4, 5tysiąca. Naciskano na polską komisję, by podała, że ciał jest 12 tysięcy, ale Polacy odmówili. Zatrudniono więc 50 jeńców sowieckich, aby szukali następnych grobów. W czerwcu ekshumacje przerwano. Oficjalnie z powodu upałów (fetoru i milionów much, a fetor był nie do wytrzymania) i zbliżającej się Armii Czerwonej. Pozwoliło to Niemcom twierdzić, że grobów jest więcej. W obozach Starobielskim, Ostaszkowskim oraz Kozielskim wiosną 1940 roku wymordowano dokładnie 14 587 osób. Inne grupy jeńców skierowano do budowy magistrali komunikacyjnej Równe – Lwów, do pracy w kopalniach wapienia i żelaza Zjednoczenia „Nikopol – Marganiec” , do systemu łagrów tzw. Północnego Obozu Kolejowego „Siewżełdorłag” w dorzeczu Peczory. Straszne warunki pracy powodowały wielką śmiertelność wywołaną wyczerpaniem i epidemiami, jednak łączne straty wśród jeńców nie są możliwe do oszacowania. Wiadomo jedynie, że musiały to być straty dotkliwe.

Marcin Skowronek

kwi 302007
 
Na podstawie pamiętnika Józefa Sobika – późniejszego więźnia kilku obozów koncentracyjnych, opracował Jerzy Klistała).

W ostatnich dniach sierpnia radiowe komunikaty o nasilonym naruszaniu granic przez Niemców nie wróżyły nic dobrego. Matka wraz z dwoma moimi siostrami i ich dziećmi, oraz szwagierka ze swoimi dziećmi, obawiając się działań wojennych w Rybniku, wywiezione zostały przez szwagra Wincentego Chrobota do miejscowości Iłownica koło Bielska. Były przekonane, że w tamtej okolicy będzie spokojniej i bezpieczniej. W domu zostaliśmy więc tylko we trójkę:
ojciec, młodszy brat Alojzy i ja.
Późnym wieczorem 31.08.1939 r. wracałem z kina do domu. Wieczór był bardzo ciepły i wypełniony spokojem. Spokój ten zakłócali jedynie nieco aktywniejsi i ruchliwsi członkowie formacji obrony cywilnej i przeciwlotniczej, w związku z niedawnymi prowokacjami bojówkarzy hitlerowskich w Gotartowicach, Szczygłowicach i Krywałdzie. Zmęczony ciężką, całodniową pracą w warsztacie udałem się na spoczynek i szybko zasnąłem. Obudziłem się jednak wcześniej niż zazwyczaj, gdyż ze snu wyrwał mnie odgłos wystrzałów i głośnych detonacji. Zerwałem się na równe nogi, szybko się ubrałem i wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem ludzi uciekających w górę ulicy Wodzisławskiej. Kiedy wybiegłem przed dom, na ulicy było już pusto. W pewnym momencie usłyszałem głośniejszy wybuch. Jak się później dowiedziałem, wtedy właśnie wysadzony został most kolejowy na rzece Nacynie.
W górę ul. Wodzisławskiej, w kierunku szkoły nr 2, maszerowała kompania obywatelskiej formacji Obrony Narodowej. Chcąc sprawdzić, co dzieje się w dalszej części ulicy, pobiegłem Wodzisławską w dół, do Raciborskiej. Niedaleko kościoła Ojców Franciszkanów budowano zaporę przeciwczołgową. Na skrzyżowaniu zobaczyłem, że przy rozgałęzieniu Raciborskiej i Zebrzydowickiej część ulicy przegradzała zbudowana już zapora. Kilku polskich żołnierzy z ciągniętym przez dwa konie działkiem przeciwczołgowym przemieszczało się w kierunku rynku. Wybuchy pocisków i świst kul karabinowych stawały się coraz bliższe i intensywniejsze. Przestraszony tym, co się dzieje, postanowiłem wrócić do domu. Zapora przeciwczołgowa stawiana powyżej kościoła była już gotowa, więc tą częścią drogi nie dało się przejść. Musiałem zawrócić i przejść przez plac przykościelny do ul. Hallera, po czym Wiejską i Wincentego doszedłem wreszcie do budynku, w którym mieszkaliśmy. Po krótkim pobycie w mieszkaniu znowu wyszedłem przed dom. Stała tam już grupka osób równie zaniepokojonych jak ja. Zauważyłem pociski lecące od strony „Maroka” w kierunku szpitala psychiatrycznego. Zobaczyłem też, że czołgi uporały się z zaporą koło kościoła i jadą w górę ulicy, w kierunku szkoły. Ktoś wtedy powiedział, że są to czołgi francuskie, które przyjechały nam, Polakom, na pomoc. Serca nasze zabiły mocniej z radości. W miarę jednak ich zbliżania się nastąpiło rozczarowanie. Były to czołgi niemieckie, szybko więc rozbiegliśmy się do domów. W pobliżu szkoły, gdzie zapora była masywniejsza niż koło kościoła, jedna z maszyn unieruchomiona została celnym strzałem.

Około godziny dziewiątej poszedłem ponownie na skrzyżowanie z Raciborską. Była tam już część niemieckiej dywizji pancernej. Wokół szwargocących żołnierzy i oficerów niemieckich zgromadzili się miejscowi Niemcy, przeważnie przedwojenni kupcy. Z wielką usłużnością znosili „zabiedzonym” żołnierzom żywność. Wśród tych nadgorliwców wyróżniali się m. in. rzeźnik J. Gomola, B. Nowak, P. Zimoń, P. Paluch. Prawdopodobnie użalali się przy okazji, jak źle było im pod rządami Polaków.Nie było wtedy jeszcze zakazu poruszania się, więc poszedłem na rynek. Oczom moim ukazał się bardzo przykry widok – na każdym z przylegających do rynku budynków, z okien ich górnych pięter lub z dachów, powiewały hitlerowskie flagi. W Hotelu Polskim urządziła się wojskowa komendantura. Skrzyżowania ulic obsadzone zostały niemieckimi żołnierzami z karabinami maszynowymi. Renegatów łatwo można było poznać po cywilnych ubraniach z opaskami ze swastyką na rękawach. Wierzyć się nie chciało, ilu poważanych obywateli Rybnika manifestowało teraz swoją sympatię dla Hitlera, jak szybko zamienili polską mowę na niemiecką. Na ulicy Hallera miejscowi wywrotowcy wywiesili transparent z napisem: „Dziękujemy naszemu wodzowi, który nas z wielkiej nędzy wybawił”.

Przez kilka pierwszych dni okupacji sklepy i zakłady pracy były zamknięte. Polacy, którzy przezornie wyjechali poza okolice Rybnika – jak moja matka, siostry i szwagierka – wracali już do swoich domów. Wielu z nich było przerażonych wprowadzonymi zmianami. W poszczególnych dzielnicach miasta. Niemcy utworzyli Ortsgrupy – sekretariaty dzielnicowe NSDAP. Rozpoczęły się aresztowania. Ze szczególną gorliwością zamykano byłych powstańców śląskich i inteligencję rybnicką.
Mój brat, Stanisław, ewakuowany został wraz z innymi pracownikami poczty na Węgry. Wrócił jednak, kiedy żona wysłała do niego listy z prośbą o powrót do domu. Mój drugi brat, Ludwik, służył w polskim wojsku. Po rozbiciu jego oddziału także i on powrócił do domu.
Niedługo po rozpoczęciu urzędowania władzy niemieckiej wezwani zostaliśmy wraz z innymi mieszkańcami naszej ulicy do szkoły nr 2, aby się zarejestrować. Rejestracji towarzyszyła tzw. palcówka (Fingerabdruck). W wypełnianym przez nas formularzu napisaliśmy, że jesteśmy Polakami, a naszym macierzystym językiem jest polski. Gdy Staszkowi zwrócono uwagę na to, że jest Ślązakiem – a więc Niemcem, odpowiedział: „Jeżeli murzyn jest czarny, to nie może mówić, że jest biały”. Po kilku latach, kiedy znalazł się w KL Auschwitz, Gestapo przypomniało mu na przesłuchaniu te słowa.
W czasie okupacji pracowałem nadal w kuźni ojca. Na szczęście Niemcy nie zabrali ojcu warsztatu, chociaż mieli taki zamiar. Polacy musieli oddać służbom okupanta swoje radia. Za posiadanie radioodbiornika bez zezwolenia i słuchanie zagranicznych stacji Niemcy grozili śmiercią. Mieszkania pozostawione przez Polaków, którzy nie wrócili z ewakuacji, zostały przez Niemców opieczętowane, a następnie ograbione z najbardziej wartościowych rzeczy. Z czasem wprowadzały się do nich niemieckie rodziny. Najwięcej takich mieszkań okradł handlarz meblami L. Damis. Inny renegat, kupiec Larisch, przywłaszczył sobie duży sklep po J. Wilczyńskim.
Terror władz okupacyjnych odczuwalny był na każdym kroku. Gdy jednostki SA maszerowały z hitlerowską flagą, a któryś ze stojących obok cywilów nie podniósł ręki w oznaczającym pozdrowienie hitlerowskie geście „Heil”, natychmiast był bity po twarzy przez funkcjonariuszy SA. Szczególnie gorliwi byli w tym Krakowczyk i Grabmeier. Pamiętam to tak dobrze, gdyż sam w takich właśnie okolicznościach dostałem w twarz od Grabmeiera.
Kiedy wprowadzono zakaz rozmawiania po polsku, niemieccy kupcy powywieszali w swoich sklepach tabliczki z napisem: „Tutaj obowiązuje tylko język niemiecki”. Niektórzy nadgorliwcy, jak np. Sladky, Mandrela, Larisch, Paluch, Sobczyk, Sodoman, Zimoń, Weigeman i wielu im podobnych, zakazywali pracownikom swoich sklepów i restauracji obsługiwać klientów, którzy rozmawiali po polsku, a nawet kazali takie osoby wyrzucać z lokalu.
kwi 232007
 
Moja przykra refleksja…! „…że będę wiernie i nieugięcie stał na straży honoru Polski, a o wyzwolenie jej z niewoli walczyć będę ze wszystkich sił moich, aż do ofiary mego życia.”Tekst przysięgi z której pochodzą wymienione fragmenty, potraktowało w okresie okupacji hitlerowskiej (1940 – 1945) wielu patriotów z Rybnika, – zrzeszonych w organizacji ZWZ/AK. Niezrozumiałe wobec powyższego są fakty, że w wyzwolonej Polsce, o którą owi patrioci walczyli i za którą oddali życie, wspomina się o Nich wyjątkowo skromnie. Poruszam ten temat po ponad 65 latach, gdyż wydawało mi się, że opracowywane są odpowiednie materiały na ten temat, dokonane są pisemne rozprawy o charakterze historycznym, tymczasem – rybniczanie o których się upominam, jakby nie istnieli dla powojennych organizacji kombatanckich w tym tak że (niestety) Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.
O działalności osób zrzeszonych w ZWZ z Rybnika, są skromne informacje, w broszurze dr Alfonsa Mrowca[1] pt. „Z dziejów okupacji hitlerowskiej w Rybnickiem”.We wstępie do tego opracowania, autor zamieszcza takie oto zastrzeżenie: „Niniejsza rozprawka jest pierwszą próbą ujęcia popularno – naukowego okresu okupacji hitlerowskiej na Ziemi Rybnickiej, stanowiącej dzisiaj powiaty rybnicki i wodzisławski. Jej celem jest ogólne przedstawienie cierpień rybnickich Polaków, doznanych ze strony okupanta hitlerowskiego i miejscowych Volksdetschów – z jednej strony, a z drugiej wydobycie różnych momentów udziału Rybniczan w walce o wyzwolenie naszej Ojczyzny. Udział ten obejmuje zarówno Rybniczan, którzy na miejscu tworzyli tajne polskie organizacje i w nich pracowali przeciwko okupantowi, jak i tych Rybniczan, którzy bili się z Wehrmachtem na różnych frontach drugiej wojny światowej. Z góry zakreślone ramy szkicu nie pozwoliły autorowi na wyczerpujące przedstawienie poruszanego zagadnienia”. Zaznaczam!!!, – broszura ta wydana została w 1958 roku, a więc kiedy obowiązywała cenzura informacji o charakterze politycznym przez Urząd Bezpieczeństwa (UB)! W treści broszury na stronie 24 można odczytać takie oto zdanie: „Po aresztowaniu głównych działaczy Polskiej Organizacji Powstańczej na terenie Rybnika działaly konspiracyjne drobne grupki. Stanisław Sobik (Ur. 21.9.1911), wychowanek rybnickiego gimnazjum, organizuje Związek Walki Zbrojnej (październik 1940), utrzymując ścisły kontakt z Katowicami i Warszawą przez kuriera Pawła Jaszka z Rybnika. Organizacja miała charakter wojskowy, dzieliła się na kompanie, plutony i drużyny.”. Podobną informację na ten temat znalazłem w książce: „Rybnik – Zarys dziejów miasta od czasów najdawniejszych do 1980 roku” na str. 243, a autorem tego opracowania jest dr Wacław Wieczorek, autor wielu artykułów o tematyce historycznej z regionu rybnicko – wodzisławskiego! Odczuwając niedosyt wiadomości, jakie odnalazłem w w/w publikacjach, zabrałem się za gromadzenie dokumentacji o wydarzeniach z okresu 1939 do 1943 roku. Przeprowadziłem rozmowy z byłymi więźniami (należącymi w przeszłości do ZWZ/AK), – a będącym uczestnikami tamtych okupacyjnych wydarzeń. Nagrałem te rozmowy na kasety magnetofonowe. Na podstawie takich materiałów, usystematyzowałem ciąg okupacyjnych wydarzeń. Rupert Urla przekazał mi sporo szczegółów o zdrajcy Janie Zientku, oraz istotne dla mnie informacje, jak ojciec żył przez 3,5 miesiąca w obozie – w KL Auschwitz, do dnia rozstrzelania, czyli 25 czerwca 1943 roku. Jeżeli jednak znajdowałem wytłumaczenie, że ojciec jako „szeregowy” członek mógł zostać „zagubiony” w ewidencji AK, to zupełnie niezrozumiałe jest pominięcie tak wspaniałej postaci jak Stanisław Sobik, o którym z wyjątkowo wielkim szacunkiem wypowiadało się wielu moich rozmówców. Mgr Karol Miczajka, Józef Sobik, Rupert Urla, Alojzy Fros, (żyjący świadkowie tamtych wydarzeń), przekazali mi informacje o przywódczej roli Stanisława w ZWZ/AK. Od Józefa Sobika otrzymałem pamiętnik, napisany po powrocie z poniewierek w kilku obozach koncentracyjnych. Do pamiętnika załączone były wykazy byłych członków ZWZ/AK. Konspiracyjne zebrania organizacji, odbywały się między innymi w kuźni ojca Stanisława i Józefa Sobików, i to właśnie Józef wpuszczał na zebrania członków organizacji. Znał te osoby z nazwiska i rozpoznawał po wyglądzie. Korzystając z wykazów Józefa Sobika, z książki dr Alfonsa Mrowca i opracowania dr Wacława Wieczorka, sporządziłem wykaz byłych członków ZWZ/AK z Rybnika. Jest tych nazwisk ponad 120, co oczywiście nie zamyka faktycznej ilości osób zrzeszonych w tej organizacji. Józef Sobik wskazał mi ważny fragment w książce dr Józefa Musioła pt.: „Ślązacy”, gdzie na stronie 273 jest długi opis poświęcony osobie Rafała Sitka z Jastrzębia Górnego, dzielącego los (w 1939 r.) z osobą Stanisława Sobika – wymienionego przez Sitka z imienia i nazwiska! (Fragmenty z tej książki przedstawiam w dalszej treści). Poszukując stale informacji o ZWZ z Rybnika, natrafiłem na książkę mgr M. Brzosta pod znamiennym tytułem: „Rybnicki Inspektorat Armii Krajowej”. Wczytując się strona za stroną w treść książki o tak jednoznacznym tytule, ogarniało mnie coraz większe zdziwienie, rozgoryczenie, a w końcu przerażenie! Zaznaczam, – doceniam trud i zaangażowanie autora opisującego działalność AK poza Rybnikiem – w Jastrzębiu, Wodzisławiu Śl., Żorach, Pszczynie, Raciborzu, na Zaolziu itd., ale wyjątkowo skromnie odniósł się autor do informacji o organizacji i członkach ZWZ/AK z Rybnika! Jest w książce wiele przekłamań. Według M.Brzosta, w dniach 11 do 13 lutego 1943 roku, aresztowano w Rybniku zaledwie 6 osób, gdy faktycznie w tych właśnie dniach piwnice budynku Gestapo zapełnione były około 60 aresztowanymi członkami ZWZ/AK! Czyż jest to tak nieznaczna różnica? W dalszej treści książki, jest wręcz kpiną taka sugestia, że aktywnych działaczy ruchu oporu z organizacji ZWZ/AK w Rybniku (w okresie 1940 – 1943) było około 20 osób, gdyż mniej więcej tyle osób wymienia autor z imienia i nazwiska. Czyżby faktycznie tak mało patriotów było w Rybniku? Czyżby mieszkańcy tego miasta przyjmowali zniewolenie i terror okupanta w tak spolegliwy sposób? Jak można upokarzać tych bardzo patriotycznych synów ziemi Rybnickiej, którzy zrzeszeni w ZWZ/AK okazywali wielkie zaangażowanie w organizacjach ruchu oporu i podjęli walkę z tak bezwzględnym hitlerowskim wrogiem! Według wykazu sporządzonego w oparciu o materiały J. Sobika, dr A. Mrowca, dr W. Wieczorka, działaczy ZWZ z samego Rybnika było ponad 120! Skutkiem zaangażowania się w konspiracyjną działalność, wielu rybniczan zostało aresztowanych, osadzonych w obozach koncentracyjnych, tam ginęli natychmiast – przez wyroki skazujące na śmierć, lub umierali powoli, poddani sadystycznym cierpieniom przez oprawców z SS. Zwróciłem się dnia 2.03.1999 roku z pytaniem do Zarządu Okręgu Ś.Z.Ż.A.K. w Katowicach, dlaczego dopuszczono do zniekształcenia wydarzeń o znaczeniu historycznym z okresu okupacji w Rybniku, sądząc, że to właśnie ta organizacja powinna być zainteresowana „uporządkowaniem” nieprawidłowości – dotyczącymi AK. Zarząd Okręgu nie wykazał zainteresowania sprawą, – przesłał mój list z opisanymi zastrzeżeniami do mgr M. Brzosta. Wymieniliśmy z M. Brzostem po dwa listy, lecz doszedłem do przykrego wniosku, że daremne jest przekonywanie autora książki o zebranych przeze mnie faktach, gdyż trwał On przy swojej wersji wydarzeń, ja zaś przy swoich faktach. Odniosłem wrażenie, że tak M. Brzost jak i Zarząd Okręgu są z nieznanych mi przyczyn, uczuleni na nazwisko Stanisława Sobika, wykluczają Go (z uporem godnym podziwu) z działalności w ZWZ/AK! Otrzymałem takie oto dziwne propozycje M. Brzosta: „Zachęcam Sz. Pana do napisania monografii Polskiej Organizacji Powstańczej. Była to organizacja niezależna od ZWZ i aresztowania spowodowane przez zdrajcę Jana Zientka nie wpłynęły na działalność ZWZ w Rybnickiem, natomiast rozbiły POP. Dopiero z resztek POP Inspektorat podjął prace nad zorganizowaniem obwodu AK w Rybniku. Spowodowało to tak ścisłe zakonspirowanie, że do dziś nie można ustalić, kto był dowódcą obwodu.”. Autor ma problemy z ustaleniem kto zorganizował ZWZ – z „resztek POP”, ale nie może być tą osoba Stanisław Sobik – dlaczego? Wobec wyjątkowo dziwnego zachowywania się Zarządu Okręgu Ś.Z.Ż.A.K. w Katowicach, przedstawiam jak niżej, – dowody świadczące o fizycznej i organizacyjnej przynależności Stanisława Sobika do ZWZ/AK: 1 „Zaświadczenie – Niniejszym zaświadczamy, że Ob. Sobik Stanisław, urodz. dnia 21.9.1911 r. zam. ostatnio w Rybniku pracował w tajnej organizacji pod nazwą „Związek Walki Zbrojnej” na terenie powiatu rybnickiego i za działalność tą został aresztowany przez Gestapo i osadzony w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, gdzie zmarł 25.6.1943 r. Oświadczenie to składamy w miejsce przysięgi. Rybnik, dnia 18 września 1948 r. Podpis Miczajka Henryk, Rybnik ul. Dr. Różańskiego 31a. Podpis Kuczaty Stefan, Rybnik ul. Hallera 28” Pod podpisami: „Repertorium notarialne numer 2276/48, pieczęć notariusza i pieczęć STAROSTWO POWIATOWE RYBNICKIE”. 2 Fragmenty listu Pawła Musiolika z Norwegii (byłego członka ZWZ/AK) – do Danuty Mikuszowej (byłej więźniarki Birkenau i także członka ZWZ/AK), gdzie zapisane są zdania – dotyczące Stanisława Sobika: „W Krakowie była silna grupa ludzi z Rybnika i okolicy, kolejarze, studenci i inni zagrożeni aresztowaniem na Śląsku. Tej grupie Rybniczan przewodził narzeczony mej siostry Fr. Pluta prezes korporacji Akademickiej „Odra” skupiająca i działająca w terenie. Śp. Franciszek Pluta pracował na stacji kolejowej w Krakowie. Tutaj też pracował konfident Jan Zientek, który należał do ZWZ w Rybniku. Przed wojną do września 1939 r. pracował w Rybniku jako zawiadowca odcinka sygnałowego, oddział Rybnik w stopniu asesora. Po wojnie nadal pracował na kolei w okresie 1942 – 43 jako zawiadowca stacji kol. Rybnik należał też do organizacji ZWZ w Rybniku. W tym to okresie komendantem ZWZ w Rybniku i okolicy był śp. Stanisław Sobik także pracownik kolejowy na stacji Rybnik. Śp. St. Sobik także w ramach swoich możliwości wyjeżdżał w celach organizacyjnych i kontaktów do Katowic i Krakowa. W tych wyjazdach często towarzyszył renegat J. Zientek, który chyba jesienią 1942 byli razem na Kalwaryjskiej. Były to kontakty z grupą Rybniczan w Krakowie. Zientek jak z tego wynika odgrywał podwójną rolę Kraków – Rybnik, to też zakres jego działalności, tym bardziej że śp. Stanisław Sobik Bogu ducha winien, nie wiedząc że z renegatem zdrajcą Zientkiem odwiedza Rybniczan, co spowodowało później ogromne straty. Aresztowano bodajże równocześnie grupy w Rybniku i Krakowie gdzieś 10 – 11 lutego 1943 r. W Rybniku aresztowano około 120 osób i przywieziono na badania na oddział polityczny do Oświęcimia, gdzie poddano ich okrutnemu śledztwu. W połowie stycznia mieliśmy razem z Rawskim spotkania z Zientkiem chodziło o wyrobienie dowodów kolejowych, dla Rawskiego i dla mnie jako pracowników kolejowych daliśmy do tych przyszłych legitymacji swoje zdjęcia które później widzieliśmy w rękach gestapo, co utwierdzało mnie o roli Zientka jako agencie gestapo ”. 3 O przynależności i działalności w ZWZ/AK Stanisława Sobika wypowiadali się jednoznacznie: Karol Miczajka, Józef Sobik, Rupert Urla, Alojzy Fros, Franciszek Kożdoń. M. Brzost nie był zainteresowany rozmową z tymi osobami (jak ja to robiłem kilkakrotnie), a mogli Mu przekazać szczegółowe informacje o tej organizacji i jej członkach. 4 Co zaś do sugestii M. Brzosta dotyczącej POP – poprzekręcał (delikatnie mówiąc) pewne fakty. Organizacja ta powstała w listopadzie 1939 roku, a zdekonspirowana została w kwietniu 1940 roku, i nie przez Jana Zientka! Pisze o tym w broszurze dr A. Mrowiec, a z materiałów jego korzystał M. Brzost i nie wiadomo, dlaczego zapisu tego nie chciał zauważyć? Pisał o tym dr W. Wieczorek w książce „Rybnik – Zarys dziejów ….” (pełny tytuł podałem wcześniej). Nie mógł Stanisław Sobik być aktywnym członkiem Polskiej Organizacji Powstańczej – POP, zdekonspirowanej w kwietniu 1940 roku, gdyż wrócił do kraju z Węgier w styczniu 1940 roku! 5. Kolejny dowód mieści się w książce dr J. Musioła „Ślązacy”. Jest w niej zamieszczony obszerny opis poświęcony osobie Rafała Sitka ps. „Michał”, a o Sitku – wliczając Go do członków AK, pisze M. Brzost w swojej książce na str.: 37, 84, 86, 117,118,120,123,165! Oto więc fragmenty z książki dr J. Musioła: „Ale nie po to Sitek wrócił z Węgier, aby pracować dla Niemców. W dniu 3 maja 1940 roku zjawił się u swego przyjaciela Stanisława Sobika przy ulicy Smolnej w Rybniku, już wówczas zaangażowanego w ruchu podziemnym.”. Dalej Sitek wspomina: „Kolega Sobik szczegółowo zaznajomił mnie z pracą armii podziemnej, po czym wyciąga różaniec. Na krzyżu różańca kładę dwa palce. Sobik odbiera ode mnie zaprzysiężenie następującej treści: „W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny Królowej Korony Polskiej, kładąc rękę na ten święty krzyż, znak męki i zbawienia – przysięgam, że będę wiernie i nieugięcie stał na straży honoru Polski, a o wyzwolenie jej z niewoli walczyć będę ze wszystkich sił moich, aż do ofiary mego życia. Wszelkim rozkazom władz Związku będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać mogło”. Po złożeniu przysięgi Sobik w następujących słowach przyjął Sitka w szeregi ruchu podziemnego: „Przyjmuję cię w szeregi żołnierzy wolności. Twym obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku o odrodzenie ojczyzny. Zwycięstwo będzie Twoją nagrodą. Zdrada honoru jest śmiercią”. Rafał Sitek przybrał pseudonim „Michał”. Znamienne są następujące zdania: „Wkrótce po przysiędze Rafał Sitek spotkał się w Jastrzębiu ze swoimi kolegami – Józefem Obracajem, Karolem Krótkim i Leonem Woryną, którzy zapoznali go z już istniejącą w Jastrzębiu tajną organizacją pod nazwą Polska Armia Krajowa. Rozpoczęła się żmudna praca organizacyjna, tworząca bazę pod przyszłą siedzibę Inspektoratu Rybnickiego ZWZ, a potem Armii Krajowej. Z ogromną ostrożnością werbowano nowych członków do organizacji, której nazwa o dwa lata wyprzedziła oficjalną nazwę AK, a mianowicie do Polskiej Armii Krajowej.” Jest wreszcie zdanie dla mnie najistotniejsze „w sprawie”: „Rafał Sitek doprowadził do ważnego spotkania w Jastrzębiu. Z Sobikiem z Rybnika przybyło też kilku innych organizatorów ruchu zbrojnego. Jak się okazało, jednym z tych nie znanych dotąd mężczyzn okazał się mgr Władysław Kuboszek, pseud. Kuba – pierwszy komendant Inspektoratu Rybnickiego AK.” M. Brzost kategorycznie wyklucza znajomość Sobika z Kuboszkiem, żeby nie przyznać się do błędu, – że Sobik należał do ZWZ/AK! 6. Kolejnym argumentem, jest na pozór drobna informacja z książki dr Juliusza Niekrasza – „Z dziejów AK na Śląsku”. Ze zrozumiałych względów, o wydarzeniach AK w Rybniku (w okresie okupacji), autor Ten napisał dosyć ogólnie, ale na stronie 292 znalazłem opis dotyczący członka ruchu oporu – Huberta Hatko: „Hubert Hatko w nie znanych mi okolicznościach przestał działać w POP i przystąpił do organizowania w Brzozowicach-Kamieniu własnej organizacji pod nazwą Obóz Zjednoczenia Narodu Polskiego (OZNP). Będąc działaczem harcerskim i mając w harcerstwie szerokie kontakty, wciągnął do swojej organizacji wielu harcerzy (część z nich było już w ZWZ) oraz uczniów gimnazjalnych. Hatko miał najlepsze intencje, ale działalność jego była nieprzemyślana; rozciągnął ją także na Piekary Śląskie, Mikołów, Chorzów, Świętochłowice, Bielszowice i Rudę Śląską. W działalność Hatki wkroczył ZWZ. Po przeprowadzeniu rozmów z oficerem organizacyjnym Stanisławem Stobikiem Hatko podporządkował się ppor. Alojzemu Boguckiemu („Alek”), komendantowi Obwodu Tarnogórskiego; Hatce pozostawiono swobodę działania, co wszakże nie dało dobrych rezultatów, bo wydawał dalej gazetę konspiracyjną pod zmiennymi tytułami („Błyskawica”, „Społem”, „Orzeł Biały”), co przyczyniło się do dekonspiracji. W toku śledztwa gestapo ujawniło, że OZNP udzielił pomocy w ukrywaniu się zbiegłemu z niewoli jeńcowi angielskiemu o nazwisku Stanley Clifford Hirt, co rozszerzyło aresztowania także na osoby nie należące do organizacji. Poza publiczną egzekucją w Brzozowicach-Kamieniu gestapo przeprowadziło dalsze egzekucje w innych miejscowościach. Z osób wyżej wymienionych losy tylko niektórych są mi znane. Stanisław Stobik, będący stałym łącznikiem między Hubertem Hatko a komendą obwodu, zdołał ujść aresztowaniu i objął funkcję oficera organizacyjnego w Inspektoracie Rybnickim. W początku 1943 r. otrzymał rozkaz zorganizowania oddziału partyzanckiego. W toku tych czynności został aresztowany 11.II.1943 r. wraz z żoną i bratem. Pracę jego dokończył i oddział partyzancki zorganizował, zostając jego dowódcą, Antoni Steier („Lew”, „Feliks”). Stanisław Stobik został rozstrzelany w obozie oświęcimskim 23 czerwca 1943 r.” W Rybniku aresztowano przez zdrajcę Jana Zientka – Stanisława Sobika, Jego żoną, brata, dwóch szwagrów i co najmniej 55 innych osób w dniach 11 – 13 luty 1943. Czy zatem dr J. Nniekrasz pisze nieprawdę – zniekształcając nazwisko Sobik na Stobik? Zarząd Okręgu Ś.Z.Ż.A.K. w Katowicach wobec takich argumentów powątpiewa i odpowiada: „Na str. 292 i 341 figuruje nazwisko STOBIK. Czy to przekręcenie nazwiska, czy zbieżność faktów nie wiadomo. Verba volant scripta manent.”! Okoliczności aresztowania wyżej wymienionych osób, opisałem w opracowaniu przekazanym do Zarządu Okręgu Ś.Z.Ż.A.K. w Katowicach, zanim odnalazłem tą informację w książce dr Niekrasza. Opisałem także inne fakty o ZWZ/AK w Rybniku oraz jej członkach, lecz ta wersja wydarzeń oparta o takie dowody jest nie do zaakceptowania przez Zarząd Okręgu! Jak mogło dojść do podobnych nieścisłości, skoro mgr M. Brzost we wstępie do swojej książki pisze: „Szczególnie wiele zawdzięczam informacjom uzyskanym od generała Zygmunta Waltera-Janke, ostatniego dowódcy Okręgu Śląskiego AK, pułkownika dra Mieczysława Starczewskiego, recenzenta pracy, rozmowom z doktorem Józefem Musiołem, autorem kilku książek o ludziach zamieszkałych w okresie okupacji na ziemi rybnickiej. Jestem wdzięczny doktorowi Juliuszowi Niekraszowi…”. Autor powołuje się także na korzystanie z broszury dr A. Mrowca! Ale, – posiadam i taką informację, że koledzy autora z macierzystego Koła Ś.Z.Ż.A.K. w Wodzisławiu Śląskim mieli pretensje: „… będąc na miejscu, w Związku („pod ręką”) nie byli pytani, ani zaproszeni do konsultacji swoich własnych wydarzeń, ani nawet wypowiedzi. Większość czytelników wyraża po prostu żal, że jest w niej tyle błędów, bo jest potrzebna, a nie posiada większej wartości dokumentacyjnej.”. 7. W dniu 29.01.2001 zdobyłem kolejny dowód o roli Stanisława Sobika w ZWZ/AK, po przeczytaniu pamiętnika – „Wspomnienia Stefanii Łągowskiej” (dawniej Stefania Kaszuba). Na stronie 6 są zapisane zdania: „Prześladowania Polaków wzrastały i powstała myśl założenia komórki konspiracyjnej. U nas w domu w Rybniku przy ul. Sobieskiego 14, odbyło się zaprzysiężenie, przed krzyżem, po bokach świece w obecności Komendanta kol. Stanisława Sobika. Taką przysięgę składałam uroczyście o zachowaniu tajemnicy i wierności Ojczyźnie. I od tej chwili należeliśmy do Związku Walki Zbrojnej w skrócie ZWZ”. Na stronie 16 i 17 jest znowu wymienione nazwisko Stanisława Sobika: „Pokrwawionych i skutych w kajdanki, zawieziono nas do Rybnika do siedziby gestapo (Obecna u. Findera 5). W tym domu była duża piwnica, a wchodząc zobaczyliśmy skutych leżących. Ja jedyna kobieta stałam koło komina. Wszyscy skuci leżeli na ziemi, a co dwie godziny przychodzili gestapowcy i odwracali leżących na drugą stronę, oraz wyprowadzali celem uskuteczniania potrzeb fizjologicznych. Wszyscy tam znajdujący się byli już po wstępnym śledztwie i strasznie pobici. W tej piwnicy było tak ciasno, że gestapowcy chodzili po ciałach leżących, a nawet po głowach. Rozpoznałem p. Sobika, naszego komendanta, p. Kuczatego Stefana oraz wiele naszych członków i znajomych. Gestapowiec stanął na plecach leżącego p. Sobika naszego komendanta, a drugą noga rozmiażdżał mu głowę butem. Po dwóch godzinach, jak odwrócili leżących, to twarz miał zakrwawioną i zabrudzoną ziemią (posadzka ziemia). P. Kuczatego to już nie poznałam, – był tak spuchnięty z bicia i maltretowania, a tylko jego blond włosy zdradzały tożsamość! Zapytałam się czy to pan Stefan, – skinął głową potwierdzając moje pytanie”. 8. W styczniu 2002 roku rozmawiałem z Pawłem Sosną z Rydułtów, świadkiem okupacyjnych wydarzeń w Rybniku, dowódcą oddziału partyzanckiego Rybnickiego Inspektoratu ZWZ. Znał Stanisława Sobika bardzo dobrze – komendanta ZWZ Obwodu Rybnik. Sobik odbierał przysięgę od ojca Pawła Sosny w obecności lekarza Eryka Winklera. Paweł Sosna często ubezpieczał Stanisława Sobika, gdy ten wybierał się na spotkania w terenie z kurierami z Krakowa czy Katowic. 9. W dniu 10.03.2004 r. znalazłem w Muzeum w Rybniku takie oto dowody przy informacji o Antonim Sztajerze z relacji Hm Zbigniewa Rusińskiego, Krypczyka, Bronisławy z d. Grodoń i Wincentego Grodonia: [Antoni Sztajer] W latach 1937 – 1938 zostaje powołany do odbycia służby wojskowej w 4 pułku Strzelców Podhalańskich w Cieszynie, i tam skierowany zostaje do szkoły podchorążych rezerwy, którą kończy w stopniu plutonowego podchorążego. Już w sierpniu zostaje powołany do służby wojskowej i jako dowódca plutonu bierze udział w wojnie obronnej 1939 r. i na terenie Węgier jest internowany. Z internowania ucieka i przedostaje się do Polski do okupowanego Rybnika. Tu nawiązuje kontakt z podharcmistrzem Stanisławom Wolnikiem i wstępuje do konspiracyjne organizacji pod nazwą „Polskiej Organizacji Powstańczej”, następnie do Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej w lutym 1942 r. do powstałego Inspektoratu AK Rybnik pseudonim „Klasztor”. Tu nawiązuje dalsze kontakty z Alojzym Frosem, a następnie z dowódcą I kompanii 75 PP AK w Rybniku Stanisławem Sobikiem. Dlaczego Zarząd Okręgu Ś.Z.Ż.A.K. w Katowicach z takim uporem trwa przy swojej wersji zniekształceń historycznych o AK w Rybniku – odrzucając moje dowody? Dlaczego usuwa w niebyt tylu byłych członków AK z Rybnika? Czyż zbyt wygórowane są wymagania rodzin poległych ZWZ-owców z Rybnika, aby nazwiska tamtych patriotów, na trwale były zapisane w ewidencji i kronikach organizacji kombatanckiej z pod znaku „AK”? Pozostawiam do oceny czytelnika wartość tych dowodów i konieczność jednoznacznego zapisu tamtych wydarzeń historycznych
kwi 132007
 
Okres okupacji hitlerowskiej jeszcze dzisiaj wspominany jest przez rybnickie rodziny z wyjątkowym smutkiem. Wielu członków tych rodzin przeciwstawiło się okupantowi w patriotycznym porywie, skutkiem czego zostali aresztowani i przekazani do obozów koncentracyjnych, gdzie większość z nich zginęła. Tak też było z moim ojcem, wujkiem i ich znajomymi z ZWZ/AK z Rybnika. Dorastałem w przekonaniu, że prawda o tamtych wydarzeniach jest właściwie utrwalona. Gdy jednak kilka lat temu zacząłem szukać materiałów o ZWZ/AK, znalazłem zaledwie skromne wiadomości dotyczące tej organizacji, a nawet – przekłamania.
Kiedy spytałem Karola Miczajkę, jednego z członków PTOP a później ZWZ/AK, dlaczego tak mało jest publikacji na temat przeżyć wojennych, konspiracyjnych i obozowych rybniczan, wyjaśnił mi, iż wielu z nich wróciło do domu szczęśliwych, że przeżyło piekło obozowej egzystencji, ale i z nastawieniem, aby o tych przeżyciach jak najszybciej zapomnieć, pozbyć się koszmarnego balastu tamtych czasów. Poza tym przynależność do ZWZ/AK była źle oceniana przez powojenne władze, niewielu więc przyznawało się do niej. Mijały lata i czas goił rany, malała też chęć opisania tych przeżyć dla przyszłych pokoleń – trzeba było myśleć o przyszłości…Postanowiłem jednak zainteresować się tą tematyką i opisać przeżycia osób związanych z Rybnickim Obwodem ZWZ/AK – przede wszystkim po to, aby ocalić pamięć o ich bohaterskich postawach. Poza tym wydaje mi się, iż mimo ponad sześćdzięciu lat, które upłynęły od zakończenia wojny, wydarzenia lat 1939-1945 pozostają wciąż ważne dla mieszkańców ziemi rybnickiej – pozwalają lepiej zrozumieć historię naszego regionu, naszą tożsamość.Niechaj uzupełnieniem do tego wstępu będą zdania, które towarzyszyły mi od pierwszych słów napisanych o przeżyciach działaczy rybnickiego ZWZ/AK w KL Auschwitz: „Pozostali tam nasi najdrożsi – ci, co poświęcili się za innych, co zginęli natychmiast, i tacy, którzy konali w powolnej agonii, wśród najgorszych męczarni i odczłowieczenia. Jak można o tym milczeć?” (cytuję Halinę Birenbaum z którą miałem zaszczyt rozmawiać w marcu br.).

POCZĄTKI OKUPACJI W RYBNICKIEM
ogólnie dostępnych publikacji można się zorientować, jakie okoliczności polityczne w 1939 r. zapowiadały na Górnym Śląsku – w tym także w Rybnickiem – wybuch wojny polsko-niemieckiej, a także jak wyglądało życie rybniczan pod okupacją. Przedstawiam poniżej bardzo skrótowo najważniejsze fakty dotyczące tego okresu, aby wprowadzić czytającego te informacje, w konieczny kontekst historyczny.

W 1939 r. atmosfera polityczna na Śląsku była bardzo napięta. Coraz częściej i głośniej komentowane były pogarszające się stosunki polsko-niemieckie. Docierały niepokojące informacje o działalności V Kolumny i prohitlerowskiej mniejszości niemieckiej, organizowano masowe ucieczki obywateli polskich narodowości niemieckiej do Rzeszy. Pod wpływem hitlerowskiej propagandy ludność cywilna przekraczała nielegalnie granicę Polski wywożąc z kraju walutę. Wiele osób – członków zniemczonych organizacji politycznych – jechało do Niemiec na polecenie Rzeszy, aby tam przejść kursy przygotowujące do akcji dywersyjnych. W maju 1939 r. organom bezpieczeństwa udało się zlikwidować szajkę przemytników z Rybnika, zajmującą się werbowaniem osób do ucieczki i nielegalnym przeprowadzaniem ich przez granicę. Od czerwca tego roku mówiono o wyjątkowo złych, grożących wybuchem wojny stosunkach polsko-niemieckich. Groźbę tę potwierdzały nasilające się od lipca 1939 r. napady i prowokacje dywersantów niemieckich na Górnym Śląsku.

Szczególnie dotkliwe i oburzające opinię publiczną całego kraju były napady hitlerowskich bojówek na polskie osady górnicze w bezpośrednim sąsiedztwie Rybnika. Pod koniec sierpnia 1939 r. po zbrojnej akcji Niemcy zajęli urząd celny i posterunek graniczny w Gierałtowicach. Jeden z oddziałów dywersantów zaatakował budynek straży granicznej w Krywałdzie, ostrzeliwane były także polskie budynki w Szczygłowicach. W tym też czasie około stuosobowy oddział hitlerowców zaatakował posterunek graniczny w Chwałęcicach. Próbowano również opanować budynek straży granicznej w Żarnowicach oraz fabrykę materiałów wybuchowych koło Krywałdu.

Spekulacje na temat wybuchu wojny skończyły się, gdy 1.09.1939 r. o godzinie 5:00 regularne oddziały Wehrmachtu wkroczyły na ziemię rybnicką. Przeważające i lepiej uzbrojone oddziały niemieckie szybko poradziły sobie z obrońcami Rybnika i po krótko trwającej walce los miasta i jego mieszkańców był przesądzony.

Bezpośrednio po zajęciu Rybnika okupant – przy ochoczej pomocy miejscowych Niemców, zwolenników Hitlera – przystąpił do urządzania placówek swojej władzy. Od pierwszych chwil okupacji rozpoczęły się też prześladowania mieszkańców Rybnika. Wkraczając do Polski hitlerowcy posiadali przygotowane wcześniej wykazy osób – miejscowej inteligencji oraz najbardziej aktywnych działaczy propolskich z różnych grup społecznych i zawodowych. Informacje o tych ludziach wywiad niemiecki otrzymywał jeszcze przed rozpoczęciem działań wojennych od zniemczonych organizacji i partii mniejszościowych działających na terenie Polski. Na podstawie tych danych sporządzono i wydrukowano w Berlinie księgę gończą „Sonderfahndungsbuch Polen”. Zawierała ona m. in. nazwiska 54 osób z samego Rybnika, wśród których znaleźć można było wybitnych działaczy niepodległościowych, społecznych, kulturalno-oświatowych, byłych powstańców, urzędników. Ludzi tych jednostki wojskowe okupanta miały zlikwidować w pierwszej kolejności.

Nie były to oczywiście jedyne osoby skazane na zagładę przez hitlerowców – miejscową ludność wyniszczano na znacznie większą skalę. Już w pierwszych dniach okupacji rozpoczęły się masowe aresztowania rybniczan. Na początku września zatrzymano ponad 300 Polaków, spośród których około 250 wywieziono 16.09.1939 r. z rybnickiego więzienia do Rawicza, a stamtąd w połowie października do Buchenwaldu, gdzie utworzono tzw. Polen zwingerlager. Druga fala masowych aresztowań miała miejsce w październiku i listopadzie. Około 100 osób zamknięto wówczas w więzieniach w Rybniku i w Żorach oraz w byłym Zakładzie ss Urszulanek, gdzie stacjonowała niemiecka policja. Po raz trzeci masową akcję aresztowań Niemcy przeprowadzili w kwietniu i maju 1940 r. Wtedy też – 13 kwietnia 1940 r. – wyruszył z Rybnika pierwszy transport do obozu koncentracyjnego w Dachau. Następne pociągi kierowano także do KL Mauthausen-Gusen. Oczywiście aresztowania i wywózki pojedynczych osób miały miejsce przez cały okres okupacji. Komendę nad rybnickim więzieniem zlecono „volksbundowcowi” o nazwisku Wieczorek. Pod jego nadzorem stało się ono jedną z pierwszych w Polsce katowni patriotów polskich. Od listopada 1939 r. funkcjonowało w Rybniku również więzienie sądowe. Przeznaczone było dla mężczyzn skazanych na kary aresztu z okręgów: rybnickiego, żorskiego i wodzisławskiego. Z placówki tej korzystała także niemiecka policja. Osadzała tu więźniów, których po wyroku skazującym wysyłano do obozów koncentracyjnych.

Już na początku września 1939 r. w lesie między Krywałdem, Pilchowicami i Nieborowicami utworzono prowizoryczny obóz koncentracyjny. Znalazło się w nim wielu członków Ochotniczych Oddziałów Powstańczych, miejscowych inteligentów oraz aktywnych przed wojną działaczy społecznych i narodowych. Większość z nich zginęła w tym obozie – Niemcy co jakiś czas wpędzali grupki więźniów w zarośla i tam dokonywali egzekucji. Dnia 6.09.1939 r. rozstrzelano tam dowódcę obrony Rybnika, kapitana Jana Kotucza.

Rybniczan wywożono również do obozów zagłady mieszczących się w Lyskach, Pszowie, Pogrzebieniu, Żorach, w Gorzycach oraz Gorzyczkach. Trafiała tam przede wszystkim ludność Rybnika i okolic, która odmówiła podpisania tzw. volkslisty. W pobliżu wieży ciśnień w rybnickiej dzielnicy „Meksyk” siłami jeńców wojennych ustawiono drewniane baraki i ogrodzono je wysokim płotem z metalowej siatki. Umieszczono tam rodziny wysiedlone z Zagłębia Dąbrowskiego oraz dzieci, których rodzice zostali aresztowani i wywiezieni do obozów koncentracyjnych. Stamtąd dzieci miały być przewiezione do sierocińców na terenie Rzeszy. Niemcy zakładali także obozy dla jeńców wojennych i obozy pracy przy pobliskich zakładach i kopalniach.

Niemałą rolę w zwalczaniu tak faktycznych, jak i domniemanych wrogów hitleryzmu odegrało Gestapo (Geheime Staatspolizei) – policja polityczna Rzeszy, podlegająca od 1939 r. RSHA (Reichssicherheitshauptamt), czyli Głównemu Urzędowi Bezpieczeństwa Rzeszy.

Przytaczając przykłady terroru stosowanego wobec miejscowej ludności zwracam uwagę na fakt, że pomimo okrucieństwa okupanta znaleźli się w Rybniku patrioci, którzy w zorganizowanych grupach bojowych czynnie przeciwstawiali się bezwzględnemu aparatowi przemocy. Już w listopadzie 1939 r. powołana została do życia Polska Organizacja Powstańcza (POP), która rozwijała się bardzo prężnie. Niestety działała tylko do wiosny 1940 r., gdyż została zdekonspirowana, a jej założyciel i kierownik – Stanisław Wolny – zginął w Oświęcimiu 23.08.1942 r. Pod koniec 1939 r. uaktywniła się na Śląsku kolejna organizacja o charakterze wojskowym – Siła Zbrojna Polski (SZP), utworzona przez Józefa Korola (ps. „Hajducki”, „Starosta”). Jej ogniwa działały także w Rybniku. Została jednak zdekonspirowana w 1940 r., a jej założyciel zginął w Wiśle-Jaworniku.

Kolejną grupą ruchu oporu działającą w Rybnickiem była Polska Tajna Organizacja Powstańcza, powołana do życia początkiem 1940 r. przez grono druhów XIII drużyny harcerskiej w Gotartowicach – przez Franciszeka Buchalika, Paweła Buchalika, Alojzego Frelicha (komendantya tej organizacji) oraz Alojzego Murę. PTOP nie stawiała sobie w pracy celów wojskowych, lecz jedynie podtrzymywanie polskości i niesienie pomocy rodzinom więzionych Polaków. Niestety, i PTOP została zdekonspirowana, a jej członków aresztowano. Dnia 27.07.1942 r. w Gotartowicach powieszono na oczach spędzonych siłą mieszkańców młodych Buchalików – Pawła i Franciszka. Zginęli z okrzykiem na ustach „Niech żyje Polska”.

W obozach koncentracyjnych zamordowano wielu członków zdekonspirowanych organizacji SZP, POP oraz PTOP. Nie wpłynęło to jednak odstraszająco na patriotów z Rybnika, którzy nadal organizowali się, aby stawiać opór terrorowi i okupacji hitlerowskiej.

W tej sytuacji, Stanisław Sobik który przybywszy w styczniu 1940 r. z Węgier (ewakuowany tam z pracownikami Urzedu pocztowego w Rybniku) do okupowanego Rybnika, wraz z kolegami gimnazjalistami podjął się powołania do życia kolejnej organizacji ruchu oporu – Związku Walki Zbrojnej. W jej szeregi weszły małe grupki byłych członków POP i SZP, którzy okazywali chęć dalszej walki z okupantem.

Koniec części 1
Przeczytaj część 2 Wydarzeń w Rybnickiem 1939-1945.
kwi 102007
 
STANISŁAW SOBIK
był więźniem nr 107482 w KL Auschwitz
Bezgranicznie wierny ideałom: „BÓG – HONOR – OJCZYZNA”.

Stanisław Sobik

Stanisław Sobik

Urodził się 21.09.1911 r. w Rybniku, syn Ludwika i Wiktorii z domu Klenot. Był najstarszy spośród sześciorga rodzeństwa. Po ukończeniu szkoły powszechnej uczył się w Państwowym Gimnazjum w Rybniku, zdając egzamin maturalny w 1931 r.
Na kilka dni przed wkroczeniem wojsk hitlerowskich do Rybnika, został ewakuowany wraz z innymi pracownikami poczty na Węgry, skąd po dwóch miesiącach wrócił do okupowanego kraju, i z trudem otrzymał pracę w kasie biletowej na stacji kolejowej Obszary koło Rybnika.
Niemal od pierwszych dni powrotu do kraju, zaangażował się w działalność konspiracyjną wspóltworząc Związek Walki Zbrojnej, za co 11.02.1943 r. został aresztowany, wywieziony do KL Auschwitz, gdzie zginął – rozstrzelany 25.06.1943 r.
….. tak w skrócie wygląda życiorys Stanisława Sobika.O Stanisławie Sobika piszę to, co pozostało w mojej pamięci – jako o moim wujku (ożenił się z siostrą mojej mamy), z opowiadań Jego rodziców rodzeństwa. Są to jednak informacje głównie z okresu okupacji – od wkroczenia wojsk hitlerowskich do Rybnika aż do ostatniego dnia jego życia.
Po ukończeniu gimnazjum Stanisław, musiał zatroszczyć się o swój byt materialny. Przez kilka lat pracował dorywczo w urzędach pocztowych, gdzie poznawał czynności pocztowca od podstawowych, urzędniczych tajników tego zawodu. Jego sumienność, pracowitość i wrodzona inteligencja szybko zyskały uznanie zwierzchników i kolegów. Osoba tak znana w Rybniku jak Innocenty Libura wspomina w swojej książce: „Z dziejów domowych powiatu. Gawęda o ziemi rybnickiej” – „[…] Stanisław Sobik ze Smolnej, wybitnie zdolny i szlachetny człowiek”.

Gdy nadszedł 1939 r., na skutek zaostrzającej się sytuacji politycznej, Urząd Pocztowy w Rybniku, jako obiekt o wyjątkowym znaczeniu strategicznym, został w sierpniu 1939 r. zmilitaryzowany i przekazany pod nadzór wojskowy. Pracownicy poczty, wśród których znalazł się także Stanisław, zostali umundurowani i wcieleni do wojska. Od tej pory, oprócz wykonywania swych codziennych obowiązków, pełnili także intensywne dyżury przy nasłuchu radiowym oraz zabezpieczali tajne dokumenty.
Tuż przed wkroczeniem do Rybnika wojsk hitlerowskich, pracownicy tegoż Urzędu Pocztowego zostali ewakuowani i po wielu perturbacjach dostali się na Węgry.
Stanisław ulegając prośbom żony, wrócił do zniewolonego kraju w pierwszych dniach stycznia 1940 r. Zaczął szukać pracy, aby przede wszystkim zabezpieczyć byt swojej rodziny. O powrocie na pocztę nie było mowy – jej nowy niemiecki zarządca oznajmił „Polakom nie wolno pracować na niemieckiej poczcie”. Zatrudniony został w kasie biletowej na stacji kolejowej w miejscowości Obszary koło Rybnika.
Niemal od pierwszych chwil, Jego dusza patrioty rwała się do walki z hitlerowskim tyranem, więc na kolejnym spotkaniu z kolegami gimnazjalistami, zapadło postanowienie o powołaniu do życia organizacji konspiracyjnej Związek Walki Zbrojnej. Konieczność powołania do istnienia tej organizacji uzasadniał fakt, iż funkcjonariuszom gestapo udało się rozbić działające dotychczas w Rybniku Polską Organizację Powstańczą i Siłę Zbrojną Polski. Po aresztowaniu głównych działaczy tych organizacji na terenie Rybnika działały jeszcze małe grupki byłych członków POP i SZP, którzy okazywali chęć dalszej walki z okupantem.
W efekcie, utworzony od pierwszych miesięcy 1940 r. ZWZ – w październiku tegoż roku rozpoczął formalną działalność konspiracyjną. W skład organizacji weszli członkowie wspomnianych już zdekonspirowanych organizacji oraz inni rybniccy patrioci. tych spotkań Związek Walki Zbrojnej,
Na czele Rybnickiego Inspektoratu ZWZ (kryptonim „Rokita”) stał Władysław Kuboszek pseud. „Kuba”, „Robak”, „Rokosz”, „Bogusław”. Komendantem Rybnickiego Podokręgu ZWZ został z mianowania komendy wojewódzkiej Stanisław Sobik. Podokręg ten obejmował Rybnik, Zebrzydowice, Ligotę Rybnicką, Ligocką Kuźnię, Boguszowice, Jankowice, Chwałowice, Kamień, Rydułtowy, Czerwionkę, Dębieńsko oraz Knurów. Kwatera główna komendy ZWZ w Rybniku mieściła się przy ul. Sobieskiego 14 – w mieszkaniu mistrza szlifierskiego Andrzeja Kaszuby. Tam też niektórzy nowo wstępujący do ZWZ składali przysięgę wierności wobec organizacji. Po aresztowaniu Kaszuby zebrania kierownictwa i małych grup członkowskich ZWZ odbywały się w Rybniku – w mieszkaniach Franciszka Sztramka, Jerzego Kufiety, Franciszka Ogona, Jana Klistały, Alojzego Siąkały, braci Henryka i Karola Miczajków – lub u Stanisława Błażewskiego w Zebrzydowicach Rybnickich.
Organizacja ZWZ walczyła z wrogiem przeprowadzając dotkliwe dla okupanta sabotaże i działania dywersyjne, a tam, gdzie było to możliwe – akcje zbrojne. Materiały wybuchowe potrzebne do wykonania akcji dostarczane były przez górników z okolicznych kopalń. Wysadzano mosty, tory kolejowe, a w zakładach przemysłowych Rybnika i okolic, gdzie produkowano wyroby dla potrzeb Rzeszy, uszkadzano maszyny. Rybniccy kolejarze przewozili wparowozach do różnych miejscowości materiały wybuchowe oraz broń. Uszkadzali także w przemyślny sposób kolejowe łącza sygnalizacyjne, zwrotnice, szyny i inne urządzenia kolejowe.

Stanisław Sobik

Stanisław Sobik

W październiku 1941 r. organizacja była już mocno zakorzeniona w Rybniku, toteż z inspiracji komendy wojewódzkiej powstały oddzielne obwody: Rybnik, Koźle, Cieszyn i Pszczyna, a Stanisław zakładał nowe komórki ZWZ. W sprawach organizacyjnych jeździć musiał do różnych miejscowości na Śląsku i poza nim, w czym bardzo dużą pomoc okazał mu szwagier Jan Klistała. Przewoził Stanisława w parowozie m.in. do Krakowa. Tam Sobik wizytował istniejący w Krakowie – oddział rybnicki ZWZ/AK, którego dowódcą była Paweł Musiolik (działający w tym mieście, gdyż w Rybniku był „spalony” – poszukiwany przez gestapo). Spotykał się także z działaczami wyższej rangi i dowództwem ZWZ w Krakowie. Dnia 14.02.1942 r. rozkazem Naczelnego Wodza nastąpiło podporządkowanie ZWZ – Armii Krajowej. W tym też okresie Rybnicki Inspektorat, jako jeden z czterech w Okręgu Śląskim, funkcjonował bez większych zakłóceń.
Niestety, mimo stosowanych środków ostrożności, rozpoczęły się coraz częstsze „wpadki” członków ZWZ/AK z Rybnika i okolicy. Okupant wprowadził system denuncjacji i inwigilacji, w którym znaczący udział mieli przedwojenni szpiedzy oraz dywersanci z pierwszych dni wojny.

Zdrajcą członków ZWZ w Rybniku okazał się Jan Zientek, który od 1936 r. był kierownikiem parowozowni PKP w Rybniku. Okazywał dużą aktywność zarówno w pracy, jak i w istniejących przy kolei stowarzyszeniach społecznych. Po wkroczeniu wojsk niemieckich do Rybnika otrzymał stanowisko zastępcy naczelnika stacji. Wszystko wskazuje na to, że okazywana przed wojna aktywność w organizacjach na kolei miała maskować właściwą, proniemiecką orientację Zientka – po rozpoczęciu okupacji podjął on współpracę z gestapo. Gestapo otrzymało od Zientka bardzo obszerną dokumentację i wykaz członków ZWZ/AK, więc od 11.02.1943. r. rozpoczęły się masowe aresztowania członków tej organizacji z Rybnika i okolic.

Już własnie 11-go w godzinach porannych aresztowany został Stanisław Sobik, a w ciągu dnia dowożono dalsze aresztowane osoby, więc w piwnicy gestapo przy ulicy św. Józefa w Rybniku robiło się coraz ciaśniej. Dnia 12 lutego aresztowana została żona Stanisława – Zofia, chociaż Jej zatrzymanie było zupełnie przypadkowe. Do 13.02.1943 r. aresztowano około 60 osób.

Na uwagę zasługuje też fakt, że wszyscy moi rozmówcy podawali te same informacje o wyjątkowej postawie Stanisława Sobika, który tam w areszcie gestapo, nadal czuł się przywódcą organizacji, jak podziwu godna była jego troska o wszystkich. Niemal każdego z osobna pouczał, jak ma się zachować w czasie śledztwa. Pouczał, by wymyślać mało istotne przewinienia, które by mogły być pretekstem aresztowania, oraz zwracał uwagę na to, by wypierać się związku ze zorganizowanym ruchem oporu i nie wymieniać żadnych nazwisk. Sam zaś zapowiadał, że na przesłuchaniach przyzna się do organizowania ruchu oporu i wykonywania akcji sabotażowych przeciwko Niemcom. Świadczy to o wielkości ducha Stanisława Sobika, o przykładnym pojmowaniu roli przywództwa.

13 lutego około godziny 12.00 samochody ciężarowe z około 60 aresztowanymi wyruszyły w kierunku Katowic pod eskortą dobrze uzbrojonych gestapowców, jadących obok wsamochodach osobowych. W Mikołowie samochody skręciły w prawo, co oznaczało, że nie jadą do Mysłowic, lecz bezpośrednio do KL Auschwitz (od pierwszej dekady lutego 1943 r. wyznaczono dla tych aresztowanych blok nr 2 w KL Auschwitz, gdyż w więzieniu w Mysłowicach panowała epidemia tyfusu plamistego).

… Jak opowiadali świadkowie tamtych wydarzeń, o godzinie 14.00 samochody zatrzymały się w pobliżu komory gazowej i krematorium obozowego w KL Auschwitz I. Donośnym krzykiem rozkazano aresztowanym zeskakiwać ze skrzyń samochodów i ustawić się w kolumnę po pięć osób w rzędzie. Po chwili, znowu przy akompaniamencie wrzasków, nakazano im przejść w kierunku bramy głównej obozu z rzucającym się w oczy napisem „ARBEIT MACHT FREI”.

Po wprowadzeniu aresztowanych na teren obozu, skierowani zostali do budynku z czerwonej cegły, na którym widniał napis „BLOCK No 2”. Blok ten oddany był do dyspozycji znanemu z okrucieństwa Wydziałowi II Politycznemu (Politische Abteilung). Wydział ten był komórką Policji Bezpieczeństwa (Sipo) i Służby Bezpieczeństwa SS (SD). W KL Auschwitz podlegał on oficjalnie komendantowi obozu, ale faktycznie podporządkowany był placówkom Sipo i SD w Katowicach. Funkcjonariusze tego wydziału mieli więc bardzo szeroki zakres kompetencji, wyłączonych spod bezpośredniej kontroli władz administracyjnych obozu. Dlatego też mogli prowadzić w obozie własną politykę – politykę terroru i śmierci, a ze swoich poczynań nie musieli się przed nikim tłumaczyć. Mogli bezkarnie bić i zabijać więźniów.

W poniedziałek około godziny 9.00 do sali wszedł esesman i wyczytał z listy nazwiska osób, które miały iść na przesłuchanie. Wśród osób tych znalazł się również Stanisław. Pod eskortą kilku esesmanów więźniowie zaprowadzeni zostali do drewnianego baraku usytuowanego w sąsiedztwie obozowego krematorium. W baraku tym, wydzielonym specjalnie dla potrzeb oddziału politycznego, prowadzano przesłuchania. Każdy więzień przesłuchiwany był w oddzielnym pomieszczeniu. Dla „poprawiania pamięci” przesłuchiwanych stosowano tortury. Wykorzystywane metody śledcze zależały od pomysłowości gestapowca prowadzącego śledztwo lub asystujących mu przy przesłuchaniu oprawców z SS. Przyznanie się do zarzucanych przewinień wymuszano na aresztowanych przede wszystkim biciem i kopaniem. Bito tak mocno, że często ciało odchodziło od kości. Kiedy przesłuchiwany tracił z bólu przytomność, cucono go wylewając nań wiadra lodowatej wody. Po zakończeniu śledztwa w danym dniu wyprowadzano zmaltretowanego więźnia na korytarz baraku, gdzie musiał czekać, aż zakończą się przesłuchania pozostałych osób. Gdy wreszcie do stojących na korytarzu więźniów dołączył ostatni z przesłuchiwanych, odprowadzani byli w asyście esesmanów z powrotem na blok nr 2. Grupa, w której był Stanisław, wróciła z przesłuchań dopiero wieczorem. Żałosny był to widok. Więźniowie byli tak skatowani, że ledwo mogli ustać na nogach. Aby dojść do bloku, musieli się wzajemnie podtrzymywać. Już na pierwszy rzut oka zauważyć można było zadane im cierpienia. Byli bardzo posiniaczeni, na ich twarzach widać było zakrzepłą krew.

W dniu 9 marca Stanisław zaprowadzony został do baraku śledczego po raz ostatni – by podpisać protokół z końcowego przesłuchania, a natępnie przekazany został na pobyt w obozie.
Przyjęcie odbywało się według odpowiedniej procedury, a więc rozbieranie i „zdawanie” cywilnych ubrań, strzyżenie włosów, kąpiel, ubieranie obozowych pasiaków, wykonanie zdjęć obozowych w trzech pozach, a po zarejestrowaniu w „Häftlingspersonalbogen” – obozowej kartotece, następowało  wytatułowanie numeru na lewym przedramieniu.

Stanisław Sobik - zdjęcie z Oświęcimia

Stanisław Sobik – zdjęcie z Oświęcimia

Po zarejestrowaniu, Stanisław skierowany został wraz z innymi współwięźniami na blok kwarantanny, w którym przebywał około trzy tygodnie. Następnie, dostał się na bloku 17 i przydzielono do komanda pracującego na żwirowisku.
Stanisław nie radził sobie z ciężką pracą fizyczną – był typem inteligenta o małej odporności zdrowotnej i bardzo delikatnych rękach. Do czasu aresztowania wykonywał pracę biurową, toteż na żwirowisku jego ręce od razu pokryły się pęcherzami i ranami od codziennej pracy łopatą. Od jej twardego trzonka odciski pękały i ukazywało się żywe mięso dłoni. Odnawiającym się codziennie ranom nie było końca.
W szczególny sposób splotły się w obozie losy Stanisława Sobika i Karola Miczajki, a byli kolegami z działalności w ZWZ/AK i razem dostali się do KL Auschwitz. Spotykali się w obozie i Miczajka był dobrze zorientowany, gdzie Sobik pracuje i jakie jest jego samopoczucie. Wiedział też o tym, że kapo jego komanda nieludzko się na nim wyżywa. Kiedy więc w połowie maja 1943 współpracownik Miczajki przeniesiony został do pracy w kopalni Jawiszowice, natychmiast wraz z kolegami załatwił przeniesienie Sobika w to miejsce.
Ten okres wspólnego przebywania ze sobą tak wspomina Karol Miczajka po przeżyciu obozowych poniewierek i odzyskaniu wolności: „W komandzie było nas tylko dwóch. Pracowaliśmy pod zamknięciem, ale bez nadzoru, stąd mieliśmy sposobność prowadzenia ze sobą długich rozmów. Przeważnie jednak Staszek prowadził wywody moralne i filozoficzne o podłożu religijnym. Wiele też mówił wtedy o życiu pozagrobowym. Podziwu godna była jego postawa, pełna spokoju, równowagi ducha i modlitewnego skupienia przy pracy. Domyślałem się, że w pełni świadomości przygotowywał się na śmierć”.

Ale, są także wspomnienia Józefa Sobika – młodszego brata Stanisława. Tak oto wspomina swoje ostatnie spotkanie ze Stanisławem:

Józef Sobik

Józef Sobik

Dnia 24.06.1943 r. Staszek przyszedł do mnie przed apelem. Zapytał, jak się czuję, i czy czegoś nie potrzebuję. Odpowiedziałem mu, że potrzebuję czosnku. Czosnek był w obozie równie wielkim skarbem jak chleb, gdyż wierzyliśmy w jego właściwości bakteriobójcze i witaminowe. Staszek wsadził rękę do kieszeni i wyciągnął całą główkę. Wziąłem czosnek, po czym on niezdecydowanie powiedział, żebym mu dał parę ząbków. Lewą ręką rozłupałem główkę i dałem mu kilka ząbków. Staszek jednak nie odbierał ich, …. nie wyciągnął po nie ręki. Po chwili powiedział, żebym zostawił sobie całość.
Zdziwiło mnie to niespotykane dotychczas roztargnienie w jego zachowaniu. Oczy Staszka były jakieś inne niż zazwyczaj, widać w nich było smutek. Mało mówił i przyglądał mi się w taki sposób, jakby chciał się napatrzeć na zapas. Usłyszeliśmy sygnał na apel, więc podałem mu rękę na pożegnanie. Staszek przytrzymał ją i nie chciał odejść. Powiedziałem więc: <Idź, bo będą cię szukali>. Ale on nadal stał jak w transie i nie puszczał mojej ręki. Jego oczy i twarz jakby jeszcze bardziej posmutniały. Wreszcie puścił moją rękę i powiedział: <bądź zdrów i zostań z Bogiem. Przyjdę jutro>. Potem odwrócił się i pobiegł na apel.

Tego dnia Stanisław, po apelu wzywany został do „Schreibstuby”, gdzie wezwani byli także inni więźniowie z Rybnika, a więc jego szwagier Janek Klistała, był Alojzy Siąkała z Rybnika i kilku innych więźniów. Powiadomiono ich, że na polecenie oddziału politycznego zostają przekazani na blok 11, gdzie nazajutrz mają stanąć przed policyjnym sądem doraźnym. Odprowadzeni zostali na blok 11 przez Rapportführera.
Powołuję się znowu na wspomnienia Karola Miczajki, który asystował Staszkowi w tej ostatniej drodze jego życia. Oto fragment bardzo wzruszającego artykulu: Wspomnienie towarzysza niedoli.
….Odprowadzano wszystkich na blok XI. Idzie nas kilku w pewnym oddaleniu za nimi. Oglądają się, rzucają nam drobne przedmioty, które mieli przy sobie: zapalniczkę, cygarniczkę, pędzel do golenia…
Weźcie to na pamiątkę! Już się nie zobaczymy!
Jeszcze jedno spojrzenie, jeszcze jedno skinienie ręki, jeszcze jeden uśmiech, w którym był żal i łzy, a potem zaciśnięte zęby i głowa dumnie odrzucona do góry i ostatnie słowa do nas: Trzymajcie się! Pozdrówcie nasze żony i dzieci!
A potem ciężkie, żelazne drzwi zamknęły się z łoskotem, i ciężka sztaba żelazna podparła je z wewnątrz.
Widziałem Go po raz ostatni. Stach przestał żyć dla świata. Ta, o którą tak nieugięcie walczył, zażądała od Niego ofiary życia i krwi…

Na bloku jedenastym mieli przeczekać do dnia następnego. Jaka była ich ostatnia noc? Z całą mocą narzuca się skojarzenie z ostatnią nocą Chrystusa w Ogrójcu – w uszach dźwięczą słowa Jezusa (wg św. Marka):
… I odszedł nieco dalej, upadł na ziemię i modlił się, żeby – jeśli to możliwe – ominęła Go ta godzina. I mówił: Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to co Ja chcę, ale to co Ty (niech się stanie).
Następnego dnia, o godz. 15.00 więźniów wezwano przed kilkuosobowy policyjny sąd doraźny, a odczytany wyrok to sylabizowane słowa – … kara śmierci!
W męskiej umywalni na parterze musieli rozebrać się do naga. Potem podprowadzeni zostali pod szarą ścianę – „Ścianę Straceń”, gdzie skazany słyszał ostatni ziemski odgłos – szczęk zamka karabinka małokalibrowego i … następowała cisza nieskończoności!