sie 222013
 

W książce „Koszmary z hitlerowskich polenlagrów, więzień i konzentrationslagrów w latach 1939 – 1945”, do dosyć uproszczonego biogramu o byłym więźniu Leonie Foksińskim, dołączyłem istotny dla mnie szczegół marszu ewakuacyjnego więźniów w styczniu 1945 r. z Gliwic przez Rybnik. Zagadnienie to zostało także dosyć dokładne opisane przez Jana Delowicza w książce „Śladami krwi”, lecz właśnie Leon Foksiński brał bezpośredni udział w owym marszu – opowiedział mi o tych wydarzeniach jako świadek tamtego bestialstwa hitlerowskich oprawców.

 

Otóż, z więzienia w Gliwicach, gdzie doprowadzono część więźniów z transportu ewakuacyjnego z KL Auschwitz – Birkenau, załadowano więźniów do towarowych wagonów kolejowych i przewieziono z Gliwic do stacji Rzędówka, a tam na bocznicy kolejowej pociąg ten był przetrzymany był całą noc z dnia 22 na 23 stycznia 1945 r. Rano, 23 – go stycznia, po „wyładowaniu” więźniów z wagonów – przy akompaniamencie przekleństw, ordynarnych wyzwisk, kopniaków i uderzeń drewnianymi dragami lub czym popadło, na polecenie konwojentów uformowano szeregi po pięć więźniów w rzędzie i pochód ten ruszył poprzez wioskę Kamień w stronę Rybnika. W okolicach miejscowości Dębicze, na dużej przyleśnej polanie konwojujący więźniów esesmani utworzyli coś w rodzaj półkola i wydawszy polecenie rozwiązania szeregów, tak chaotycznie rozproszonym kazali biec w owo półkole pod pretekstem, że w lesie są partyzanci i będą do więźniów strzelać. Następnie, to konwojenci rozpoczęli strzelaninę do biegnących z broni maszynowej, więc skutki dla więźniów były makabryczne. Polana pokryła się setkami ciał w pasiakach, a po jakimś czasie i zaprzestaniu strzelaniny, esesmani przeprowadzili przegląd – sprawdzanie efektów swoich zbrodniczych dokonań. Podchodzili więc do leżących bezwładnie ciał i kopniakiem w twarz sprawdzali czy śmierć więźnia jest faktyczna a nie pozorowana, a dających oznaki życia dobijano pojedynczymi strzałami. Po tym masowym morderstwie w okolicach Kamienia, konwojenci ponownie uformowali z pozostałych przy życiu więźniów kolumny i kontynuowano marsz – poprowadzono ich do szosy Rybnik – Katowice – w kierunku Paruszowca (przedmieścia Rybnika), a stamtąd – 5 km leśną drogą obok rzeki Ruda przez Wielopole na teren sportowo – rekreacyjny, znajdujący się na północnych peryferiach Rybnika.

Przez cały czas, posuwającej się kolumnie towarzyszyły głośne przekleństwa konwojentów i strzały do skrajnie wyczerpanych więźniów – nie mających sił by iść dalej. W ten sposób zakrwawione zwłoki leżały wzdłuż trasy przemarszu – w przydrożnych rowach i pod drzewami. Na trasie ewakuacyjnej wiodącej przez Paruszowiec zebrano co najmniej 21 zwłok więźniów i pochowano je na cmentarzu Zakładu Umysłowo Chorych w Rybniku. Na teren noclegu w Rybniku, więźniowie przybyli o zmierzchu. Krańcowo wyczerpanych z głodu i zimna (według Foksińskiego był około 20 stopniowy mróz) więźniów wpędzono częściowo do sali restauracyjnej przy stadionie sportowym „Ruda”. Większość tego transportu nocowała na płycie stadionu pod gołym niebem, w szatniach, albo pod dachem trybuny, nakrywając się szmatami będącymi kiedyś kocami. W czasie noclegu na stadionie, konwojenci strzelali do skulonych i marznących więźniów, próbujących ogrzać się przez przytulanie się jednego do drugiego. Przez całą noc, słychać więc było strzały dochodzące z miejsca noclegu. Około 300 osób stłoczono w drewnianych szopach przystani wioślarskiej znajdującej się przy stawie – kąpielisku „Ruda”. Szopa zbita była dosyć prymitywnie z desek, które pod wpływem słońca i wyschnięciu utworzyły dosyć wielkie szpary na stykach jednej deski z drugą. Przez owe szpary mróz „wdzierał” się bez przeszkód do wewnątrz szopy, więc stłoczeni w niej więźniowie nie mieli szans na przeżycie – zamarzli w ciągu nocy. Według esencjonalnego opisu Jana Delowicza, kilkunastu więźniów mimo czujnej uwagi konwojentów, zdołało zbiec w lasy paruszowskie i znaleźć schronienie u Polaków zamieszkujących okoliczne miejscowości.

[…] Między innymi Franciszek Baron i Roman Pierchała z Rybnika wspólnie uratowali 2 więźniów, którzy ukryli się w lesie. Byli to polscy Żydzi, a jeden z nich pochodził z Łodzi. Nocą do okna domu Katarzyny i Józefa Fyrgutów w Kamieniu zapukał więzień, który – gdy wpuszczono go do środka – powiedział, że uciekł z Rybnika. Ukryto go w słomie na strychu obory. Nazywał się Karl Grün i był wiedeńczykiem. Tej samej nocy, około 23: 00, również Stanisława i Jan Zychowie, mieszkańcy przysiółka Młyny, usłyszeli stukanie w okno. Gdy otworzyli drzwi wejściowe, do wnętrza budynku weszło trzech mężczyzn w pasiakach. Byli to ojciec i jego dwaj synowie. Więzień ten powiedział w języku polskim, że uciekli z Rybnika. Gdy ogrzali się i zaspokoili głód, Jan Zych jeszcze tej samej nocy zaprowadził ich do stodoły w folwarku „Spendlowiec”, gdzie pracował, a już wcześniej ukryto więźniów zbiegłych podczas strzelaniny w lesie. Do domu Gertrudy Brzeziny w Kamieniu na Świerkach dotarł rano więzień ubrany w pasiak. Od niego (mówił po polsku) Gertruda oraz jej córki Marta i Elżbieta dowiedziały się, że uciekł z Rybnika. Zjadłszy podany mu posiłek, opuścił dom Brzezinów […]. O godzinie 6: 00 dnia 23 stycznia, nastąpił wymarsz kolumny z Rybnika. Najgorszy w skutkach była noc więźniów umieszczonych w owej szopie przystani wioślarskiej. Znajdowały się tam same zamarznięte szkielety ludzkie – w pozycji stojącej, jeden przy drugim. Kilkudziesięciu innych więźniów którzy z osłabienia i zimna nie mogli iść dalej, esesmani zamordowali przy ul. Gliwickiej – na mostku rzeczki Młynówki do której następnie zrzucili zwłoki. Niektóre z ofiar dawały jeszcze oznaki życia. Nie było jednak szans na uratowanie się, gdyż przydusiły je następne zrzucane do wody ciała pomordowanych. Kilka zwłok przyprószonych śniegiem leżało wzdłuż płotu na wysokości stadionu, ale po jego zewnętrznej stronie.Jest w książce Jana Delowicza i inny bardzo ważny opis dotyczący znanych w Rybniku gestapowców Sopali i Mainki:

[…] 23 stycznia, pomiędzy godziną 16: 00 a 17: 00, do sali restauracji „Wypoczynek” na Rudzie dwaj umundurowani gestapowcy, Georg Mainka i Sopalla, przyprowadzili około 35 więźniów, zbiegłych w czasie strzelaniny na terenie przysiółka Młyny. Przyszli oni pieszo z Kamienia przez Paruszowiec, a stamtąd obecną ul. Wyzwolenia i ul. Gliwicką dotarli do restauracji. Więźniów tych ustawiono przed północną ścianą szczytową (od strony Wielopola). Potem Mainka dwom więźniom dał polecenie wyjścia na zewnątrz. Tam na skarpie, w prawo od schodów prowadzących z tej sali na ul. Gliwicką, kazał im położyć się na brzuchu, głową do ul. Gliwickiej. Następnie dwa razy strzelił. Obaj zabici zostali strzałami w kark. Sopalla zaś w tym czasie pilnował w sali pozostałych więźniów.

Dokonawszy egzekucji, Mainka wrócił do sali i zawołał: „Zu zwei! ” Na zewnątrz wyszła kolejna dwójka więźniów, których zastrzelił w ten sam sposób jak poprzednich. Gdy już zamordował 8 więźniów, reszta nie chciała wychodzić z sali, wiedząc, co ich czeka. W odpowiedzi na odmowę Mainka otworzył do nich ogień z pistoletu maszynowego. Wszyscy więźniowie padli na podłogę, a na ścianie pełno było otworów po kulach karabinowych. Wybite również zostały szyby w oknach. Po tej masakrze Mainka wyszedł bez słowa z sali na zewnątrz, ku zwłokom wcześniej zastrzelonych 8 więźniów. Po chwili padł strzał. Przed budynkiem restauracji, obok zwłok więźniów, leżał na plecach ich morderca i całe usta miał zakrwawione. Był martwy, a w zaciśniętej dłoni trzymał pistolet, który zabrał mu gestapowiec Sopalla. Potem sprawdzał on, który z więźniów jeszcze żyje. Każdego, który zdradzał oznaki życia, dobijał strzałem w czoło. W ten sposób Sopalla zamordował 8 żyjących jeszcze więźniów, którym wcześniej udało się uniknąć śmiertelnej kuli, oraz dobił kilku rannych, którzy jęczeli z bólu. Z rozbitych czaszek mózg spływał na podłogę. Wszyscy byli młodzi; wiekiem nie przekraczali 40 lat. (Po wojnie na podłodze owej sali, na pół zburzonej w wyniku działań frontowych, znajdowały się ciemne plamy zakrzepłej krwi, około 1 m. średnicy). Po dokonaniu tej zbrodni gestapowiec opuścił salę. Zwłoki drugiego Niemca zaś pozostały w miejscu jego śmierci. Po upływie dwóch godzin, około 18: 00, jeden z leżących w sali więźniów zaczął głośno jęczeć. Był polskim Żydem. W tym momencie do sali weszło 2 innych gestapowców, z których jeden zastrzelił jęczącego. Przyprowadzili też oni kolejnych 6 więźniów. Wszyscy byli młodzi, mieli około 30 lat. Gdy weszli do sali, kazano im stanąć w szeregu pod ścianą, naprzeciw drzwi wejściowych, w odległości pół metra jeden od drugiego. Potem obaj zaczęli wyjmować pistolety z kabur. Wtedy więźniowie, zdając sobie sprawę z tego, co ich czeka, zaczęli prosić hitlerowców w języku polskim, aby darowali im życie, gdyż mają rodziny, dzieci. Niemcy jednak nie okazali litości i wszystkich zamordowali strzałami w czoło. Potem odeszli w stronę miasta. W tym samym dniu widziano również, jak jeden z gestapowców ścigał przed stadionem więźnia biegnącego od centrum Rybnika. Umundurowany był na czarno i na głowie miał czapkę polową z daszkiem. Przed nim zaś, w odległości około 100 m, uciekał 18 – letni chłopak. Zmierzał on w kierunku nie zamarzniętych stawów na Rudzie. Gdy dotarł do jednego z nich, bez zastanowienia wszedł do wody (drugi od ul. Gliwickiej). Chciał wpław przedostać się na drugą stronę, gdzie był las, a w nim ocalenie. Wcześniej jednak na brzeg stawu przybiegł gestapowiec, który natychmiast zaczął doń strzelać i po kilku strzałach trafił go w plecy. Więzień pogrążył się w wodzie i już się nie wynurzył. Gestapowiec jeszcze przez chwilę stał na brzegu, a potem zawrócił w stronę miasta. Nazajutrz, krótko przed południem, przed siedzibę gestapo w Rybniku zajechał wojskowy samochód ciężarowy w kolorze zielonym, cały kryty blachą. Gdy kierowca zameldował swój przyjazd, pijani gestapowcy wyszli z budynku i otworzyli tylne drzwi samochodu. Na podłodze leżało ciało Georga Mainki. Obejrzawszy zwłoki, wrócili do budynku, a samochód odjechał w nieznanym kierunku. […]

[…] Po wyzwoleniu, na stadionie w Rybniku, który był jednym z miejsc noclegu więźniów, odbyła się msza żałobna w ich intencji. Wzięli w niej tłumnie udział miejscowi i okoliczni mieszkańcy. Mszę celebrował ks. Maksymilian Goszyc. Po mszy wszyscy udali się na cmentarz Zakładu Umysłowo Chorych. Tam nastąpiło uroczyste odsłonięcie pomnika. Na zbiorowej mogile ustawiono drewniany krzyż, a harcerze z rybnickiego Hufca złożyli przyrzeczenie. Spoczywają na wieki, na wiecznie polskiej ziemi rybnickiej. A było ich 385, ludzi miłujących życie i swobodę, a których zamordowali w Rybniku zbrodniarze, dla których śmierć i mord były rzemiosłem, przed którym pochodnie Nerona stanowią drobne barbarzyństwo. Pamięci ich społeczeństwo Rybnika ofiarowało pomnik – dokument hitlerowskiego ludobójstwa i dowód wspaniałej ofiary, złożonej przez byłych więźniów politycznych na ołtarzu Ojczyzny. […]. Po masowych morderstwach więźniów w Rybniku, kolumna ewakuacyjna ruszyła dalej – w kierunku Raciborza, a stamtąd przez Głubczyce, Prudnik do Głuchołaz.

Powołam się kolejny raz na relację Leona Foksińskiego znajdującego się w tej kolumnie ewakuacyjnej:

[…] „28 stycznia doszliśmy w okolice Głuchołaz. Tam zaprowadzono nas do jakiegoś dworu, gdzie spędziliśmy noc w stodole. Było nas już wtedy bardzo mało, ok. 600 osób. ”

[…] „W ciągu 10 dni transportu ewakuacyjnego zaledwie 4 razy podano nam posiłek – i to tylko same kartofle. Nie dostaliśmy jednak niczego do picia, więc pragnienie zaspakajaliśmy śniegiem”.

Z Głuchołaz, „oświęcimski” transport „przez Rzędówkę” rozdzielał się w taki sposób, że część więźniów prowadzono dalszą drogą przez Świdnicę, Strzegom do KL Gross – Rosen, natomiast druga grupa skierowana została w kierunku zachodnim – do Wałbrzycha. Niewiele więźniów przeżyło ów transport – poza tymi, którym jak Leonowi Foksińskiemu udało się z tego transportu szczęśliwie uciec. Odsyłam jednak zainteresowanego czytelnika do książki Jana Delowicza „ŚLADAMI KRWI”, gdzie bardzo szczegółowo opisane są poszczególne fragmenty marszu oraz zeznania świadków o tej tragedii – spowodowanej przez złoczyńców z pod znaku „SS”.

Jerzy Klistała

gru 222007
 

Blachnicki Franciszek ks.,

Więzień więzienia w Raciborzu, Rawiczu, Börgermooru, Zwickau, Lengenfeld, KL Auschwitz nr 1201, KL Flossenbürg. Urodzony 24.03.1921 r. w Rybniku w wielodzietnej rodzinie Józefa i Marii z d. Müller. Ojciec był pielęgniarzem. Do szkoły podstawowej uczęszczał w Orzeszu, a zamieszkawszy z rodzicami w Tarnowskich Górach, tam uczęszczał do gimnazjum, zdając maturę w 1938 r. Chciał pracować w dyplomacji i dlatego we wrześniu rozpoczął służbę wojskową w Dywizyjnym Kursie Podchorążych Rezerwy w Katowicach. Niestety, plany te pokrzyżował wybuch drugiej wojny światowej – brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r. w stopniu plutonowego – podchorążego.

ks. Franciszek Blachnicki

ks. Franciszek Blachnicki

Po kapitulacji polskich sił zbrojnych dostał się do niewoli, z której zbiegł i wrócił do Tarnowskich Gór, gdzie rozpoczął działalność konspiracyjną. W marcu 1940 roku musiał uciekać przed Gestapo, jednak i tak aresztowano go w Zawichoście. Po długim okresie uciążliwych przesłuchań – przez kilka tygodni w miejscowości zatrzymania, przesłany został do KL Auschwitz i tam 25. 06. 1940 r. zarejestrowany w obozowej ewidencji jako więzień nr 1201. Zatrudniony był przez dziewięć miesięcy w karnej kompanii – przebywał w bloku 13. Dnia 20.02.1941 r. został osadzony w bunkrze bloku 11 i tam przebywał do 17.03.1941 r.

Franciszek Blachnicki w Oświęcimiu

Franciszek Blachnicki w Oświęcimiu

19.09.1941 r. przeniesiono go z KL Auschwitz do więzienia śledczego w Zabrzu, a stamtąd do więzienia Gestapo w Katowicach. W marcu 1942 r. „za działalność konspiracyjną przeciw hitlerowskiej Rzeszy” został skazany na karę śmierci przez ścięcie gilotyną. Na wykonanie wyroku oczekiwał niemal 5 miesięcy, lecz dzięki intensywnym staraniom rodziny, karę śmierci zamieniono mu na 10 lat więzienia. Jak podają źródła kościelne – to w czasie pobytu na oddziale skazańców w Katowickim więzieniu, dokonało się w Franciszku Blachnickim jego przeorientowanie psychiczne, nasilona wiara w Chrystusa oraz decyzja poświecenia swojego życia służbie Bogu. Przenoszony do różnych więzień: Racibórz, Rawicz, Börgermoor, Zwickau i Lengenfeld w 1944 r. dostał się do KL Flossenbürg (Schwarzwald – Bawaria). Mimo ciężkich warunków panujących w więzieniach i obozach w których przebywał, przeżył i 17. 04.1945 r. doczekał się wyzwolenia przez wojska amerykańskie. Po powrocie 20.07.1945 r. z tułaczek więzienno – obozowych do Tarnowskich Gór, już 6 sierpnia tegoż roku spełniając podjęte duchowe zobowiązania, wstąpił do Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie – studiował na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, uzyskując magisterium z teologii, natomiast 25.06.1950 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Pracował jako duszpasterz – wikariusz w kilku parafiach diecezji katowickiej: w Tychach, Łaziskach Górnych, Rydułtowach, Cieszynie i Bieruniu Starym, wypracowując system dziecięcych rekolekcji zamkniętych tzw. Oaza Dzieci Bożych, założył ruch oazowy Światło – Życie, Krucjatę Wyzwolenia Człowieka i Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów. W latach 1954 – 1956 r., w okresie wysiedlenia biskupów śląskich, uczestniczył w pracach tajnej Kurii w Katowicach. W październiku 1956 roku uczestniczył w organizowaniu powrotu biskupów do diecezji, rozpoczynając jednocześnie pracę w Referacie Duszpasterskim Kurii diecezjalnej w Katowicach i w redakcji tygodnika  „Gość Niedzielny”, prowadził także Ośrodek Katechetyczny, zaś od 1957 r. prowadził działalność pod nazwą „Krucjata Wstrzemięźliwości” – mającej charakter ruchu odnowy religijno – moralnej, opartego na duchowości o. Maksymiliana Kolbego. Krucjata wydawała swój dwutygodnik pt. „Niepokalana zwycięża”. Tak jawna i wszechstronna działalność ks. Franciszka Blachnickiego, zbyt negatywnie oceniana przez ówczesne władze polityczne, spowodowała, że 29.08.1960 r. władze te zlikwidowały Centralę Krucjaty a jej założyciela aresztowano w 1961 r. Po czterech miesiącach aresztu w katowickim więzieniu, osądzony, otrzymał wyrok 13 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Po zwolnieniu z więzienia, w październiku 1961 r. rozpoczął studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W 1963 r. podjął się prowadzenia rekolekcji oazowych metodą 15 – dniowych rekolekcji przeżyciowych – dobierając je stopniowo do różnych grup młodzieży, dorosłych i całych rodzin. W latach 1964 – 1972 pracował na KUL – u w charakterze asystenta i adiunkta – współorganizował Instytut Teologii Pastoralnej, wypracował koncepcję i podwaliny metodologiczne pod katechetykę fundamentalną i teologię pastoralną ogólną. W latach 1964 – 1980 rozwijał też ożywioną działalność w dziedzinie posoborowej odnowy liturgii w Polsce. Założył,, Lubelski Zespół Liturgistów”. Przez 10 lat był redaktorem „Biuletynu Odnowy Liturgii”. Od roku 1967 był Krajowym Duszpasterzem Służby Liturgicznej. Praca zapoczątkowana w oazie rekolekcyjnej, była kontynuowana w małej grupie w parafii. W ten sposób oazy rozwinęły się w ruch, zwany obecnie Ruchem Światło – Życie. Celem Ruchu (dotyczącym osób w każdym wieku), było i jest wychowanie świadomych chrześcijan i wypełnienie soborowej wizji Kościoła. Ruch ten rozwijał się nie tylko w Polsce, ale przeniósł się także za granicę – na Słowację, do Czech, nawet do Boliwii. W 1980 r. znowu pracował naukowo na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w Lublinie. W okresie 1980 – 1981, gdy powstała Solidarność, powołał do istnienia Niezależną Chrześcijańską Służbę Społeczną, mającą upowszechniać ideę „Prawda – Krzyż – Wyzwolenie”, tzn. działać w duchu chrześcijańskiej nauki społecznej i ruchu wyzwolenia bez przemocy. Wyjechał do Rzymu 10.12.1981 r., i tam zastał go stan wojenny. W roku 1982 osiadł w ośrodku polskim Marianum w Carlsbergu w RFN, gdzie rozpoczął organizowanie Międzynarodowego Centrum Ewangelizacji Światło – Życie. Prowadził w nim pracę duszpasterską wśród polskich emigrantów, wydawał biuletyn „Prawda – Krzyż – Wyzwolenie”, zaś w czerwcu 1982 roku założył „Chrześcijańską Służbę Wyzwolenia Narodów” – stowarzyszenie skupiające Polaków i przedstawicieli innych narodów Europy Środkowo – Wschodniej wokół idei suwerenności wewnętrznej i jedności narodów w walce o wyzwolenie. Tę działalność społeczno – wyzwoleńczą prowadził z pobudek religijnych, inspirowany nauką Jana Pawła II, wierny zasadzie „światło – życie”. Jeszcze w Polsce, a potem także zagranicą nawiązywał kontakty ekumeniczne z różnymi ruchami odnowy. Zmarł nagle 27.02.1987 r. w Carlsbergu w Niemczech. Odznaczony: pośmiertnie Krzyżem Komandorskim Orderu Polonia Restituta (17.02.1994 r.), Krzyżem Oświęcimskim (5.05.1995 r.).

Dnia 9.12.1996 r. rozpoczął się proces beatyfikacji Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, 1.04.2000 r. jego szczątki zostały przeniesione do Krościenka i złożone w kościele pw. Dobrego Pasterza w jego dolnej kaplicy.

Bibliografia: I. Pająk Mieszkańcy Śląska, Podbeskidzia, Zagłębia Dąbrowskiego w KL Auschwitz, Katowice 1998, s. 33; L. Musiolik Rybniczanie słownik biograficzny, Rybnik 2000, s. 21, Dokumentacja APMA – B: numerowe wykazów transportów przybyłych do KL Auschwitz, zbiór obozowych fotografii więźniów, księga bunkra, „Transportettel”, Ankieta wypełniona osobiście w 1971 r. oraz fragment relacji A. Gołki – byłego więźnia KL Auschwitz nr ob. 1209.

Jerzy Klistała

paź 292007
 

Wielu z Nas kupowało książki w popularnej  kiedyś księgarni „Basista” – a ilu z Nas wie kim był ów Basista? Zapraszam do przeczytania informacji na temat tego wspaniałego polskiego patrioty – rybniczanina.

Maksymilian Basista podczas 1 wojny śwatowej

Maksymilian Basista podczas 1 wojny śwatowej

Basista Maksymilian pseud. „Kwiecień”, „Gołucki”,

Więzień więzienia Montelupich w Krakowie, KL Auschwitz nr 152740.

Urodzony 7. 08. 1883 r. w Górkach pow. raciborski, syn Jana i Franciszki z d. Kałuża (Maksymilian był jednym z dziewięciorga dzieci Basistów). Od najmłodszych lat pomagał rodzicom w pracach gospodarskich. W latach 1889 – 1896 chodził do szkoły ludowej – niemieckiej, a po jej ukończeniu, w czternastym roku życia podjął pracę w hucie „Silesia” jako pracownik fizyczny. Po dwóch latach, zwolnił się z „Silesii” i w 1899 r. wyjechał z kolegami do Westfalii, gdzie został górnikiem w kop. Prosper II w Bottrop. Dodać należy, że w owym czasie Westfalia była ośrodkiem skupiającym wyjątkowo dużą ilość polskiej emigracji zarobkowej. Maksymiliana Basisty oprócz pracy w Bottrop, zdobył dla siebie podatny grunt – dla działalności kulturalnej i społecznej. Pełen zapału, wyróżniający się intelektualnie, zajął się niemal natychmiast działalnością kulturalno – oświatową wśród zbiorowości polskiej. Chłonny na wiedzę, przystąpił do intensywnej pracy nad sobą, do samokształcenia. W 1903 r. został powołany do wojska i wcielony do 56 pułku piechoty w Cleve i Wessel nad Renem. Po powrocie z wojska na początku 1906 r., zainteresował się nim Wincenty Lutosławski, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego. Spotkanie to spowodowało wstąpieniem Maksymiliana do „Eleusis”1 i miało wielki wpływ na kształtowanie się jego młodej osobowości. Dzięki wsparciu kolegów z pracy, w lutym 1906 r. rozpoczął kształcenie się w Seminarium Wychowania Narodowego im. A. Mickiewicza które prowadził W. Lutosławski w Krakowie.

Po ukończeniu Seminarium nie wracał już do Bottrop, lecz odbywał praktykę w słynnej księgarni firmy Gebethner i Wolf w Krakowie, a od 1907 r. rozpoczął naukę rzemiosła drukarskiego w firmie W. L. Anczyca i Spółki. Po trzech latach tj. 15. 01. 1910 r. został czeladnikiem sztuki drukarskiej. Ukończywszy ostatecznie naukę zawodu u Anczyca, powrócił w rodzinne strony – do Rybnika, gdzie prowadził intensywną działalność polityczną a zwłaszcza kulturalno – oświatową, organizując front oporu przeciw napływowi tzw. niemczyzny. Znamienna to data 14. 04. 1910 r., gdyż Maksymilian Basista otworzył w Rybniku księgarnię polską oraz skład materiałów piśmiennych. W tym też 1910 r. zawarł związek małżeński z Marią z d. Burda. W 1911 r. nawiązał kontakt z dyrektorem Towarzystwa Czytelni Ludowych (TCL) ks. Antonim Ludwiczakiem i jako dobry organizator sprawił, że w Rybnickiem powstała gęsta sieć bibliotek TCL, a on sam został wybrany na prezesa TCL w Rybniku (funkcję tę sprawował do 1938 r.). Ważnym akcentem jest założenie w tymże 1911 r. pierwszej polskiej gazety w Rybniku o nazwie „Straż nad Odrą”. W tym okresie stronił od polityki, niemniej, w 1912 oraz 1913 r. wspierał strajki rybnickich górników. Najwięcej jednak czasu oraz zabiegów organizacyjnych poświęcił utworzeniu amatorskiego ruchu śpiewaczego i powiązanego z nim amatorskiego ruchu teatralnego. Dzięki jego staraniom 18. 05. 1913 r. powołano do życia Towarzystwo Śpiewu „Seraf” w Rybniku – został jego prezesem i funkcje te sprawował do 1929 r.

Wybuch pierwszej wojny światowej spowodował zaprzestanie przez Maksymiliana działalności społecznej a także zawodowej. Został zmobilizowany do armii pruskiej i walczył pod Verdun, gdzie w lutym 1915 r. odniósł ciężkie rany. Po szpitalnym leczeniu, niezdatny do służby frontowej, został skierowany do kompani roboczych budujących umocnienia wojskowe, drogi, mosty w okolicach Brześcia, na Litwie, Łotwie, Estonii. Pracując w jednej z tych miejscowości 20. 09. 1918 r. otrzymał telegramem (telegram był fortelem) od chorej żony, wzywający do pilnego przyjazdu do domu. Otrzymał więc urlop z którego do kompanii roboczej już nie wrócił.

Od listopada 1918 r. wspólnie z Ludwikiem Piechoczkiem organizował wśród młodzieży rybnickiej oddziały bojowe, a 18. 01. 1919 r. gdy powstała Polska Organizacja Wojskowa – został jej członkiem. Jego dom i księgarnia stały się ośrodkiem działalności kierownictwa POW w Rybniku. Niestety, 23. 03. 1919 r. został aresztowany wraz z kilkoma innymi członkami POW i 14. 04. 1919 r. sądzony przez Nadzwyczajny Sąd Wojskowy w Raciborzu, że „z bronią w ręku usiłował oderwać Śląsk od Niemiec i udostępniał lokal księgarni dla zbrodniczej działalności organizacji polskich”. Otrzymany wyrok 3 lata więzienia, później sąd przysięgłych złagodził na karę 9 miesięcy, a ponieważ był bardzo schorowany, po wpłaceniu kaucji w wysokości 5000 marek został wypuszczony na wolność.

Po opisanych powyżej perypetiach, Maksymilian Basista opuścił Rybnik i aby uniknąć ponownego aresztowania, ukrywał się w Piotrowicach na Śląsku Cieszyńskim, skąd już 17. 08. 1919 r. wraz z zorganizowanym oddziałem szturmowym, wyruszył na teren powiatu rybnickiego by nieść wsparcie dla miejscowych powstańców. Niestety, silny opór Grenzschutzu zmusił oddział do odwrotu, i w taki to sposób znalazł się nadgranicznych wówczas Dziedzicach. Tam dotarł do niego rozkaz zorganizowania punktu powstańczego i utworzeniu grup bojowych, które odpowiednio przeszkolone, miały prowadzić działania destrukcyjne – antyniemieckie na Górnym Śląsku. Gdy powstanie się zakończyło, w pierwszych dniach września 1919 r. znalazł się w Sosnowcu i powołano go do służby w Milicji Górnośląskiej jako kierownik oddziału aprowizacyjnego, a nominacje tę wydał kierownik Ekspozytury Oddziału II Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego. Końcem listopada tegoż roku, powrócił do Rybnika i zabrał się za uporządkowanie zniszczonej księgarni – przenosząc ją początkiem 1920 r. do własnego domu. Z wielkim zapałem organizował koła śpiewacze, zespoły teatralne, wiece i uroczystości narodowe. To z inicjatywy Maksymiliana Basisty rozpoczęły (przerwaną na czas wojny) działalność chóry: „Słowiczek” w Wielopolu, „Harmonia” w Jejkowicach, „Paderewski” w Grabowni, „Orzeł” w Ochojcu, „Kościuszko” w Zamysłowie, „Kochanowski” w Czuchowie, „Mickiewicz” w Chwałęcicach, „Gwiazda” w Zebrzydowicach. Powstawały też gniazda Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. W lutym 1920 r. założył oddział Związku Śląskich Kół Śpiewaczych i jako prezes kierował jego działalnością, zaś w czasie kampanii plebiscytowej był założycielem i redaktorem „Gazety Rybnickiej”.

Basista przed swoją księgarnią na ulicy Kościelnej.

Basista przed swoją księgarnią na ulicy Kościelnej.

Podczas trzeciego powstania, Maksymilian Basista bez reszty zaangażował się w kolejne ważne wydarzenia na ziemi rybnickiej – był bowiem członkiem komendy powiatowej, odpowiedzialnym za akcję propagandową. W 1923 r. powołano Komisaryczną Radę Miejską pod przewodnictwem A. Prusa, a Basista wszedł w skład pięcioosobowej rady jako sekretarz. W 1930 r. za ogromne zasługi w krzewieniu idei Towarzystwa Czytelni Ludowych, nadano mu godność członka honorowego TCL. W 1934 r. został wiceburmistrzem w Rybniku, stając się bliskim współpracownikiem Władysława Webera. W zakres jego kompetencji wchodziły sprawy gospodarcze i kulturalne. Jako prezes Stowarzyszenia Kupców i członek Izby Przemysłowo – Handlowej w Katowicach (także Zarządu Wojewódzkiego Kupiectwa Polskiego), doprowadził do powstania w Rybniku Szkoły Handlowej. W latach 1936 – 1938 organizował Targi Rybnickie. Gdy 1. 09. 1939 r. około godz. 5: 00 oddziały Wehrmachtu wkraczały do Rybnika, po namowach przychylnych przyjaciół, uchodził z rodzinnego miasta a także Śląska. Jego nazwisko jeszcze przed wybuchem wojny (w 1939 r.) wpisane było do „księgi gończej” Sonderfahndungsbuch Polen (strona zarejestrowania 9B) – czyli przewidziany przez hitlerowców do „likwidacji” w pierwszej kolejności. Przedostał się do Krakowa, skąd 4 września ruszył na dalszą tułaczkę na wschód, docierając do Żółkiewki w Lubelskiem, jednak obawiając się nacjonalistów ukraińskich, powrócił do Krakowa. Miał jednak świadomość, że i to miasto – stolica Generalnego Gubernatorstwa nie jest dla niego bezpieczna. Przybierając więc fałszywe nazwiska „Kwiecień” lub „Gołucki” ukrywał się w okolicznych wioskach – w Mnikowie, Wielkiej Wsi, Ojcowie, Nowym Kościele.

Powojenne zdjęcie Basisty w pasiaku.

Powojenne zdjęcie Basisty w pasiaku.

Niestety, 3. 09. 1943 r. został aresztowany i osadzony w więzieniu krakowskim – na Montelupich, skąd przesłano go do KL Auschwitz i tam został zarejestrowany jako więzień nr 152740. Dnia 11. 11. 1944 r. transportem zbiorowym przesłany do obozu pracy w Bawarii, lecz po likwidacji tego obozu 2. 04. 1945 r. dostał się do obozu leśnego w Mattenheim. Mimo trudnych warunków panujących w obozach w których przebywał, przeżył i odzyskał wolność 5. 05. 1945 r. – wyzwolony przez wojska amerykańskie. Po powrocie do Rybnika (miał już 62 lata), przystąpił kolejny raz do odbudowy księgarni i prowadził ją do 1948 r. Wówczas to, w związku z upaństwawianiem niemal wszystkiego, jego księgarnia przejęta została przez Spółdzielnię Spożywców.

Legitymacja Maksymiliana Basisty.

Legitymacja Maksymiliana Basisty.

Wznowił wprawdzie działalność społeczną, z której jednak wycofał się zdecydowanie w 1950 r. W uznaniu zasług – odznaczony Orderem Polonia Restituta. Zmarł 3. 11. 1967 r. w Rybniku.

Informacja dodatkowa. Gdy zbliżały się do Oświęcimia wojska rosyjskie (a więc pod koniec funkcjonowania KL Auschwitz), władze obozowe SS niszczyły dowody popełnianych zbrodni na więźniach, niszczono także dokumentację obozową. Skutkiem tego, nie było śladu pobytu w tym obozie Maksymiliana Basisty. Autor niniejszego opracowania dostarczył do APMA – B wiarygodne informacje na ten temat – w oparciu o zdobyte zeznania świadków. Zdjęcie w ubraniu obozowym nie jest typowym zdjęciem wykonywanym w obozie, lecz wykonanym na własny użytek przez Maksymiliana Basistę po powrocie do domu.

Bibliografia: L. Musiolik Śląscy patroni rybnickich ulic, 1994 r. s. 1; L. Musiolik Rybniczanie słownik biograficzny, Rybnik 2000, s. 14; I. Libura Z dziejów domowych powiatu – gawęda o ziemi rybnickiej, Opole 1984, s. 127 – 140; Ziemia rybnicko – wodzisławska, red. J. Ligenzy, Katowice 1970, s. 186 – 188, 199, 201, 202, 293 – 295; A. Mrowiec Z dziejów okupacji hitlerowskiej w rybnickiem, Katowice 1958, s. 29, I. Libura Maksymilian Basista rybnicki księgarz i społecznik (1883 – 1967), Zeszyty Rybnickie nr 2, rok 1991, s. 37, 38.

Zdjęcia Maksymiliana Basisty pochodzą ze zbiorów archiwalnych Muzeum w Rybniku (fotografia z ksiegarnią to MRy/H/616 i legitymacja MRy/ADH/415).

maj 302007
 

Zapraszam do ostatniej już części historii Pana Jerzego Klistały o rybnickich harcerzach. Z poprzednią częścią można zapoznać się tutaj.

 

RODZINA BUCHALIKÓW,
Kolejna wielodzietna rodzina, zamieszkała w Gotartowicach k.Rybnika, o tradycjach patriotycznych, sprawdzonych w powstaniach śląskich, a później w walce z okupantem hitlerowskim. Wilhelm Buchalik, członek POW Górnego Śląska, były uczestnik trzech powstań śląskich i działacz ze strony Polski w agitacji plebiscytowej, został aresztowany w kilka dni po wkroczeniu wojsk hitlerowskich na ziemię rybnicką – we wrześniu 1939 r. Matka – Franciszka Buchalik, działaczka Koła Przyjaciół Harcerstwa w Gotartowicach, od początku okupacji hitlerowskiej wraz z synami Ernestem i Franciszkiem zaangażowała się w działalność konspiracyjną w organizacji PTOP – utworzonej przez Alojzego Frelicha (byłego ucznia gimnazjum w Żorach), zamieszkałego w Gotartowicach. Celem i zadaniem PTOP (jak podawał raport gestapo) było „ …utworzenie w wyniku zbrojnego powstania noewgo państwa polskiego i oderwanie przemocą od niemieckiej rzeszy terenów wschodnich – wcielonych do tej Rzeszy”.
PTOP zbierała fundusze na pomoc rodzinom, których członkowie zostali uwięzieni lub przekazani do obozów. Tą działalnością kierował Paweł Buchalik kuzyn Franciszka i Ernesta. Od początku okupacji zaangażowany w ruchu oporu w sztabie kierowniczym PTOP, kierował akcją pomocy dla rodzin uwięzionych Polaków (zasiłki pieniężne, karty żywnościowe i odzieżowe – zdobywane nielegalnie w urzędach).

Po zdobyciu w lipcu 1941 r. maszyny do pisania, powielacza oraz aparatu radiowego, rozpoczęto druk i kolportaż pisma „Zew Wolności”. Pismo to zawierało wiadomości radia londyńskiego, a przede wszystkim wzywało do wytrwałości w okupowanym kraju, i walki z wrogiem w każdy możliwy sposób. Kolportażem gazetki zajmowali się byli harcerze – między innymi Ernest Buchalik.

Inną dziedziną działalności PTOP było prowadzenie sabotaży, a więc utworzono grupy sabotażowe którymi dowodził Franciszek Buchalik. Kierowano się jednak rozsądną zasadą, by uszkodzenia maszyn i różnego rodzaju urządzeń, nie powodowały za ich powstanie – karania pojedynczych osób czy grupy osób. Wykonywano owe uszkodzenia w taki sposób by wyglądało to na naturalne awarie, np. samoczynne spięcia w instalacji elektrycznej, zerwanie przewodów telekomunikacyjnych wyglądające jako zaistniałe w czasie wichury czy śnieżycy, przepalanie się silników elektrycznych wynikłe z ich przegrzania, zamrażanie lub zatykanie się przewodów rurowych w wyniku mrozów itp. Franciszek skierowany przez Arbeitsamt do pracy przymusowej nad Kanałem Gliwickim, tam wykorzystał sposobność do zadawania Niemcom straty w wyniku sabotażu. Ale podobne działania odbywały się w innych zakładach pracy np. w gotartowickiej hucie, w kopalniach rybnickich, w hucie „Silesia” na Paruszowcu czy Odlewni Żeliwa w Żorach.

Niestety, gestapo wpadło na trop działalności PTOP po znalezieniu jednego numeru pisma „Zew Wolności” (z widocznymi inicjałami wydawcy gazetki – PTOP), w wyniku czego rozpoczęły się masowe aresztowania. Aresztowano wówczas ok. 87 osób, z których większość zginęła w KL Auschwitz.

Losy Buchalików zostały jednak tragiczniej zapisane w pamięci mieszkańców Gotartowic. Po aresztowaniu, przekazani zostali do więzienia śledczego w Mysłowicach, a po śledztwie do KL Auschwitz. Wyrokiem sądu z dnia 2.07.1942 r. został skazany na śmierć przez powieszenie, więc 22.07.1942 r., przewieziono Franciszka i Pawła z KL Auschwitz do Gotartowic, by tam, na oczach mieszkańców Ich rodzinnej miejscowości (spędzonych pod terrorem na placyku obok remizy strażackiej), odbyła się publiczna egzekucja harcerzy Franciszka i Pawła Buchalików – przez powieszenie.
Do dzisiaj pozostała pamięć w Gotartowicach o tym, jak postawa młodych skazańców, mimo tortur i wielkiego wycieńczenia, była do końca bohaterska. Ostatnie słowa Pawła Buchalika, wykrzyczane były donośnym głosem: „Jestem niewinny! Matko Boska, ratuj nasze rodziny”! Natomiast Franciszek, już z pętlą na szyi, zawołał: „Jeszcze Polska nie zginęła … ”!BUCHALIK WILHELM,
Urodzony 25.12.1897 r. w Gotartowicach k.Rybnika, mieszkaniec tejże miejscowości, ojciec Franciszka i Ernesta. Członek POW Górnego Śląska, były powstaniec – uczestnik trzech powstań śląskich i działacz ze strony Polski w agitacji plebiscytowej. Za przedwojenną aktywność społeczną i jako powstaniec, został aresztowany w kilka dni po wkroczeniu wojsk hitlerowskich na ziemię rybnicką tj. we wrześniu 1939 r. i wywieziony do więzienia w Bydgoszczy. Tam, na wieść o publicznej egzekucji synów, zmarł na atak serca 27.10.1942 r.

BUCHALIK FRANCISZKA z d. DZIWOKI,
Urodzona 22.01.1900 r. w Gotartowicach k.Rybnika, córka Franciszka i Joanny z d. Steuer. Działaczka Koła Przyjaciół Harcerstwa w Gotartowicach. Od początku okupacji hitlerowskiej zaangażowała się w działalność konspiracyjną w szeregach PTOP. W wyniku częściowego rozpracowania struktur organizacji przez Gestapo, została aresztowana 22 na 23. 05.1043 r. i przewieziona do więzienia śledczego (Ersatzpolizeigefängnis) w Mysłowicach, a po śledztwie przekazana 15.09.1942 r. do KL Auschwitz-Birkenau, gdzie zarejestrowano ją jako więźniarkę nr 19714. Zginęła w tym obozie 16.10.1942 r. Według wystawionego aktu zgonu nr 36288/1942 – potwierdzonego przez lekarza obozowego, zmarła o godz. 9:55, określenie przyczyny zgonu to „akuter Magendarmkatarrh” (ostry katar/nieżyt żołądkowo jelitowy).

BUCHALIK FRANCISZEK,
Urodzony 15.07.1922 r. w Gotartowicach k.Rybnika (brat Ernesta), syn Wilhelma i Franciszki z d. Dziwoki. Po ukończeniu szkoły powszechnej, pracował u gospodarza w Szczejkowicach, gdyż w rodzinie było dziewięcioro dzieci, a ojciec przez kilka lat nie miał pracy. Harcerz, –  z drużyny harcerskiej i z domu rodzinnego wyniósł głęboką miłość do Polski. W czasie okupacji hitlerowskiej pracował przy budowaniu fabryk zbrojeniowych nad Kanałem Gliwickim, zaangażował się  także w działalność ruchu oporu. Współorganizował PTOP w Gotartowicach – zastępca dowódcy, był odpowiedzialny za dywersję. W wyniku częściowego rozpracowania struktur organizacji przez Gestapo, aresztowany w nocy 22 na 23.05.1942 r. i przesłany do więzienia śledczego w Mysłowicach, a po śledztwie przekazany do KL Auschwitz. Dnia 27.07.1942 r. wraz z kuzynem Pawłem przewieziony z KL Auschwitz do Gotartowic, gdzie zginął w egzekucji publicznej – przez powieszenie.

BUCHALIK ERNEST
Buchalik Ernest zdjęcie z Oświęcimia

Buchalik Ernest zdjęcie z Oświęcimia

Urodzony 7.09.1925 r. w Gotartowicach k.Rybnika, syn Wilhelma i Franciszki z d. Dziwoki, mieszkaniec Gotartowic. Harcerz XIII Drużyny Harcerzy im. Witolda Regera w Gotartowicach. W okresie okupacji hitlerowskiej zaangażowany w działalność organizacji konspiracyjnej – Polskiej Tajnej Organizacji Powstańczej. Był kolporterem gazetki konspiracyjnej „Zew Wolności”. Niestety, PTOP została zdekonspirowana, a jej członkowie aresztowani – między innymi Ernest. Po aresztowaniu w nocy z dnia 22 na 23.05.1942 r., przekazany do więzienia śledczego w Mysłowicach, a stamtąd do KL Auschwitz i zarejestrowany 17.07.1942 r. w obozowej ewidencji jako więzień nr 47692. Na podstawie decyzji policyjnego sądu doraźnego zginął dnia 5.09.1942 r. Według wystawionego aktu zgonu nr 28174/1942 – potwierdzonego przez lekarza obozowego, zmarł o godz. 9:20, określenie przyczyny zgonu to „Herzschwäche bei Darmkatarrh” (niewydolność serca przy nieżycie jelit).

BUCHALIK PAWEŁ,

Buchalik Paweł

Buchalik Paweł

Urodzony 8.09.1922 r. w Gotartowicach k.Rybnika, syn Józefa i Marii z d. Reclik. Harcerz XIII Drużyny Harcerzy im. Witolda Regera w Gotartowicach – zastępowy. Od początku okupacji hitlerowskiej działał w ruchu oporu w sztabie kierowniczym PTOP, kierował akcją pomocy dla rodzin uwięzionych Polaków (zasiłki pieniężne, karty żywnościowe i odzieżowe – zdobywane nielegalnie w urzędach). W wyniku częściowego rozpracowania struktur organizacji przez Gestapo, aresztowany w nocy z dnia 22 na 23.05.1942 r., przetransportowany wpierw do więzienia śledczego w Mysłowicach, a po śledztwie przekazany do KL Auschwitz. Dnia 27.07.1942 r. przewieziony został wraz z Franciszkiem z KL Auschwitz do Gotartowic i tam powieszony w publicznej egzekucji.

Jerzy Klistała

kwi 252007
 
Jego los – los wspaniałego patrioty i zaangażowanego konspiratora w szeregach ZWZ/AK, w porównaniu z dziejami innych aresztowanych i więzionych w obozach, jest spotęgowaną tragedią. Olbrzymie wzruszenie wywołuje poszarzała, odręcznie zapisana kartka papieru, na której ojciec moich serdecznych przyjaciół, zawiadamia rodzinę
Franciszek Ogon

Franciszek Ogon

Gusen, dnia 23 V 1945 r.Najdroższa Żono i Kochane Dzieci!Z największą radością mogę Wam zakomunikować, że zostaliśmy w dniu 5.5. przez Amerykanów z niewoli niemieckiej wyswobodzeni. Powodzi mi się dobrze i spodziewam się w najbliższym czasie do Was powrócić. Ciekaw jestem, jak się Wam powodzi, i czy jesteście wszyscy przy życiu. Tęsknota za Wami jest bardzo duża i chciałbym jak najprędzej Was uściskać i mocno ucałować. Przesyłam dla wszystkich najserdeczniejsze pozdrowienia, zaś Ciebie najdroższa Marysiu i drogie dzieci ściskam i całuję tysiąc razy. Wasz za Wami stęskniony i kochający

Franek

Niestety kilkanaście dni po napisaniu tej kartki – 17.06.1945 r. – Franciszek Ogon umiera w Gusen ze skrajnego wycieńczenia…

Nasuwa się refleksja, iż nie do zrozumienia jest to, że człowiek, który przeżył piekło KL Auschwitz, przeżył ewakuację w marszu śmierci, przeżył udręczenia i cierpienia w tak ciężkich obozach na terenie Austrii jak KL Melk i KL Gusen, doczekał się wyzwolenia… – a do ukochanej rodziny nie powrócił!

Urodził się 10.09.1907 r. w Rybniku jako syn Franciszka i Marianny. Po ukończeniu szkoły średniej został urzędnikiem w magistracie w Rybniku. Pracował tam do roku 1939.Niestety nie żyją już osoby, które mogłyby przekazać o Franciszku Ogonie więcej informacji z tamtego okresu. Od nielicznych żyjących  dowiedziałem się tylko tyle, że był człowiekiem bardzo inteligentnym i przedsiębiorczym. Chyba przez wrodzoną operatywność wynajął w 1938 r. lokal przy ul. Sobieskiego 20 – obok wspaniałego przedwojennego domu handlowego Beygów – i otworzył tam sklep papierniczo-księgarski. Do roku 1939 sklep ten prowadziła jego żona Maria, zaś on pomagał jej w sprawach zaopatrzeniowych.Gdy rozpoczęła się okupacja hitlerowska, został bez pracy. O zatrudnieniu w niemieckim urzędzie miejskim mowy być nie mogło, więc przejął prowadzenie sklepu – odciążając od tego obozku żonę. Żona pracowała w sklepie tylko wtedy, gdy mąż wyjeżdżał po towar.

Franciszek Ogon z małżonką przed ich sklepem.

Franciszek Ogon z małżonką przed ich sklepem.

Podobnie jak wielu patriotów ziemi rybnickiej, od pierwszych dni okupacji zaangażował się czynnie w konspiracyjną walkę z okupantem. W porozumieniu z kierownictwem ZWZ urządził w swoim sklepie – usytuowanym w centrum miasta – punkt kontaktowy organizacji. Było to bardzo dogodne miejsce, gdyż przychodziły tam po zakupy osoby różnej płci i wieku, Niemcy i Polacy (artykuły papiernicze czy książki niemieckie mieli prawo kupować i jedni, i drudzy). Kurierzy organizacji ZWZ nie różnili się wyglądem od innych kupujących, toteż mogli nie narażając się na jakiekolwiek podejrzenia przekazywać meldunki i rozkazy. Do sklepu przynosili zaszyfrowane informacje, stąd też zabierali je dla poszczególnych członków lub grup organizacyjnych. W przemyślny sposób zabezpieczono się przed ewentualną dekonspiracją. Ustalono bowiem, że – w razie zastawienia przez Niemców pułapki w sklepie – sygnałem ostrzegawczym będzie umieszczona w oknie wystawowym mapa lub globus z widoczną częścią Afryki. Nie mogło to budzić podejrzeń u hitlerowskich funkcjonariuszy, gdyż na kontynencie tym Niemcy także prowadzili działania wojenne.Punkt kontaktowy w księgarni funkcjonował sprawnie niemal od początku działania ZWZ w Rybniku aż do końca 1942 r. Wtedy to – w wyniku zdrady Jana Zientka – Gestapo dowiedziało się o jego istnieniu. Niemcy postanowili aresztować właściciela sklepu, jednak ktoś życzliwie nastawiony do Franciszka Ogona uprzedził go o planach Gestapo. Punkt kontaktowy został natychmiast zlikwidowany. Prowadzeniem sklepu zajęła się żona Maria, zaś Franciszek zniknął z Rybnika. Wyjechał do Brennej, gdzie ukryła go w swym domu rodzina Holeksów, a z którą od czasów przedwojennych utrzymywał bliską znajomość. Dodam przy okazji, że Brenna – mała wioska w Beskidzie Śląskim – była już przed wojną bardzo popularnym miejscem wypoczynku rybniczan. W czasie okupacji miejscowość ta dała schronienie wielu działaczom konspiracyjnych grup ruchu oporu oraz partyzantom z Rybnika i jego okolic, a przede wszystkim – z Podbeskidzia.Gestapo poszukiwało Franciszka z wielką determinacją, ale bez powodzenia. W mieszkaniu Ogonów zorganizowano więc tzw. „kocioł”. Gestapowcy przebywali tam kilka dni i nocy. Jedynie dzieci mogły wychodzić po zakupy spożywcze. Wtedy to zupełnie przypadkowo aresztowany został Hieronim Kolonko, który nie był członkiem ZWZ/AK. Był z zawodu ślusarzem i jeszcze przed ucieczką Franciszka Ogona umówił się z nim, że naprawi w jego mieszkaniu zamek w drzwiach. Gdy zjawił się u Ogonów, gestapowcy uznali go za członka organizacji lub łącznika Franciszka z rodziną. Nie pomogły tłumaczenia, że jest ślusarzem i przyszedł naprawić zamek. Kolonkę aresztowano, odwieziono na Gestapo i razem z pozostałymi aresztowanymi w dniach 11-13.02.1943 r. wywieziono do KL Auschwitz.

Gestapowcy, nie mogąc wpaść na trop Franciszka Ogona, próbowali zastosować pułapkę psychologiczną. Rozgłosili informację, że jeżeli sam nie stawi się na Gestapo, wywiozą jego żonę oraz dzieci do KL Auschwitz. Dopiero jednak 11 lub 12.02.1943 r. udało im się aresztować Ogona. Najprawdopodobniej Zientek zdobył w jakiś sposób informację o miejscu jego pobytu i przekazał ją gestapowcom. Aresztowali go w Brennej – w domu Holeksów. Stamtąd przewieziony został do siedziby rybnickiego Gestapo.Dnia 13.02.1943 r. wywieziony został transportem zbiorowym do KL Auschwitz. Rozpoczął tam swoją golgotę tak jak pozostali aresztowani z Rybnika – od bloku nr 2 i baraku Wydziału Politycznego. Podczas przesłuchań gestapowcy wyżywali się na nim brutalnie w odwet za problemy, jakie im stworzył ukrywając się tak długo. Gestapo posiadało jednoznaczne informacje o roli, jaką Franciszek Ogon spełniał w ZWZ/AK. On jednak wypierał się czynów, jakie mu zarzucano, i trzymał się linii obrony, którą zalecał Stanisław Sobik. Dnia 9,03.1943 r. przekazany został wraz z Sobikiem i kilkoma innymi aresztowanymi na pobyt w obozie. Procedurę przyjęcia rozpoczął od bloku 26, gdzie wydano mu obozowy pasiak, ostrzyżono głowę, zrobiono zdjęcie w trzech pozycjach, wpisano do obozowej kartoteki i wytatuowano numer obozowy na lewym przedramieniu. Od tego momentu stał się „häftlingiem” nr 107466.
Zdjęcie Franciszka Ogona z Oświęcimia.

Zdjęcie Franciszka Ogona z Oświęcimia.

Z informacji udzielonej przez współwięźnia, można się dowiedzieć, że przebywając w bloku nr 3a Franciszek pracował w paczkarni obozowej (Paketstelle), mieszczącej się w drewnianym baraku między blokami 25 i 26. W magazynie tym przyjmowane były przesyłki od rodzin dla więźniów. Pod nadzorem esesmanów kontrolowano tam skrupulatnie ich zawartość i sprawdzano, czy nie znajdują się w nich niedozwolone przedmioty lub alkohol. Dopiero potem dostarczano paczki więźniom, dla których były przeznaczone. Warunki pracy w tym komandzie były dość dobre – można było zorganizować dodatkową żywność dla siebie i współwięźniów.Rodzina Franciszka Ogona udostępniła mi listy pisane przez niego z obozu, lecz przedstawiam fragment jednego z nich …. wyrażający uczucia do żony i dzieci, a tego na szczęście nie zabraniała pisać obozowa cenzura. Niestety, na małym obowiązującym arkuszu listowym, niewiele można było zmieścić…Auschwitz, 20.06.43

[…] Kochane Dzieci! Bardzo mnie cieszy, że także Wy napisaliście kilka linijek, piszcie zawsze. Bardzo za Wami tęsknię, te kilka linijek uśmierza moją tęsknotę. Ciągle o Was myślę, moi kochani, oby Bóg sprawił, abyśmy wkrótce znów byli razem. Uspokaja mnie to, że mam tak dzielną i odważną żonę, jak Ty, kochana Mario, i za to wdzięczny jestem Bogu. […]

W czwartym kwartale 1944 r. esesmani opracowali plany ewakuacji więźniów w pieszych kolumnach. Wprawdzie transporty ewakuacyjne z KL Birkenau do obozów i podobozów na terenie Niemiec i Austrii wysyłane były już od połowy 1944 r., jednak gdy wojska radzieckie zbliżyły się do Krakowa, władze obozowe zadecydowały o ewakuacji więźniów także z obozu macierzystego. Zadbano również o zlikwidowanie – przy pomocy więźniów – dowodów obciążających Niemców, a więc obiektów, w których dokonywano ludobójstwa oraz dokumentacji obozowej.

Franciszek Ogon doczekał ostatnich chwil funkcjonowania fabryki śmierci w Oświęcimiu, ale nie był to koniec obozowego koszmaru – więźniów czekał jeszcze „marsz śmierci”. Ogon wychodził z KL Auschwitz w transporcie zbiorowym 18.01.1945 r., w tej samej – ostatniej – grupie więźniów, z którą obóz opuszczał jego znajomy z rybnickiego ZWZ/AK, Karol Miczajka. Na jego właśnie relacjach opieram poniższy opis marszu.

Około godziny 1.00 w nocy kolumna opuściła obóz. Kiedy więźniowie znaleźli się już za bramą obozową, uświadomili sobie, jak ciężkie będą warunki marszu w 20 stopniowym mrozie. Byli umęczeni wyczerpującą pracą, a do tego dochodził jeszcze głód, cóż bowiem znaczył dla tak wycieńczonych organizmów suchy prowiant, który otrzymali na drogę – bochenek obozowego chleba i około 300 gr margaryny na osobę. Trasa marszu do Wodzisławia Śląskiego wiodła przez Rajsko, Brzeszcze, Górę, Miedźną, Ćwiklice, Pszczynę, Porębę, Brzeźce, Studziankę, Pawłowice, Jastrzębie Górne, Jastrzębie Zdrój i Mszanę. Kolumna eskortowana była przez dobrze uzbrojonych esesmanów, którym towarzyszyły stale ujadające psy. Co chwilę słychać było odgłosy strzałów z karabinów. Więźniów, którzy nie nadążali za kolumną lub próbowali uciekać, esesmani od razu zabijali. Ich ciała zostawiano na poboczu drogi – tam, gdzie zostali zamordowani. Nic więc nie wstrzymywało hitlerowców od morderczych przyzwyczajeń, nadal bez skrupułów uśmiercali więźniów. Kto chciał przeżyć, musiał iść – o głodzie, bez względu na mróz i na stan zdrowia…

Esesmani widzieli, że więźniowie nie są w stanie iść bez przerwy, dlatego za Pszczyną, w miejscowości Poręba, zorganizowano nocleg. Cała kolumna liczyła około 2500 więźniów, więc tylko części z nich udało się znaleźć schronienie w stodole i w szopie miejscowego folwarku. Nie znaczy to jednak, że mróz w tych pomieszczeniach był mniej dokuczliwy. Karol Miczajka wspominał, że mocno przytuleni do siebie i z dachem nad głową byli w lepszej sytuacji od więźniów nocujących pod gołym niebem, mimo to wielu z nich – zarówno tych pod dachem, jak i na dworze – nie dożyło świtu.

Wczesnym rankiem 20 stycznia więźniowie wyruszyli w dalszą drogę. Po całodziennym marszu dotarli do drugiego miejsca noclegu w Jastrzębiu Zdroju. Podobnie jak pierwszej nocy, część więźniów znalazła schronienie w różnych pomieszczeniach gospodarczych przy folwarku, a część nocowała pod gołym niebem. Także tutaj wielu więźniów nie przeżyło nocy – zamarzali i umierali z wycieńczenia. Karolowi Miczajce przypadło podczas tych noclegów spać wraz z kilkoma innymi więźniami na gnojowisku obok folwarku. Leżeli przytuleni do siebie, a od dołu ogrzewał ich gnój. Było im na tyle ciepło, że Miczajka wspominał tę noc jako najprzyjemniejszą od momentu aresztowania!

Marsz z Jastrzębia do Wodzisławia Śląskiego odbywał się na odcinku zaledwie dziesięciu kilometrów, ale była to najtrudniejsza część drogi. Jak podają niektóre publikacje, po przejściu kolumny na tym tylko odcinku doliczono się 74 zastrzelonych więźniów. Do Wodzisławia dotarli około południa. Kolumnę zaprowadzono bezpośrednio na stację kolejową, gdzie załadowano więźniów do węglarek. Na jeden wagon przypadało około 100 osób.

W Wodzisławiu doszło do spotkania Franciszka Ogona z żoną. O jego przybyciu powiadomiła Marię Ogon siostra – Marta Piechaczek, która pracowała w czasie okupacji na stacji kolejowej w Rybniku, ale często przebywała służbowo w Wodzisławiu. Maria pojechała do Wodzisławia z synami Zbigniewem i Wenantym. Najmłodszy syn, Andrzej, został w domu – był bardzo chorowity, a troskliwa matka obawiała się, że na takim mrozie zdrowie malca może ulec pogorszeniu.

Maria Ogon zabrała ze sobą większą sumę pieniędzy na wypadek, gdyby zaszła możliwość przekupienia któregoś z esesmanów pilnujących więźniów i zwolnienia męża z dalszego transportu. W Wodzisławiu udało jej się przekupić czymś do jedzenia jednego z wartowników, dzięki czemu mogła zobaczyć się i porozmawiać z mężem. Maria wyjawiła Franciszkowi chęć przekupienia któregoś z esesmanów, by w ten sposób załatwić jego uwolnienie od dalszej ewakuacji. Ogon znał jednak dobrze mentalność niemieckich oprawców, odwiódł żonę od tego planu. Przekonywał ją, że wojna się kończy i nie ma sensu przekupywania kogokolwiek, można bowiem trafić na fanatyka i tylko pogorszyć sytuację. Jak się później okazało, ta krótka rozmowa małżonków – pierwsza po prawie dwóch latach – była też ich ostatnią.

Dnia 21.01.1945 r. około godziny 16.00 pociąg załadowany więźniami wyruszył z Wodzisławia w stronę Chałupek-Bogumina, a 26 stycznia dojechał do obozu KL Mauthausen w Górnej Austrii, w pobliżu miasta Linz.

W Mauthausen Franciszek Ogon przebywał tylko trzy dni na kwarantannie, trwającej w innych obozach znacznie dłużej. Otrzymał numer obozowy 118151, ale już nie wytatuowano mu go na ręce – wybity był na metalowej blaszce przymocowanej do kawałka drutu. Tak prymitywnie wykonana bransoletka musiała być noszona na przegubie ręki. Po trzech dniach wielu więźniów, w tym także Franciszka Ogona i Karola Miczajkę, ewakuowano do podobozu w Melk. Tam jednak zostali rozdzieleni – Ogon pozostał w KL Melk, natomiast Miczajkę przetransportowano do podobozu w Ebensee.

Trudno ustalić, jakie były dalsze losy Ogona w KL Melk – gdzie pracował i w jakich warunkach przebywał – gdyż nie udało mi się niestety dotrzeć do bezpośrednich świadków. Wiadomo jednak, że znajdował się między tymi, którzy przetrwali w ciężkich warunkach obozowej egzystencji. Wyzwolony cieszył się z przeżycia i bardzo tęsknił do domu – do żony i dzieci. Przez więźnia, który natychmiast po odzyskaniu wolności wracał w strony leżące niedaleko Rybnika, przesłał do żony list pełen optymizmu i radości z rychłego powrotu do domu. List ten zacytowałem na początku rozdziału. Niestety organizm Franciszka Ogona, skrajnie wycieńczony głodowaniem i ciężką pracą, nie wytrzymał. Franciszek znalazł się wśród tych, którzy zmarli z wyczerpania tuż po wyzwoleniu, nie zobaczywszy swych bliskich…

kwi 112007
 
Nawiązując do prezentowanych zdjęć o budynku przy ul. św. Józefa, gdzie miało swoją siedzibę Gestapo w Rybniku, dodać można kilka dodatkowych informacji.
Otóż, piwnice po przejęciu tego budynku od jego właścicieli, zostały przystosowane jako miejscowe więzienie – a więc okna zostały zaopatrzone w masywne kraty, które po wojnie wymontowano.
Budynek przy ul. św. Józefa, gdzie miało swoją siedzibę Gestapo w Rybniku.

Budynek przy ul. św. Józefa, gdzie miało swoją siedzibę Gestapo w Rybniku.

Rządy w gestapo w Rybniku sprawowali: szef  placówki, SS-Untersturmführer Gawenda, a od początku 1941 r. starszy sekretarz kryminalny Kutschera. Pomagali mu : sekretarz kryminalny Kolenda i asystent kryminalny Krupp oraz gestapowcy: Baron, Barnasz, Grabmajer, Mańka, Sopala, Robert Stolsenheim vel Zając.Według zeznań więźniów, najaktywniejszymi byli Mańka i Sopala – to oni po masowym aresztowaniu rybniczan (11-13.02.1943 r.) jeździli ich przesłuchiwać do KL Auschwitz, a o sadystycznych metodach przesłuchań pisałem przy opracowaniu o Stanisławie Sobiku.

Gdy w wyniku zdrady przez Jana Zientka, aresztowano działaczy ZWZ/AK z Rybnika, piwnice budynku gestapo przy ul św. Jozefa były wypełnione w okresie 11-13.02.1943 r. około 60 osobami.

Dnia 13-go ok. godz. 12:00, aresztowani usłyszeli w pobliżu budynku warkot silników samochodowych, a po chwili w drzwiach piwnicy ukazali się gestapowcy i rozkazali aresztowanym wychodzić. Związywano im sznurem ręce w nadgarstkach, a po wyjściu z budynku, musieli wchodzić (raczej wdrapywać się) na skrzynie załadowcze dwóch samochodów ciężarowych. Parę minut po 12:00 samochody te ruszyły w drogę …., eskortowane przez dobrze uzbrojonych gestapowców, jadących tuż obok w samochodach osobowych.

O godzinie 14:00 samochody zatrzymały się ………… w pobliżu Krematorium Nr I w KL Auschwitz!.

Pierwszą część można przeczytać tu: Rybnicka katownia Gestapo
kwi 102007
 
STANISŁAW SOBIK
był więźniem nr 107482 w KL Auschwitz
Bezgranicznie wierny ideałom: „BÓG – HONOR – OJCZYZNA”.

Stanisław Sobik

Stanisław Sobik

Urodził się 21.09.1911 r. w Rybniku, syn Ludwika i Wiktorii z domu Klenot. Był najstarszy spośród sześciorga rodzeństwa. Po ukończeniu szkoły powszechnej uczył się w Państwowym Gimnazjum w Rybniku, zdając egzamin maturalny w 1931 r.
Na kilka dni przed wkroczeniem wojsk hitlerowskich do Rybnika, został ewakuowany wraz z innymi pracownikami poczty na Węgry, skąd po dwóch miesiącach wrócił do okupowanego kraju, i z trudem otrzymał pracę w kasie biletowej na stacji kolejowej Obszary koło Rybnika.
Niemal od pierwszych dni powrotu do kraju, zaangażował się w działalność konspiracyjną wspóltworząc Związek Walki Zbrojnej, za co 11.02.1943 r. został aresztowany, wywieziony do KL Auschwitz, gdzie zginął – rozstrzelany 25.06.1943 r.
….. tak w skrócie wygląda życiorys Stanisława Sobika.O Stanisławie Sobika piszę to, co pozostało w mojej pamięci – jako o moim wujku (ożenił się z siostrą mojej mamy), z opowiadań Jego rodziców rodzeństwa. Są to jednak informacje głównie z okresu okupacji – od wkroczenia wojsk hitlerowskich do Rybnika aż do ostatniego dnia jego życia.
Po ukończeniu gimnazjum Stanisław, musiał zatroszczyć się o swój byt materialny. Przez kilka lat pracował dorywczo w urzędach pocztowych, gdzie poznawał czynności pocztowca od podstawowych, urzędniczych tajników tego zawodu. Jego sumienność, pracowitość i wrodzona inteligencja szybko zyskały uznanie zwierzchników i kolegów. Osoba tak znana w Rybniku jak Innocenty Libura wspomina w swojej książce: „Z dziejów domowych powiatu. Gawęda o ziemi rybnickiej” – „[…] Stanisław Sobik ze Smolnej, wybitnie zdolny i szlachetny człowiek”.

Gdy nadszedł 1939 r., na skutek zaostrzającej się sytuacji politycznej, Urząd Pocztowy w Rybniku, jako obiekt o wyjątkowym znaczeniu strategicznym, został w sierpniu 1939 r. zmilitaryzowany i przekazany pod nadzór wojskowy. Pracownicy poczty, wśród których znalazł się także Stanisław, zostali umundurowani i wcieleni do wojska. Od tej pory, oprócz wykonywania swych codziennych obowiązków, pełnili także intensywne dyżury przy nasłuchu radiowym oraz zabezpieczali tajne dokumenty.
Tuż przed wkroczeniem do Rybnika wojsk hitlerowskich, pracownicy tegoż Urzędu Pocztowego zostali ewakuowani i po wielu perturbacjach dostali się na Węgry.
Stanisław ulegając prośbom żony, wrócił do zniewolonego kraju w pierwszych dniach stycznia 1940 r. Zaczął szukać pracy, aby przede wszystkim zabezpieczyć byt swojej rodziny. O powrocie na pocztę nie było mowy – jej nowy niemiecki zarządca oznajmił „Polakom nie wolno pracować na niemieckiej poczcie”. Zatrudniony został w kasie biletowej na stacji kolejowej w miejscowości Obszary koło Rybnika.
Niemal od pierwszych chwil, Jego dusza patrioty rwała się do walki z hitlerowskim tyranem, więc na kolejnym spotkaniu z kolegami gimnazjalistami, zapadło postanowienie o powołaniu do życia organizacji konspiracyjnej Związek Walki Zbrojnej. Konieczność powołania do istnienia tej organizacji uzasadniał fakt, iż funkcjonariuszom gestapo udało się rozbić działające dotychczas w Rybniku Polską Organizację Powstańczą i Siłę Zbrojną Polski. Po aresztowaniu głównych działaczy tych organizacji na terenie Rybnika działały jeszcze małe grupki byłych członków POP i SZP, którzy okazywali chęć dalszej walki z okupantem.
W efekcie, utworzony od pierwszych miesięcy 1940 r. ZWZ – w październiku tegoż roku rozpoczął formalną działalność konspiracyjną. W skład organizacji weszli członkowie wspomnianych już zdekonspirowanych organizacji oraz inni rybniccy patrioci. tych spotkań Związek Walki Zbrojnej,
Na czele Rybnickiego Inspektoratu ZWZ (kryptonim „Rokita”) stał Władysław Kuboszek pseud. „Kuba”, „Robak”, „Rokosz”, „Bogusław”. Komendantem Rybnickiego Podokręgu ZWZ został z mianowania komendy wojewódzkiej Stanisław Sobik. Podokręg ten obejmował Rybnik, Zebrzydowice, Ligotę Rybnicką, Ligocką Kuźnię, Boguszowice, Jankowice, Chwałowice, Kamień, Rydułtowy, Czerwionkę, Dębieńsko oraz Knurów. Kwatera główna komendy ZWZ w Rybniku mieściła się przy ul. Sobieskiego 14 – w mieszkaniu mistrza szlifierskiego Andrzeja Kaszuby. Tam też niektórzy nowo wstępujący do ZWZ składali przysięgę wierności wobec organizacji. Po aresztowaniu Kaszuby zebrania kierownictwa i małych grup członkowskich ZWZ odbywały się w Rybniku – w mieszkaniach Franciszka Sztramka, Jerzego Kufiety, Franciszka Ogona, Jana Klistały, Alojzego Siąkały, braci Henryka i Karola Miczajków – lub u Stanisława Błażewskiego w Zebrzydowicach Rybnickich.
Organizacja ZWZ walczyła z wrogiem przeprowadzając dotkliwe dla okupanta sabotaże i działania dywersyjne, a tam, gdzie było to możliwe – akcje zbrojne. Materiały wybuchowe potrzebne do wykonania akcji dostarczane były przez górników z okolicznych kopalń. Wysadzano mosty, tory kolejowe, a w zakładach przemysłowych Rybnika i okolic, gdzie produkowano wyroby dla potrzeb Rzeszy, uszkadzano maszyny. Rybniccy kolejarze przewozili wparowozach do różnych miejscowości materiały wybuchowe oraz broń. Uszkadzali także w przemyślny sposób kolejowe łącza sygnalizacyjne, zwrotnice, szyny i inne urządzenia kolejowe.

Stanisław Sobik

Stanisław Sobik

W październiku 1941 r. organizacja była już mocno zakorzeniona w Rybniku, toteż z inspiracji komendy wojewódzkiej powstały oddzielne obwody: Rybnik, Koźle, Cieszyn i Pszczyna, a Stanisław zakładał nowe komórki ZWZ. W sprawach organizacyjnych jeździć musiał do różnych miejscowości na Śląsku i poza nim, w czym bardzo dużą pomoc okazał mu szwagier Jan Klistała. Przewoził Stanisława w parowozie m.in. do Krakowa. Tam Sobik wizytował istniejący w Krakowie – oddział rybnicki ZWZ/AK, którego dowódcą była Paweł Musiolik (działający w tym mieście, gdyż w Rybniku był „spalony” – poszukiwany przez gestapo). Spotykał się także z działaczami wyższej rangi i dowództwem ZWZ w Krakowie. Dnia 14.02.1942 r. rozkazem Naczelnego Wodza nastąpiło podporządkowanie ZWZ – Armii Krajowej. W tym też okresie Rybnicki Inspektorat, jako jeden z czterech w Okręgu Śląskim, funkcjonował bez większych zakłóceń.
Niestety, mimo stosowanych środków ostrożności, rozpoczęły się coraz częstsze „wpadki” członków ZWZ/AK z Rybnika i okolicy. Okupant wprowadził system denuncjacji i inwigilacji, w którym znaczący udział mieli przedwojenni szpiedzy oraz dywersanci z pierwszych dni wojny.

Zdrajcą członków ZWZ w Rybniku okazał się Jan Zientek, który od 1936 r. był kierownikiem parowozowni PKP w Rybniku. Okazywał dużą aktywność zarówno w pracy, jak i w istniejących przy kolei stowarzyszeniach społecznych. Po wkroczeniu wojsk niemieckich do Rybnika otrzymał stanowisko zastępcy naczelnika stacji. Wszystko wskazuje na to, że okazywana przed wojna aktywność w organizacjach na kolei miała maskować właściwą, proniemiecką orientację Zientka – po rozpoczęciu okupacji podjął on współpracę z gestapo. Gestapo otrzymało od Zientka bardzo obszerną dokumentację i wykaz członków ZWZ/AK, więc od 11.02.1943. r. rozpoczęły się masowe aresztowania członków tej organizacji z Rybnika i okolic.

Już własnie 11-go w godzinach porannych aresztowany został Stanisław Sobik, a w ciągu dnia dowożono dalsze aresztowane osoby, więc w piwnicy gestapo przy ulicy św. Józefa w Rybniku robiło się coraz ciaśniej. Dnia 12 lutego aresztowana została żona Stanisława – Zofia, chociaż Jej zatrzymanie było zupełnie przypadkowe. Do 13.02.1943 r. aresztowano około 60 osób.

Na uwagę zasługuje też fakt, że wszyscy moi rozmówcy podawali te same informacje o wyjątkowej postawie Stanisława Sobika, który tam w areszcie gestapo, nadal czuł się przywódcą organizacji, jak podziwu godna była jego troska o wszystkich. Niemal każdego z osobna pouczał, jak ma się zachować w czasie śledztwa. Pouczał, by wymyślać mało istotne przewinienia, które by mogły być pretekstem aresztowania, oraz zwracał uwagę na to, by wypierać się związku ze zorganizowanym ruchem oporu i nie wymieniać żadnych nazwisk. Sam zaś zapowiadał, że na przesłuchaniach przyzna się do organizowania ruchu oporu i wykonywania akcji sabotażowych przeciwko Niemcom. Świadczy to o wielkości ducha Stanisława Sobika, o przykładnym pojmowaniu roli przywództwa.

13 lutego około godziny 12.00 samochody ciężarowe z około 60 aresztowanymi wyruszyły w kierunku Katowic pod eskortą dobrze uzbrojonych gestapowców, jadących obok wsamochodach osobowych. W Mikołowie samochody skręciły w prawo, co oznaczało, że nie jadą do Mysłowic, lecz bezpośrednio do KL Auschwitz (od pierwszej dekady lutego 1943 r. wyznaczono dla tych aresztowanych blok nr 2 w KL Auschwitz, gdyż w więzieniu w Mysłowicach panowała epidemia tyfusu plamistego).

… Jak opowiadali świadkowie tamtych wydarzeń, o godzinie 14.00 samochody zatrzymały się w pobliżu komory gazowej i krematorium obozowego w KL Auschwitz I. Donośnym krzykiem rozkazano aresztowanym zeskakiwać ze skrzyń samochodów i ustawić się w kolumnę po pięć osób w rzędzie. Po chwili, znowu przy akompaniamencie wrzasków, nakazano im przejść w kierunku bramy głównej obozu z rzucającym się w oczy napisem „ARBEIT MACHT FREI”.

Po wprowadzeniu aresztowanych na teren obozu, skierowani zostali do budynku z czerwonej cegły, na którym widniał napis „BLOCK No 2”. Blok ten oddany był do dyspozycji znanemu z okrucieństwa Wydziałowi II Politycznemu (Politische Abteilung). Wydział ten był komórką Policji Bezpieczeństwa (Sipo) i Służby Bezpieczeństwa SS (SD). W KL Auschwitz podlegał on oficjalnie komendantowi obozu, ale faktycznie podporządkowany był placówkom Sipo i SD w Katowicach. Funkcjonariusze tego wydziału mieli więc bardzo szeroki zakres kompetencji, wyłączonych spod bezpośredniej kontroli władz administracyjnych obozu. Dlatego też mogli prowadzić w obozie własną politykę – politykę terroru i śmierci, a ze swoich poczynań nie musieli się przed nikim tłumaczyć. Mogli bezkarnie bić i zabijać więźniów.

W poniedziałek około godziny 9.00 do sali wszedł esesman i wyczytał z listy nazwiska osób, które miały iść na przesłuchanie. Wśród osób tych znalazł się również Stanisław. Pod eskortą kilku esesmanów więźniowie zaprowadzeni zostali do drewnianego baraku usytuowanego w sąsiedztwie obozowego krematorium. W baraku tym, wydzielonym specjalnie dla potrzeb oddziału politycznego, prowadzano przesłuchania. Każdy więzień przesłuchiwany był w oddzielnym pomieszczeniu. Dla „poprawiania pamięci” przesłuchiwanych stosowano tortury. Wykorzystywane metody śledcze zależały od pomysłowości gestapowca prowadzącego śledztwo lub asystujących mu przy przesłuchaniu oprawców z SS. Przyznanie się do zarzucanych przewinień wymuszano na aresztowanych przede wszystkim biciem i kopaniem. Bito tak mocno, że często ciało odchodziło od kości. Kiedy przesłuchiwany tracił z bólu przytomność, cucono go wylewając nań wiadra lodowatej wody. Po zakończeniu śledztwa w danym dniu wyprowadzano zmaltretowanego więźnia na korytarz baraku, gdzie musiał czekać, aż zakończą się przesłuchania pozostałych osób. Gdy wreszcie do stojących na korytarzu więźniów dołączył ostatni z przesłuchiwanych, odprowadzani byli w asyście esesmanów z powrotem na blok nr 2. Grupa, w której był Stanisław, wróciła z przesłuchań dopiero wieczorem. Żałosny był to widok. Więźniowie byli tak skatowani, że ledwo mogli ustać na nogach. Aby dojść do bloku, musieli się wzajemnie podtrzymywać. Już na pierwszy rzut oka zauważyć można było zadane im cierpienia. Byli bardzo posiniaczeni, na ich twarzach widać było zakrzepłą krew.

W dniu 9 marca Stanisław zaprowadzony został do baraku śledczego po raz ostatni – by podpisać protokół z końcowego przesłuchania, a natępnie przekazany został na pobyt w obozie.
Przyjęcie odbywało się według odpowiedniej procedury, a więc rozbieranie i „zdawanie” cywilnych ubrań, strzyżenie włosów, kąpiel, ubieranie obozowych pasiaków, wykonanie zdjęć obozowych w trzech pozach, a po zarejestrowaniu w „Häftlingspersonalbogen” – obozowej kartotece, następowało  wytatułowanie numeru na lewym przedramieniu.

Stanisław Sobik - zdjęcie z Oświęcimia

Stanisław Sobik – zdjęcie z Oświęcimia

Po zarejestrowaniu, Stanisław skierowany został wraz z innymi współwięźniami na blok kwarantanny, w którym przebywał około trzy tygodnie. Następnie, dostał się na bloku 17 i przydzielono do komanda pracującego na żwirowisku.
Stanisław nie radził sobie z ciężką pracą fizyczną – był typem inteligenta o małej odporności zdrowotnej i bardzo delikatnych rękach. Do czasu aresztowania wykonywał pracę biurową, toteż na żwirowisku jego ręce od razu pokryły się pęcherzami i ranami od codziennej pracy łopatą. Od jej twardego trzonka odciski pękały i ukazywało się żywe mięso dłoni. Odnawiającym się codziennie ranom nie było końca.
W szczególny sposób splotły się w obozie losy Stanisława Sobika i Karola Miczajki, a byli kolegami z działalności w ZWZ/AK i razem dostali się do KL Auschwitz. Spotykali się w obozie i Miczajka był dobrze zorientowany, gdzie Sobik pracuje i jakie jest jego samopoczucie. Wiedział też o tym, że kapo jego komanda nieludzko się na nim wyżywa. Kiedy więc w połowie maja 1943 współpracownik Miczajki przeniesiony został do pracy w kopalni Jawiszowice, natychmiast wraz z kolegami załatwił przeniesienie Sobika w to miejsce.
Ten okres wspólnego przebywania ze sobą tak wspomina Karol Miczajka po przeżyciu obozowych poniewierek i odzyskaniu wolności: „W komandzie było nas tylko dwóch. Pracowaliśmy pod zamknięciem, ale bez nadzoru, stąd mieliśmy sposobność prowadzenia ze sobą długich rozmów. Przeważnie jednak Staszek prowadził wywody moralne i filozoficzne o podłożu religijnym. Wiele też mówił wtedy o życiu pozagrobowym. Podziwu godna była jego postawa, pełna spokoju, równowagi ducha i modlitewnego skupienia przy pracy. Domyślałem się, że w pełni świadomości przygotowywał się na śmierć”.

Ale, są także wspomnienia Józefa Sobika – młodszego brata Stanisława. Tak oto wspomina swoje ostatnie spotkanie ze Stanisławem:

Józef Sobik

Józef Sobik

Dnia 24.06.1943 r. Staszek przyszedł do mnie przed apelem. Zapytał, jak się czuję, i czy czegoś nie potrzebuję. Odpowiedziałem mu, że potrzebuję czosnku. Czosnek był w obozie równie wielkim skarbem jak chleb, gdyż wierzyliśmy w jego właściwości bakteriobójcze i witaminowe. Staszek wsadził rękę do kieszeni i wyciągnął całą główkę. Wziąłem czosnek, po czym on niezdecydowanie powiedział, żebym mu dał parę ząbków. Lewą ręką rozłupałem główkę i dałem mu kilka ząbków. Staszek jednak nie odbierał ich, …. nie wyciągnął po nie ręki. Po chwili powiedział, żebym zostawił sobie całość.
Zdziwiło mnie to niespotykane dotychczas roztargnienie w jego zachowaniu. Oczy Staszka były jakieś inne niż zazwyczaj, widać w nich było smutek. Mało mówił i przyglądał mi się w taki sposób, jakby chciał się napatrzeć na zapas. Usłyszeliśmy sygnał na apel, więc podałem mu rękę na pożegnanie. Staszek przytrzymał ją i nie chciał odejść. Powiedziałem więc: <Idź, bo będą cię szukali>. Ale on nadal stał jak w transie i nie puszczał mojej ręki. Jego oczy i twarz jakby jeszcze bardziej posmutniały. Wreszcie puścił moją rękę i powiedział: <bądź zdrów i zostań z Bogiem. Przyjdę jutro>. Potem odwrócił się i pobiegł na apel.

Tego dnia Stanisław, po apelu wzywany został do „Schreibstuby”, gdzie wezwani byli także inni więźniowie z Rybnika, a więc jego szwagier Janek Klistała, był Alojzy Siąkała z Rybnika i kilku innych więźniów. Powiadomiono ich, że na polecenie oddziału politycznego zostają przekazani na blok 11, gdzie nazajutrz mają stanąć przed policyjnym sądem doraźnym. Odprowadzeni zostali na blok 11 przez Rapportführera.
Powołuję się znowu na wspomnienia Karola Miczajki, który asystował Staszkowi w tej ostatniej drodze jego życia. Oto fragment bardzo wzruszającego artykulu: Wspomnienie towarzysza niedoli.
….Odprowadzano wszystkich na blok XI. Idzie nas kilku w pewnym oddaleniu za nimi. Oglądają się, rzucają nam drobne przedmioty, które mieli przy sobie: zapalniczkę, cygarniczkę, pędzel do golenia…
Weźcie to na pamiątkę! Już się nie zobaczymy!
Jeszcze jedno spojrzenie, jeszcze jedno skinienie ręki, jeszcze jeden uśmiech, w którym był żal i łzy, a potem zaciśnięte zęby i głowa dumnie odrzucona do góry i ostatnie słowa do nas: Trzymajcie się! Pozdrówcie nasze żony i dzieci!
A potem ciężkie, żelazne drzwi zamknęły się z łoskotem, i ciężka sztaba żelazna podparła je z wewnątrz.
Widziałem Go po raz ostatni. Stach przestał żyć dla świata. Ta, o którą tak nieugięcie walczył, zażądała od Niego ofiary życia i krwi…

Na bloku jedenastym mieli przeczekać do dnia następnego. Jaka była ich ostatnia noc? Z całą mocą narzuca się skojarzenie z ostatnią nocą Chrystusa w Ogrójcu – w uszach dźwięczą słowa Jezusa (wg św. Marka):
… I odszedł nieco dalej, upadł na ziemię i modlił się, żeby – jeśli to możliwe – ominęła Go ta godzina. I mówił: Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to co Ja chcę, ale to co Ty (niech się stanie).
Następnego dnia, o godz. 15.00 więźniów wezwano przed kilkuosobowy policyjny sąd doraźny, a odczytany wyrok to sylabizowane słowa – … kara śmierci!
W męskiej umywalni na parterze musieli rozebrać się do naga. Potem podprowadzeni zostali pod szarą ścianę – „Ścianę Straceń”, gdzie skazany słyszał ostatni ziemski odgłos – szczęk zamka karabinka małokalibrowego i … następowała cisza nieskończoności!

sty 242007
 
Leszczyny. Na wzgórzu obok stacji kolejowej Rzędówka ustawiono potężny pomnik z piaskowca, przedstawiający kobietę, która jedną ręką przyciska zranione serce,a drugą, skierowaną ku niebu, zdaje się oskarżać i ostrzegać. Pomnik ten odsłonięto 8 maja 1966 roku, w związku z obchodami 1000-lecia Państwa Polskiego by uczcić ofiary faszyzmu.

Pomnik w Leszczynach

Pomnik w Leszczynach

W 1945 roku kiedy to armia radziecka była coraz bliżej, Niemcy likwidowali z wielkim pośpiechem obóz koncentracyjny w Oświęcimiu. 18 stycznia 1945 roku, 6000 więźniów opuściło teren obozu, skierowano ich do Gliwic gdzie załadowano do węglarek. Pociąg miał ruszyć w kierunku Wrocławia, ale musiał przepuścić pociągi wojskowe. Skład z byłymi więźniami z Oświęcimia stał w miejscu kilka dobrych godzin po czym ruszył przez Makoszowy, Knurów do Raciborza. Pociąg tylko dojechał do Leszczyn , grupa polskich dywersantów przerwała połączenie telefoniczne między stacją Leszczyny a Paruszowcem.
Niemcy spodziewali się pułapki i nie wypuszczali pociągów w tym kierunku. Przeładowany zziębniętymi i wygłodzonymi więźniami pociąg, stał przez 3 dni i noce na bocznicy mimo głodu i mrozu więźniowie zachowywali sie spokojnie. Dopiero w Niedzielę okoliczna ludność usłyszała tupot i jęki rozgrzewających się ludzi. W poniedziałek komendant dowodzący telefonował do zwierzchnictwa, z pytaniem co ma robić z tymi ludźmi. Najprawdopodobniej dostał rozkaz zlikwidowania wszystkich. Wydał rozkaz opróżnienia pociągu i wymarszu.
Słabych, chorych, i próbujących ucieczki zastrzelono na miejscu. W wagonach zostało wielu zamarzniętych, podduszonych czy zmarłych z głodu. Z ocalałych, uformowano pochód, który miał ruszyć przez Kamień do Rybnika. Podzielono grupę na trzy części, każda inną drogą. Wygłodniali wymarznięci okrywali się kocami, na nogach mieli drewniaki albo kawałki tektury owiniętej szmatami. Byli tacy, którzy szli boso. Miseczki, garnuszki do jedzenia ciągnęli za sobą na sznurkach bo wypadały im ze zgrabiałych rąk, ukradkiem lizali śnieg. Okoliczni mieszkańcy widząc to, usiłowali podarować im kawałek chleba jednak próby jakiejkolwiek pomocy kończyły sie śmiercią. Zastrzelono każdego kto poprosił o szklankę wody. W restauracji obok drogi stacjonowali niemieccy żołnierze oni sami widząc te okropności mówili, że nigdy by nie pomyśleli że Niemcy mogą robić coś podobnego, że są do tego zdolni. Inni zastanawiali się, co będzie z nimi jak nadejdą Rosjanie, którzy już są tak blisko. Z czasem czujność oprawców osłabła. Komendant prowadzący grupę ul. Szewczyka specjalnie wytworzył taką sytuację, że więźniowie mogli ratować się ucieczką.
Pierwsza kolumna – 300 osób została rozstrzelana koło zakładu psychiatrycznego, druga w Młynach, w czasie postoju upozorowano napad partyzantów i rozpoczęto strzelanie. Więźniowie którzy nie padli od strzału rozpierzchli się po lasach okolicznych domach stodołach, szopach. Kilku Niemców korzystając z wielkiego zamieszania zmieniło mundur na pasiak i przyłączyło się do szukających schronienia. Mieszkańcy Młynów rozdali wszystkie zapasy chleba, gotowanych ziemniaków. Po godzinie rozpoczęto poszukiwania. Niektórzy więźniowie nadal trzymali się SS-manów i przez pola wrócili z nimi na peron, zostali wywiezieni pociągiem do Rybnika. Następnego dnia, Niemcy przyjechali szukać uciekinierów za pomocą psów. Około 15-stu znaleziono, zabrano na teren zakładu psychiatrycznego i rozstrzelano. O ich losie dowiedziano się od więźnia, który pod trupami przeleżał całą noc, a następnie ukrywał się w Kamieniu. Po południu na stację sprowadzono kilku miejscowych mężczyzn oraz Ukraińców pracujących w Leszczyńskim dworze by zakopali trupy.
Spora ilość więźniów przeżyła. Chowali się w Młynach i Świerkach na drzewach. Bali się wychodzić do ludzi, bo Niemcy powiedzieli im że to teren zamieszkały przez Niemców, jednak mroźnymi wieczorami głód wypędzał ich do pobliskich domostw. W tajemnicy dostarczano im do ich kryjówek żywność i ciepłą wodę. Wśród nich byli Czesi, Żydzi polscy i niemieccy, Francuzi, Belgowie i Węgrzy a nawet jeden obywatel Algierii, który przez pomyłkę zamiast do obozu jenieckiego trafił do koncentracyjnego. 28 stycznia 1945 nadjechali Rosjanie, chcieli ich także rozstrzelać jednak dzięki wstawiennictwu miejscowych ludzi kazali im po prostu stracić się z oczu, uciekać do lasu. Część ocalałych znajdowała schronienie w odleglejszych miejscowościach w Książenicach Lasokach, Ochojcu, Golejowie i Wielopolu. W tym samym czasie gospodarze ukrywali u siebie jeńców zatrudnionych w czasie okupacji w pobliskich kopalniach. Po wkroczeniu wojsk radzieckich, 46 osób zmarłych w krwawych dniach styczniowych pochowano we wspólnej mogile na cmentarzu w Książenicach, a 29 lipca 1945 roku urządzono uroczysty pogrzeb wszystkim pomordowanym na Rzędówce, zakończony uroczystą procesją na masowy grób obok torów kolejowych. Postawiono tam krzyż, a potem tablicę pamiątkową z napisem „Chwała poległym w walkach o wolność ziemi śląskiej, zamęczonym w obozach koncentracyjnych oraz 447 bezimiennym więźniom politycznym pomordowanym w styczniu 1945 roku na Rzędówce. Liczba osób, które straciły wtedy życie, nie była ustalona ostatecznie. Wielu z nich pochowano w Książenicach, niektórych w pobliżu torów. Protokół z ekshumacji zwłok, której dokonano w 1958 roku wyjaśnia, że było tam 288 nie rozpoznanych zwłok z terenu przy stacji kolejowej Rzędówka. Spoczywają oni na cmentarzu w Gliwicach, zaś w Leszczynach koło stacji kolejowej stoi wspomniana na wstępie kobieta z piaskowca, niemy świadek oskarżenia…
Krzyż obok torów

Krzyż obok torów

Tablica

Tablica

Tablica pod pomnikiem

Tablica pod pomnikiem